Artykuły

Iwona u księcia Filipa

"Iwona, księżniczka Burgunda" to jedna z trzech sztuk teatralnych Gombrowicza i pierwsze opubliko­wane przez niego dzieło dramatyczne. Ukazała się w roku 1935 w miesięczniku "Skamander", jeszcze zanim autor zdobył sławę; "Ferdydurke" wyszła bowiem w dwa lata później.

Na scenę trafiła po raz pierwszy dopiero w roku 1957 - wtedy to warszaw­ska prapremiera stała się manifestacją formy wyzwolonej spod przytłaczającego ciężaru naturalistycznych zasad wyznawa­nych przez socrealizm. Tytułową rolę w tym przedstawieniu zagrała Barbara Krafftówna. Wtedy Iwona była rzeczywistą bohaterką sztuki. Jej milczące ataki furii, agresywna nieznośność, stały się popisem aktorki, usprawiedliwiającym wszystko, co w sztuce mówi się o Iwonie.

Ale można również inaczej - od usta­wienia roli Iwony zależy przecież sens przedstawienia. Czy jest to nieznośna dzikuska na tolerancyjnym dworze zagu­bionych liberałów, jak to w pewnej mie­rze stało się w warszawskiej prapremie­rze, czy też dzieje się tak, jak pokazał najpierw na scenie teatru opolskiego, a potem w studio telewizyjnym Jerzy Goliński? Iwona w tym przedstawieniu sta­ła się jedynie przedmiotem sztuki, a nie jej prawdziwą bohaterką. Niełatwo było chyba namówić aktorkę do tak absolutnej rezygnacji z grania czegokolwiek, toteż Goliński zaangażował podobno do tej roli amatorkę, uczennicę opolskiej szkoły. Stworzył przedstawienie pasjonujące, przedstawienie, którego bohaterem stał się książę Filip, zaś operetkowy dwór był tylko tłem dla jego poczynań.

Książę Filip, następca tronu, spotyka na spacerze dziewczę tak brzydkie i nie­mrawe, jakiego jeszcze w życiu nie wi­dział. Fascynuje go bezwolność i nijakość Iwony. Postanawia się z nią zaręczyć. Iwona wprowadzona do królewskiego pa­łacu staje się wyrzutem, już przez sa­mą swoją obecność polaryzuje postępowa­nie jego mieszkańców. Fakt istnienia Iwo­ny - przeniesiony w inną niż jej własna rzeczywistość - staje się czymś ogrom­nie drażniącym, z czym nikt nie potra­fi dać sobie rady. "Przecież mój czło­wiek - pisze Gombrowicz w swoim "Dzienniku" - jest stwarzany od zew­nątrz, czyli z istoty swojej nieautentyczny, będący zawsze nie-sobą, gdyż określa go forma, która rodzi się między ludźmi. Jego "ja" jest mu zatem wyznaczone w owej "międzyludzkości". Wystarczy drob­ny pyłek, zakłócający ustalony porządek życia, by wszystko zaczęło się walić. Iwona u Golińskiego jest przede wszyst­kim kompletnym zerem, niczym, nie ma ani własnej woli, ani własnego charak­teru. Chyba że za charakter możemy właśnie uznać całkowite wypranie z własnego ja. Nie rezygnację, bo rezygna­cja jest aktem woli. Książę Filip jednak traktuje poważnie pojawienie się Iwony i równie poważnie myśli o możliwości całkowitej ruiny własnej osobowości. Nieco inaczej traktuje sprawę dwór kró­lewski, trochę po mieszczańsku, trochę kołtuńsku, miejscami nawet lirycznie. Ale w sumie koncepcja ta chyba nie współ­grała nazbyt harmonijnie z klarownie wyłożonym problemem Iwony. A także z ostatnią sceną, przeniesioną tutaj jakby z Durrenmatta (a może odwrotnie), w której napięcie stopniowo rosło bezbłędnie wypunktowane rzadkimi kwestiami.

"Wieczysty aktor, ale aktor naturalny, ponieważ sztuczność jest mu wrodzona, ona stanowi cechę jego człowieczeństwa - być człowiekiem, to znaczy być akto­rem - być człowiekiem, to znaczy uda­wać człowieka - być człowiekiem, to znaczy "zachowywać się" jak człowiek, nie będąc nim w samej głębi - być czło­wiekiem to recytować człowieczeństwo".

Jakie konsekwencje wynikają z tego, że ktoś niczego nie gra, a więc przede wszystkim nie gra człowieka? Jak właś­nie Iwona... Jedną z nich jest zmieniają­cy się układ stosunków międzyludzkich, pokazany interesująco przez Golińskiego w opolskim przedstawieniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji