"Namiestnik" Hochhutha w Teatrze Narodowym
16 kwietnia [1966] premiera Namiestnika Rolfa Hochhutha w przekładzie Danuty Żmij. W moim opracowaniu tekstu i w reżyserii, w scenografii Łucji Kossakowskiej.
Do ostatniej niemal chwili prowadzimy prace nad dramaturgią, której formę kształtują na żywo również i możliwości i osiągane rezultaty poszczególnych aktorów. Tekst Hochhutha jest dla nas podstawą i punktem wyjścia. Ponad tekstem budujemy złożony w ludzkich stosunkach, postawach i charakterach - moralitet z czasu pogardy o czasie pogardy. Udaje mi się poprzez spektakl dopowiedzieć to, czego teatr nie wyraził jasno sztuką Bolta1.
Wielką rolę tworzy Holoubek. Głęboka inteligencja artystyczna, absolutny słuch sceniczny, mistrzowskie władanie całym aparatem psycho-fizycznym, zdolnym wyrazić najbardziej nieświadome i skomplikowane - cóż to za radość i szczęście taki aktor dla człowieka starającego się reżyserować czyli tworzyć siebie samego, spełnić siebie samego poprzez autora, aktora, scenografa, muzyka, kurtyniarza, perukarza, krawca i cały dziesiątek sztuk, rzemiosł i funkcji, spośród których nie najmniejszą wagę pełni kasjerka biletowa. Zwłaszcza bez niej największy reżyser może się w całkowitym niespełnieniu, już w powijakach, spokojnie ułożyć do trumny ze swoją wielką sztuką.
Szczepkowskiego Doktor to druga wielka rola tego spektaklu. Holoubek uskrzydlił w człowieku dobro - Szczepkowski zło. Obaj zawarli w swoich pracach wiedzę naszego pokolenia o danej nam do przeżycia historii i o człowieku epoki zorganizowanych ideologii. Szczepkowskiego Doktor wytworny i wykształcony, przewrotnie inteligentny i subtelnie okrutny, śni się w nas samym sobie - rodzajowi ludzkiemu w najdzikszych jaskiniach naszej prapamięci i prapodświadomości. Tyle, że dziś wymachujemy maczugą nieco bardziej skomplikowaną i nieco wyżej w powietrzu, aniżeli pierwotnie, tyle, że dziś nie chłepcemy krwi naszej ofiary i nie wyżeramy mózgu z jej roztrzaskanej głowy, gdyż łów uwzniośliliśmy wyższym celem, ideą i ideologią, a jego sposoby techniką, cywilizacją i kulturą.
Role wysokiej klasy budują Mrożewski i Zaczyk. Mrożewski w ostatnim obrazie tworzy dyskretnie wielką i niezapomnianą scenę, nie naruszając w niczym hierarchii wydarzeń i postaci. W krótkim dialogu z Papieżem, w którym prosi go o dymisję, w mgnieniu paru chwil wyraża w mistrzowskiej formie całą skomplikowaną prawdę wewnętrzną postaci, sytuację ojca, a równocześnie wysokiego funkcjonariusza Watykanu, stosunek do zwierzchnika, do syna i do wszystkich przytomnych tej rozmowie. Bezradność starca i zuchwałość mężczyzny, bunt i pokora, miłość i strach - i to wszystko w błysku oka, pochyleniu i wyrazie tułowia, w fali emocji i myśli przepływających pod skórą i pod strumieniem głosu. I zawsze taki - przez sto kilkanaście wieczorów - wstrząsający Król Lir we fraku, o nienagannych manierach i wykształconych powściągach. Zaczyk uwierzytelnia karkołomną a dla publiczności polskiej nieprawdopodobną postać Gersteina. Zważywszy tępe rezonerstwo roli - jest to nie byle jakie osiągnięcie.
Zawodzi, niestety, Krasnowiecki nie tyle w sensie prawdopodobieństwa klasy postaci, ile w sensie czysto warsztatowym. Na pierwszych spektaklach jego chimeryczności, smaki i koncepcje pozostawały w narzuconych mu ryzach; w dalszej partii przedstawień można było za cenę normalnego biletu ujrzeć wśród współczesnego zespołu aktora sprzed pierwszej wojny światowej.
Milecki, Pluciński, Madaliński, Śmiałowski i w małych rolach epizodycznych pozostali wykonawcy przyzwoici, a niektórzy dobrzy.
Prosta i wyrazista, mogąca zadowolić najwybitniejsze gusta - scenografia Kossakowskiej. Jedna z jej nielicznych prac, w których odważyła się posłużyć odmiennym charakterem pisma, a nie jak za panią matką podług wzorów swego mistrza Władysława Daszewskiego. Nad przygotowaniem spektaklu napracowaliśmy się wszyscy tak solidnie, że szczęśliwie nie zauważa się naszej harówki. Spektakl biegnie naturalnie i oczywiście, tak jak gdyby inaczej być nie mogło. Na przykład Riccardo. U Hochhutha jest to sentymentalny, naiwny i romantycznie usposobiony maturzysta, rozczytany w Schillerze. Nasz - jest współczesnym z nie byle jakiego zdarzenia intelektualistą, i Holoubek dowodzi, że właśnie taką rolę Hochhuth napisał. Nic więc prostszego, aniżeli nauczyć się jej na pamięć i wypowiedzieć ze sceny, tym bardziej, że jest jakby napisaną "pod Holoubka" choć jeszcze niedawno obsadzenie w niej jego, a nie Łotysza wzbudziło powszechne zdumienie i zespołu, i samego Holoubka.
Po "Żywocie Józefa" jest to moje drugie przedstawienie, którym udało mi się zapowiedzieć Teatr Narodowy taki, jaki być powinien na co dzień, a nie od święta już w niedalekiej przyszłości.
Świadomość zasłużonego we własnych oczach sukcesu po rzetelnym wysiłku skierowuje częściowo wzburzony nurt nastrojów i emocji w wytyczone łożysko, likwiduje resztki zwątpień i zniechęceń.
Jest to finał ostatniego aktu tworzenia i samotworzenia się zespołu. W pełni zdaję sobie sprawę z tego, jak trudną musiała być decyzja pozostania przy mnie dla tych, którzy w każdej chwili pozwolić sobie mogli na rozstanie się i ze mną i z Teatrem Narodowym. Ich wybór był miarą ich artystycznej i obywatelskiej dojrzałości oraz wielkodusznością w stosunku do mnie, na którą nie zawsze zasługiwałem.
I przy "Namiestniku" mamy jeszcze parę kontredansów z cenzurą i z KC. Między innymi zaalarmowano aż samego Starewicza treścią naszego programu, który poddał osobistej kontroli i wstrzymał jego druk. W dniu premiery polecam wywiesić w hallu duży napis, informujący publiczność, iż z przyczyn od dyrekcji teatru niezależnych program jeszcze się nie ukazał. Na usunięcie napisu nie przystaję, program ze zmianami wydrukowano w błyskawicznym tempie w parę dni po premierze. Niektóre recenzje zostają wstrzymane, inne poddane są odpowiednim zabiegom i tzw. interwencjom, jakieś tam nieprzyjemności, czyjeś zeusowe dąsy i niezadowolenia niby to na tematy niemieckie, choć o sprawie żydowskiej ćwierka już byle wróbel na dachu.
1. Chodzi o sztukę, Roberta Bolta Oto jest głowa zdrajcy, premiera w Teatrze Narodowym 7 maja 1965. (Red.)
Tekst pochodzi z niepublikowanych dotąd zapisków Kazimierza Dejmka, z maszynopisu zatytułowanego "Wiadomości o mojej pracy w Teatrze Narodowym", który jesienią 1969 Dejmek podarował Zbigniewowi Raszewskiemu.