Wobec morowego powietrza
Przedstawienie połączonych sił Teatru Provisorium i Kompanii Teatr nie mizdrzy się do widzów - pozbawione ornamentów, szorstkie, zanurzone w czerniach i szarościach, oświetlone skąpym zimnym światłem.
Przedstawienie "Koniec wieku" w reżyserii Janusza Opryńskiego nie jest adaptacją "Dżumy" Camusa, trudno nawet powiedzieć, że powstało na motywach tej powieści, choć aktorzy mówią słowami powieści.
Figura zadżumionego miasta stała się pretekstem dla targanej niepewnościami, wątpliwościami i zwątpieniem modlitwy, która miesza się z bluźnierczym buntem. Teksty z Camusa w scenicznym wydaniu przypominają rozedrgane wątpliwościami, niejednoznaczne doświadczenie Boga chrześcijańskich mistyków. Tym bardziej, że dla obrazów scenicznych bez trudu można znaleźć paralele z malarstwa religijnego. Na te głęboko religijne kadencje nakłada się rozpacz - doświadczenie świata bez Boga, zapis metafizycznej pustki.
Od początku obcujemy ze światem obcym, wrogim, wyzutym z domowej przytulności - ze światem we władzy zła. Coraz wyłania się ze scenicznego mroku ptaszydło na szczudłach - zwiastun śmierci. W skąpym świetle na szczycie schodów okładają się rozebrani do pasa Kain i Abel. Czterej aktorzy pojawiają się najpierw jako szczury, później jako ludzie - Doktor, Moralista, Dziennikarz, Ksiądz.
Sceniczne szczury są posłannikami śmierci i pierwszymi jej ofiarami. Z wielkich metalowych beczek wyciągają szmaty i okładają nimi podłogę. Trwa rytuał odkażania, oczyszczania, egzorcyzmów. Powtarzający się, gorączkowy i... beznadziejny. Dżuma widziana ze szczurzej perspektywy.
Przez scenę kilka razy przetacza się korowód śmierci. Taniec kostuchy tańczą aktorzy z beczkami na plecach. Do końca przedstawienia nie uwolnią się od tego ciężaru. Beczki są dla nich tym, czym dla Syzyfa był jego kamień - figurą ich beznadziejnego, ale nieustannie powtarzanego wysiłku - niezgody na zarazę.
Każda z postaci ma własną historię choroby, wlecze za sobą inne doświadczenie dżumy. Dla Dziennikarza jest to niewytłumaczalna, pozbawiona racji śmierć dziecka. Moralista po raz pierwszy doświadczył dżumy, będąc w dzieciństwie świadkiem procesu sądowego, w którym jego ojciec żądał śmierci człowieka. Dla Księdza dżuma wiąże się z gorączkową wiernością "temu rozćwiartowaniu, którego symbolem jest krzyż, twarzą w twarz z cierpieniem dziecka". Dla Doktora jest to tylko "wykonywanie zawodu". Każdy z nich na swój sposób nie zgadza się na zarazę...
Przedstawienie jest bardzo sugestywne wizualnie. Monotonia powtarzających się, natrętnych obrazów, powolny ruch metalowych beczek, daje mu ociężały, ale udzielający się widzom rytm. Współuczestniczymy w kołyszącym przedstawieniem danse macabre.
W spektaklu nie brak świetnych aktorskich szczegółów, jak choćby bardzo dobre monologi, np. kazanie obnażonego do pasa wzorem świętego Franciszka Księdza. A jednak właśnie aktorstwo sprawia największy zawód. W warstwie wizualnej, w ruchu scenicznym przedstawienie jest zwarte i precyzyjne. Łamie się, gdy przez zbyt jednostajnie krzykliwe wyrzucanie tekstu - brak ściszeń, pauz, oddechu - słowa Camusa dźwięczą jak stukot telegrafu. Wiele wypowiadanych kwestii trąci wówczas przyciężkim mentorstwem.
Bardzo ciekawie pomyślane przedstawienie, ale jeszcze nie spełnione.