Problem otwarty
Dla dyrektora teatru z artystami takimi jak Paweł Mikołajczyk są tylko problemy - kokieteryjnie napisał w programie spektaklu Sławomir Pietras. Pozwolę sobie - tyle że bez kokieterii - zauważyć, iż dyrektor teatru nie jest odosobniony
Od kilku lat jestem widzem na kolejnych przedstawieniach Pawła Mikołajczyka. To niewątpliwie barwna postać młodego poznańskiego środowiska artystycznego, posiadająca przy tym szczególny talent zjednywania do swoich - mniej i bardziej szalonych, mniej i bardziej kontrowersyjnych, mniej i bardziej udanych - przedsięwzięć pewnego - mniej i bardziej wpływowego - grona entuzjastów. Jego projekty mają zwykle zakrojoną na szeroką skalę oprawę (ideologiczną, plastyczną, towarzyską...) i przyświeca im jedno - jak się wydaje - podstawowe założenie: żeby wszystkich zaszokować. Paweł Mikołajczyk podaje się - a co więcej, także uchodzi - za artystę na wskroś współczesnego i nowoczesnego.
Tym razem do opowieści o miłości i wolności posłużyć miała mu powieść Gabriela Garcii Marqueza, opieka artystyczna Małgorzaty Szczęśniak i Krzysztofa Warlikowskiego, muzyka wykonywana na żywo (przy fortepianie sam Andrzej Tatarski). Tyle było wiadomo już przed przedstawieniem. W trakcie okazało się, że kameralny zespół przewożony jest po scenie na podestach, przedstawieniu towarzyszą projekcje wideo ze stadem mew, niewyraźnymi scenami krwisto-mięsnymi oraz filmową "listą płac" na finał, wokalizę wykonuje "łysa" śpiewaczka, dwaj tancerze przyodziewani są długo i pieczołowicie w czarne "japońskie" peruczki, po czym następuje duet w rękawicach bokserskich, cały zespół męski paraduje po scenie w czarnych koronkowych majtkach, a cały zespół żeński pokazuje majtki białe w rzucik, znienacka wnoszona jest tajemnicza postać męska spowita w przezroczystą folię. Jako przerywniki pojawiają się tradycyjne dość (zbiorowe i indywidualne) układy ruchowe, które równie dobrze (albo znacznie lepiej) można by zatańczyć w innych kostiumach, innej scenografii, innym przedstawieniu. Postacie pozbawione są wyrazu, nieczytelne, trudno dociec jakichkolwiek relacji między nimi.
Wizjonerstwa odmówić Pawłowi Mikołajczykowi nie sposób. Mnie wciąż jednak gnębią dociekania, co ma piernik do żarówki. Ośmielona faktem, że dyrektor Pietras podzielił się swoim problemem z potencjalnymi widzami swego teatru, dzielę się swoim z potencjalnymi czytelnikami tego tekstu, licząc na wsparcie.