Artykuły

Sprawa Hochhutha i "Sprawa Oppenheimera"

Słuchając pierwszych scen tej sztuki martwiałem z przerażenia. W ciągu ostatnich paru lat czytam sporo utworów dramatycznych nadsyłanych na rozmaite konkursy, są wśród nich sztuki przeciętne oraz mniej lub bardziej nieporadne. Autorzy tych nieporadnych najczęściej starają się ratować tematem tzw. politycznym, surowym doświadczeniem, jakiego Europie udzielił hitleryzm. Niestety, trzeba im stawiać minus, przeważnie za naiwność.

Słuchając pierwszych scen "Namiestnika" Hochhutha w Teatrze Narodowym martwiałem z przerażenia - iluż to polskich Hochhuthów nie dotarło u nas na sceny, ile sław europejskich i światowych ukrywamy skrzętnie w Koszalinie, Szczecinie czy Zielonej Górze. Ileż to słów, z którymi utwór Hochhutha bije się o lepsze, czy raczej o gorsze - pod względem nieporadności i tandety literackiej. Mówi szef policji niemieckiej w Rzymie: muszę deportować Żydów, a jakże chętnie zwiedzałbym wspaniałe kościoły, zabytki wiekowej kultury, i słuchał koncertów. "Namiestnik" złożony został z takich właśnie cegiełek literackich przez autora, który sam widzi główną wartość swej sztuki w jej charakterze i materiale dokumentarnym: kilka postaci i kilka faktów ma swoje autentyczne pierwowzory.

Czy tylko ten autentyzm zapewnił Hochhuthowi powodzenie? Po prapremierze wyreżyserowanej w Berlinie przez Piscatora wydawało się, że coś jeszcze: autor pisał o milczeniu papieża i hierarchii rzymskiej wobec masowej eksterminacji Żydów przez Hitlera. Papież milczał jakoby dlatego, że Hitlera wyobrażał sobie jako mur ochronny przed widmem komunizmu, a nie rozbija się chińskich murów, jeśli się chce za nimi ukryć. Więc ta sprawa Watykanu, po raz pierwszy wyprowadzona na scenę, stała się, sensacją europejską. Sądzę zresztą, że bardziej "sprawa Watykanu" niż "sprawa żydowska"; gdyby w jakimkolwiek innym kontekście spierać się współcześnie ze stanowiskiem Watykanu i z papieżem osobiście, byłoby to nie mniej sensacyjne dla Europy. Dla nas już mniej, bo i w tym względzie jesteśmy - jak zwykle - prekursorami, romantycy nie wahali się mówić głośno o stosunku Watykanu do sprawy polskiej, nikt ich jednak nie grał wówczas i nie wypuszczał w świat, dopóki ten - by sparafrazować poetę - mógł był się wyznać, jakie zawarte w nich trucizny.

Byłbym więc skłonny sądzić, że i pod tym względem "Namiestnik" nie stałby się u nas sensacją. Sensacyjny on jest - i to w sposób równie zły jak jego literatura - z innego powodu. Nie chciałbym, żeby winy Niemców szły w ich syny, żeby dziś jeszcze dzieci niemieckie rodziły się z piętnem potępienia. Ale cokolwiek sądzilibyśmy o współczesności, jest pewne pokolenie Niemców, którego niełatwo byłoby odciążyć. I Hochhuth nie poruszył ,,sprawy Watykanu" w izolacji od tego pokolenia, niestety. Napisał natomiast, że Niemcy czekali na głos papieża, aby potępić Hitlera za jego zbrodnie. Protestanckie Niemcy, to ciekawe. Cały świat cywilizowany walczył w koalicji przeciwko Hitlerowi - a nie była to przecież ze strony tego świata wojna imperialna! - a Niemcy czekali na głos papieża, bo tylko za tym głosem mogliby, jak pokorne owieczki, wrócić na drogę cnoty i prawdy. I Hitlera, ideologa nowoczesnego pogaństwa, tylko głos papieża potrafiłby oprzytomnić. Naiwność to czy cynizm?

Oficer SS przynosi nuncjuszowi dokumenty o masowej zagładzie i bez zbytniej konspiracji rzuca je w obecności braciszków na stół. Drugi, ten w Rzymie, chciałby słuchać koncertów i zwiedzać bazyliki, lecz rozkazów okrutnego Eichmanna nie wolno nie spełnić. Jeden tylko, Doktor, jest zimnym współrealizatorem zagłady, ale i ten - jak się w końcu okazuje - nie Niemcem jest lecz szatanem, by w ten pośredni przynajmniej sposób zaświadczyć o istnieniu Boga.

Naprzeciw zaś papież, nuncjusz, kardynał i generał zakonu. Trochę pomagają ściganym, ale co to ma za znaczenie wobec determinacji uczciwego oficera SS. Papież natomiast nie chce powiedzieć słowa, które by odwróciło bieg historii, które by słabym lecz jakże uczciwym ludziom dało siłę cnoty.

Nie powiedziałem o tej sztuce wszystkiego. Jest jeszcze młody Ricardo Fontana, jezuita, który walczy z nuncjuszem, z kardynałem, z papieżem - o to samo, o słowo. Ale dla niego to słowo przedstawia się jako jedyna możliwa forma działania Watykanu. Dla niego to słowo ma nieco inne znaczenie niż dla Niemców, chociażby nawet oficerowie SS byli katolikami. Więc gdy Ricardo tego słowa nie usłyszy, pójdzie do Oświęcimia z przypiętą do sutanny gwiazdą żydowską i zginie. To jest zresztą fakt autentyczny. I wydaje się, że gdyby Hochhuth przedstawił tylko spór wewnątrzkościelny, jego sztuka w swym sensie publicystycznym, politycznym, byłaby prawdziwsza. W tym sensie więc, który jej przysporzył największego rozgłosu. Byłaby także mniej głośna? I czy wątpliwość właśnie w tej kwestii przesądziła o jej obecnym kształcie?

Na warsztat Teatru Narodowego wziął "Namiestnika" Kazimierz Dejmek, dokonał wyboru z ogromnego tekstu, wyreżyserował. Sądzę, że zdawał sobie sprawę ze słabości utworu, z płaskich tonów publicystycznych. Sądzę tak, bowiem Dejmek znalazł tam coś zupełnie innego niż to, o czym mówiliśmy dotychczas. Jego głównym bohaterem stał się ojciec Ricardo, jego głównym problemem - nie "sprawa Watykanu" i nie "sprawa żydowska", ale sprawa milczenia. Jak długo człowiek może milczeć i dopokąd to milczenie nie staje się współuczestnictwem w zbrodni? A więc nie konwencja polityczna, w której o zabraniu głosu decydują względy dyplomatyczne.

Dla Dejmka - w jego znakomitej teatralnie realizacji "Namiestnika" - istniała przede wszystkim konwencja moralna. W precyzyjnym mechanizmie przedstawienia najistotniejsze są sceny epizodyczne. Gdy Ricardo zapowiada papieżowi swój bunt, jego ojciec składa papieżowi dymisję, której ten nie chce przyjąć, sądzi bowiem, że jest to posunięcie dyplomatyczne i kurtuazyjne zarazem. Dejmek prowadzi tę scenę z ogromnym napięciem. Władysław Krasnowiecki, papież, staje się niecierpliwy i ślepy wobec istotnych motywów. Zdzisław Mrożewski, ojciec, który dotąd przeciwstawiał się synowi, ale aktorsko było to bardzo konwencjonalne, tutaj nagle wysubtelnia swoją postawę: jego dymisja okazuje się wyborem, kapitulacją wobec syna i jego racji, a nie wobec majestatu, który przez tego syna został naruszony. Tekst daje możliwości obydwie, Dejmek wybrał jedną i to pokazuje dobitnie, czego w tym tekście i w tej sztuce szukał.

Wreszcie aktorstwo Gustawa Holoubka w roli Ricarda. To jedna z największych ról tego aktora. Gdy na scenie mówi Holoubek, nie słyszy się banałów tekstu. Poza tandetnym sentymentalizmem literatury wyrasta postać namiętna i zbuntowana, jakże rzadka we współczesnej sztuce postać, która buntuje się nie w imię własnego szczęścia, ale w imię własnej ofiary i poświęcenia. Prototypem dla Hochhutha była postać autentyczna, ale i w tym wypadku tekst sztuki pozwalałby na kilka wariantów. Wśród nich mogła zagrać ambicja młodego księdza o wysokich koneksjach rodowych, chęć działania politycznego, włączenie się w rozgrywkę dyplomatyczną; a wobec odmowy ze strony papieża - demonstracja własnej siły. "Namiestnik" stale kusił swą efektownością publicystyczną. I Dejmek, i Holoubek poszli inną drogą. Hitler, Watykan, Niemcy - to były dla nich te optymalne, by tak to nazwać, sytuacje człowieka XX wieku. Holoubek przeprowadził na scenie tę gehennę: świadomość, wstrząs, próba racjonalnego ratunku, rozpacz i determinacja - które stały się nowymi stopniami uczuć ludzkich, nową deklinacją współczucia, miłości, odpowiedzialności. Dopóki język rozwija się nieskodyfikowany, istnieje możliwość ucieczki od niego. Dopiero kiedy zostanie stworzona jego gramatyka, staje się faktem historycznym, podległym rozwojowi, ale nieprzekraczalnym. Taka gramatyka sytuacji człowieka i jego buntu została zaproponowana w warszawskim przedstawieniu "Namiestnika". Pewien udział w tej propozycji przyznajmy zresztą także Hochhuthowi.

Jak wszelkie właściwe propozycje gramatyczne, i to przedstawienie nie miało miejsc pustych. Znakomity Stanisław Zaczyk jako uczciwy oficer SS Gerstein, Andrzej Szczepkiowski jako Doktor, Mieczysław Milecki jako nuncjusz. Jeszcze Lech Madaliński (generał zakonu), Igor Śmiałowski (szef policji w Rzymie). Wielkie i zimne płaszczyzny metalu - to projekt dekoracji Łucji Kossakowskiej, dozwalający na przekroczenie potocznego, publicystycznego sensu słów padających ze sceny. Ten zimny świat tylko rozpacz i determinacja człowieka potrafi rozgrzać i przemienić, i nie o głos papieża tu idzie, skrytego za nieprzenikalnymi murami Watykanu, ale o głos człowieka, którego nie ochroni nic, nawet prawo, bo prawo - moralne i ludzkie - najmniej się opiera tym, co przychodzą, by je gwałcić i łamać.

"Namiestnik" w Teatrze Narodowym jest jednym z tych kilku przedstawień współczesnych ostatniego dziesięciolecia, o których mówimy, że zawdzięczamy je Kazimierzowi Dejmkowi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji