Artykuły

Strefa złudzeń

"Mizantrop" w reż. Kuby Kowalskiego w Teatrze Polskim w Poznaniu i "Mizantrop" w reż. Grzegorza Chrapkiewicza w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Przemysław Skrzydelski w tygodniku W Sieci.

Czy żeby wystawiać Moliera, musimy zapraszać Jacquesa Lassalle'a albo hołdować tradycji Comedie-Francaise? Chyba tak.

W zasadzie jak ognia unikam zaglądania w programy do przedstawień. Niemal zawsze jest tak, że można w nich odnaleźć niewiele ponad usprawiedliwienie dla tego, czego na scenie zabrakło, albo dla zwykłej bezradności twórców. Ale w przypadku poznańskiego "Mizantropa" [na zdjęciu] w reżyserii Kuby Kowalskiego lektura powala swym intelektualnym ciężarem. Pierwsze wersy dramatu, czyli powtarzane do znudzenia odmowy Alkesta uczestniczenia w zakłamanym świecie, w programowym eseju są porównywane z ewangelicznym "Noli me tangere" ("Nie dotykaj mnie") wypowiedzianym przez Jezusa po zmartwychwstaniu do Marii Magdaleny. A więc mamy propozycje wysokiego poziomu dyskusji, ba, całej interpretacji.

Co mają jednak kontekst i symbolika słów Chrystusa do psychologii i sytuacji Alcesta? Dokładnie tyle, ile można powiedzieć, mówiąc wszystko na dowolny temat? Cóż, zbroić się w tak przenikliwą erudycję nie ma sensu. I tak trzeba by ją zostawić w szatni przed wejściem na spektakl. Nad tym "Mizantropem" unosi się niebezpieczna aura, niby to jakiś szkielet arcydzieła, który jak moralitet niezręcznie uwiera, niby to jakieś postaci, choć bardziej ich zarysy. Jednak tak naprawdę wszystko jest proste. Banalny Alcest Piotra Kaźmierczaka, który tylko się upiera i chodzi w tę i we w tę zasmucony tym, co widzi. A widzi podobno współczesny polski teatr, bo Julia Holewińska (dramaturgia) i Kuba Kowalski zrobili z Mizantropa teatrologa, który jedynie wybrzydza.

Podśmiewają się z samych siebie? Rozumiem, że do tego potrzeba dystansu, ugruntowanej pozycji i pewności, że to, co na scenie, broni się samo przez się. Holewińska i Kowalski chyba tak traktują swoje przepisanie Moliera, czyli podmiankę dramatu na kwadratowe dialogi pracowników korporacji. Bo przecież, wedle słów reżysera, "nie chodzi o to, by przekazać kunsztownie formę, wersyfikację. Taką drogą szedł Boy i taki też jest przekład Radziwiłowicza". Wyjątkowa pewność siebie, tupet? Nie, tylko naiwna niewiedza, bo kogo dziś obchodzi, że i u Moliera, i w setkach tekstów z tuzina innych epok granica między formą a treścią po prostu nie istnieje. I teatr je odczytuje jako jedność, rozszyfrowuje struktury. Bez tego to tylko powidoki, do których nasi spece mogą dorzucić wszystko.

Nikt nikomu nie broni zabawy Molierem w prozę, formę otwartą. Tak, Jan Kott to robił, a i Molier łamał reguły, za co nieźle obrywał. Z tym że na końcu tej awantury był "Don Juan" - na przykład. U Holewińskiej i Kowalskiego jest "Mizantrop", nowy twór, sieczka marnych argumentacji (żenująca sekwencja, gdy Oront przekonuje, iż napisał świetną sztukę o matce Madzi z Sosnowca...) oraz tanich ripost. I konkluzja: gdyby nie tytuł z oryginału, na pozycję na afiszu Polskiego nikt by nie zwrócił uwagi. Znany fortel stosowany przez dramaturgów nagminnie... I szkoda najlepszych aktorów tego teatru - Barbary Prokopowicz (Celimena) i Michała Kalety (Filint) - bo nawet jeśli na boku lepią role jak mogą, to w żadnej sprawie. Nie ich wina.

Nie jest też jednak tak, że sukces zapewni najnowszy przekład Jerzego Radziwiłowicza, który stał się podstawą dla spektaklu Grzegorza Chrapkiewicza w warszawskim Dramatycznym. To rzadki przykład teatru, który scena po scenie wykańcza sam siebie, a kolejna świetna fraza wydaje się tylko wyuczoną maksymą wypowiadaną, owszem, by trafić do widza, ale kosztem pogrzebania i postaci, i sytuacji. Wojciech Solarz (Alcest) kryje się za tekstem z pełnym przekonaniem, że słowo broni się samo. Po chwili dezerteruje i zupełnie nie wiedząc, co ze sobą począć, ratuje się wymownymi pauzami. Ten Alcest ugrzązł gdzieś między refleksyjnym spoglądaniem przed siebie a totalną rezygnacją. Niestety także z pewności, czy warto w ogóle tę rolę grać. Nie pomaga mu Sławomir Grzymkowski (Filint), jeszcze wyraźniej próbując tylko wyłapać rytmy. Nie przekonuje, bo pozostaje całkiem poza światem, o którym opowiada. Reszta zespołu buduje tło albo odrabia niechciane zadanie.

Jeszcze parę miesięcy temu, po premierze kontrowersyjnej "Kotki na gorącym, blaszanym dachu" w Narodowym, cieszyłem się, że Chrapkiewicz w ostatnich latach mierzy się z każdym rodzajem literatury. Często to spora, a rzadka umiejętność. Ale "Mizantrop" na plotkach przy golfowym kiju, które mają wybrzmieć niczym co najmniej ostateczny patos, wygląda na co najmniej katastrofę.

Zatem na razie nie łudźmy się, że w naszym teatrze Molier cokolwiek znaczy. Mamy takiego Moliera, na jakiego zasłużyliśmy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji