Artykuły

Grzmoty i błyskawice

Teatr Muzyczny, który po­wstrzymywał się przed nowymi realizacjami z uwagi na obiecywany przez Urząd Miasta remont, zdecydował się przygotować nową pro­pozycję repertuarową. Wy­bór padł na "Kocham operet­kę" - składankę autorstwa nieznanego nikomu duetu Gudrun Apfelmeister i Helmuth Wiener.

Para autorów nie zadała so­bie trudu, by różnej jakości dowcipy powiązać z treścią śpiewanych arii, co mogła z powodzeniem zrobić reży­serująca spektakl Violetta Suska. Ale tego nie zrobiła, najwyraźniej nie zaintereso­wana jakością własnej pracy. Nie mamy więc w Muzycz­nym takiej zabawy, jaką mo­gliby stworzyć artyści na te­mat swojego zawodowego życia, pełnego anegdot i za­bawnych powiedzonek.

W zamian przygotowano na­zbyt landrynkowe koncerto-widowisko, którego bohaterką była primadonna sceny - An­na Walczak. Nawet chora (o czym uprzedził dyrektor przed odsłonięciem kurtyny), dystan­sowała koleżanki i kolegów scenicznym temperamentem, wdziękiem, pogłębionymi in­terpretacjami, kulturą muzycz­ną i urodą głosu, to najwyższa artystyczna klasa! Aleksandra Zielińska i Agnieszka Gabrysiak po­winny jeszcze wiele się uczyć, by chociaż kojarzyć się z poziomem reprezento­wanym przez Walczak. Obie śpiewaczki obdarzone są urodziwymi głosami, Zieliń­ska nawet głosem silnym, imponującym, wszelako o technice i kulturze śpiewu obu solistek lepiej pomilczeć. Warto byłoby skorzy­stać z lekcji dobrego pedagoga, bo szkoda zmarnować tkwiący w gardle potencjał. "Kocham operetkę" obnaży­ło achillesową piętę Teatru Muzycznego: brak tenora. Doproszony z Teatru Wielkie­go Krzysztof Marciniak mimo starań; pozostawał jedynie tenorinem, a sprowadzony z Gliwic Mieczysław Błasz­czyk jest w trakcie przesta­wiania głosu z barytonowe­go na tenorowy. Szczęśliwie nie przeszkodziło mu to zu­pełnie dobrze zaśpiewać wal­ca lagunowego z "Nocy w Wenecji" i duetu z "Księż­niczki czardasza". Wśród męskich kreacji prym wiódł, co było sporym zasko­czeniem - Andrzej Knap, dy­rygent przecież, a na co dzień dyrektor artystyczny teatru. Talent aktorski i vis comica Knapa ożywiała niektóre sy­tuacje, ale - z braku przytom­ności reżysera ja pozwolę sobie na uwagę: panie dyrekto­rze, proszę nie mówić w pod­łogę, ale w "cały świat". Wte­dy weselej będzie też tym, którzy siedzą w oddalonych od sceny rzędach. Andrzej Knap był również au­torem sukcesu orkiestry, któ­ra grała zdyscyplinowanie i sprawnie, czego - niestety - nie można powiedzieć o bale­cie. Świetni: Rafał Dudek, Ja­kub Spociński, Dominika Biernacka nie byli w stanie uratować ubożuchnej chore­ografii Violetty Suskiej, pozo­stali nie byli w wystarczającej formie, by sprostać chore­ograficznym wymaganiom Janiny Niesobskiej. Było więc zarazem i dobrze i źle, i ciekawie, i nudno. Pu­bliczność, niczym w polce Straussa, rzucała gromy obu­rzenia i błyskawice zachwy­tu. Choć sam nie gustuję, to jestem przekonany, że spektakl miłośnikom np. prozy Mniszkówny podobać się bę­dzie bezgranicznie. Teraz po­proszę coś dla rozmiłowa­nych w literaturze bliższej współczesności i traktującej cokolwiek o czym innym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji