Artykuły

"Namiestnik"

W Narodowym znowu wydarzenie. Kazimierz Dejmek dał długo oczekiwanego "Namiestnika", sztukę Rolfa Hochhutha, młodego niemieckiego pisarza, który w sławnym już na całą Europą dziele wymierzył sprawiedliwość Piusowi XII i jego milczeniu wobec zbrodni hitlerowskich w czasie drugiej wojny światowej. Rzecz cała w oryginale liczy sobie blisko 200 stron tekstu podzielonego na scen 11, przed reżyserem więc stanęła konieczność wyboru, gdyby bowiem chciano zagrać tekst w całości, przedstawienie trwałoby ze siedem godzin. Dejmek więc opierając się na bardzo dobrym tłumaczeniu Danuty Żmij, przymierzył do swojej sceny wyłącznie wątek księdza Fontany, który protestuje przeciwko antychrześćijańskiej i biernej postawie Watykanu. Protestuje oczywiście, jak to już znamy z przebiegu historii, bez skutku i na znak protestu dobrowolnie skazuje się na Oświęcim, by dzielić tragiczny los z tymi, od których odwrócił się namiestnik Boga na ziemi.

W kręgu wielu fachowców powiadało się po spektaklu prasowym, że sztuka Hochhuta nie jest najwyższych lotów artystycznych, przedstawienie jednak w Narodowym należy do wielkich wydarzeń. Sąd ten spotyka się ze sprzeciwami, i tak m. in. recenzent "Trybuny Ludu" nie zgadza się z tym stanowiskiem, utrzymując, że bez dobrego tworzywa dramaturgicznego nie może być lotnego przedstawienia. Przyznam, że ja osobiście skłaniam się do pierwszej opinii, sztuka istotnie nie błyszczy artyzmem, spektakl zaś jest znamienity. Bo przecież nieraz zdarzało się w teatrze, że indywidualność reżysera i aktorów nadawała nieprzeczuwalnego blasku przeciętnym lub zgoła nie najlepszym tekstom. Tak się stało i w przypadku "Namiestnika". Pełen temperamentu tekst publicystyczny, zabrzmiał w realizacji aktorów Narodowego nutami wysokiego artyzmu. Dejmek postawił na drodze rozwoju polskiego teatru ślad trwały i znaczący.

Kapitalną kreację aktorską stworzył Gustaw Holoubek w roli Fontany. Miał zresztą w sąsiedztwie świetnych kolegów, którzy także mogą swoje role zaliczyć do nieprzeciętnych, że wspomnę Stanisława Zaczyka, Andrzeja Szczepkowskiego, Władysława Krasnowieckiego czy Mieczysława Mileckiego. Do całości, by tak rzec, dostroiła się Łucja Kossakowska Oporządzając dekorację na miarę tego przedstawienia.

Odnotowuję ten spektakl ze szczególną satysfakcją, gdyż - jak to u nas, w kraju ludzi nie najbardziej życzliwych bliźnim - o Narodowym zaczynano już szeptać z przekąsem. Nie było do tego żadnych podstaw, tu i ówdzie zaczynały jednak działać mechanizmy bezinteresownej zawiści, która jest namiętnością dość powszechną w Polsce. Właściwie kilka lat pobytu Dejmka w Warszawie odnotowały się ciągiem wybitnych przedstawień, szeptacze jednak zaczynali działać. Kontrowersyjny "Kordian" wystawiony w listopadzie ubiegłego roku zaostrzył te szepty. Z cudowną niefrasobliwością i pogardą dla faktów budowano kąśliwe i rozrabiarskie poglądziki, odwracając się plecami do bezspornej opinii, że Narodowy jest najwybitniejszym teatrem nie tylko w skali stołecznej. "Namiestnik" gruntuje tę markę.

Przed kilkunastu zaś dniami zespół tej sceny wystawiał dwa sławne spektakle teatru staropolskiego (,,Żywot Józefa" i "Historyję o Chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim") w Krakowie z olbrzymim powodzeniem. Pisałem już na tym miejscu o obu przedstawieniach, a było to przed kilku laty, nie ma więc powodu do powtarzania rzeczy znanych. Podnoszę jednak tę wizytę krakowską, gdyż sądzę, że z równym odgłosem i przyjęciem spotkałby się Narodowy na Śląsku. Nieśmiało więc przedkładam tę rzecz Radzie Narodowej Katowic. Mniemam, że gdyby zaprosiny udały się, katowiczanie mieliby wiele powodów do wdzięczności wobec swoich ojców miasta.

Ten list, jak zacząłem tak i skończę sprawami teatralnymi. Otóż z innych nowin teatru warszawskiego warto jeszcze odnotować fakty zmian personalnych w teatrach Polskim i Wielkim. Z Polskiego odszedł jego dotychczasowy dyrektor Jerzy Jasieński, obejmując dyrekcję Wielkiego, na Karasia zaś, czyli do Polskiego, przyszedł znany reżyser Jerzy Kreczmar, brat Jana, aktora i rektora Wyższej Szkoły Teatralnej. Prasa już o tym donosiła w oficjalnych depeszach, ja zaś czynię to raz jeszcze, dla kronikarskiego obowiązku Waszego przedstawiciela w Warszawie.

W tym Polskim zresztą należy odnotować "Trojanki" Eurypidesa w adaptacji J. P. Sartre'a i świetnym tłumaczeniu Jerzego Lisowskiego a reżyserii Jana Kulczyńskiego. Przedstawienie dużej siły artystycznej i tej głębokiej sugestii jakie zwykle niosą tragedie antyczne. Patetyczny protest przeciwko nieszczęściom Troi, nabiera w realizacji aktorów Teatru Polskiego przejmujących akcentów i znaczeń współczesnych.

Tak więc nie najlepszy sezon 1965/66 w Warszawie przechyla się ku końcowi odnotowując w swej finalnej fazie dwa wybitne przedstawienia. Miejmy nadzieję, że jest to dobry znak na przyszły, już przecież niedaleki rok teatralny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji