Artykuły

Panie Kochanku J.I.Kraszewskiego

Na kiermaszach książkowych, które odbywają się w "Dniach Oświaty" w całej Polsce, w żadnym kiosku nie brak Kraszewskiego. Nowe wydania jego powieści ukazują się raz po raz. Wśród nich znajdują się pozycje za­pomniane i słusznie obecnie przy­pomniane. Twórca "Starej baśni" na­leży dziś do najpoczytniejszych auto­rów. Jego książki pociągają masowego czytelnika jasnością i prostotą, interesującą fabułą, demokratycznym nurtem łączącym się wieloma kanałami z postępowymi, ludowymi, pa­triotycznymi prądami jego czasów.

I jest tu w czym wybierać. Kra­szewski był fenomenem płodności pi­sarskiej. Aby dać liczbowe o niej po­jęcie, można 900 tomów jego spuści­zny podzielić przez 60 lat działalności literackiej - otrzymamy wtedy 15 tomów rocznie - więcej niż jeden tom miesięcznie! Nie znalazł się jesz­cze monografista, który by ogarnął całość jego twórczości. Kraszewski tworzył powieści współczesne i histo­ryczne; był bystrym krytykiem lite­ratury polskiej (m. in. od razu poznał się na wielkości Fredry) i obcej (po­pularyzował Szekspira, Balzaka, Stendhala a także pisarzy rosyj­skich); tłumaczył (m. in. "Boską Ko­medię" Dantego a także Gogola i Lermontowa); pisał wiersze; ogłaszał dzieła historyczne; zajmował się dziennikarstwem i publicystyką... Wystarczy! Ale to jeszcze nie wszyst­ko. Pozostawił też kilka utworów dramatycznych. Te ostatnie jednak nie należą do trwałych pozycji w je­go wielkim dorobku pisarskim.

Wśród nich znajduje się też "aneg­dota dramatyczna w trzech aktach" pt. ,,Panie Kochanku", którą wystawił Teatr Domu Wojska Polskiego. Dlaczego wystawił? - trudno dociec. Oczywiście lubimy i cenimy twór­czość Kraszewskiego tak bardzo, że nawet przedstawienie tej słabej i źle zagranej komedii nie zaszkodzi mu. Ale odgrzebywać ją z pyłu zapom­nienia nie było warto.

Sztuka "Panie Kochanku" powstała w r. 1867. Kraszewski skorzystał tu z materiałów historycznych, które gromadził przy pisaniu swych powie­ści. Komediową bronią chciał się jeszcze raz rozprawić z arystokracją i feudałami, których zwalczał równo­cześnie w swej publicystyce. Z sen­tymentem przedstawił szlachtę w okresie, kiedy pokazywanie staroszlacheckich cnót i kontuszów budziło patriotyczne tęsknoty, których inne jawne formy tłumione były przez za­borców.

Niewątpliwie jest w tej sztuce traf­nie zarysowany konflikt między szlachtą i magnaterią, ale trudno mówić tu o społeczno-historycznej prawdzie epoki, skoro autor niczym nie zaznaczył sprawy chłopskiej, któ­rą zresztą umiał tak przekonywająco przedstawiać w swych powieściach ludowych. Reżyser Stefan Wroncki pragnął mu w tym "pomóc" wpro­wadzając krótką na szczęście, naiw­ną w swym sztucznym "wydźwięku społecznym" scenę, kiedy słudzy książęcy brutalnie przepędzają nie ­wiadomo po co i dlaczego zjawiają­cych się na polowaniu chłopów.

A jak jest z satyrycznym ostrzem antyfeudalnym? Książę Karol Ra­dziwiłł zwany Panie Kochanku jest znakomitym typem skupiającym wszystkie cechy wstecznej egoistycz­nej magnaterii, która przygotowała Polsce zgubę a sama znalazła się w obozie zdrady narodowej. Tego bez­względnego samodzierżcę na ol­brzymich posiadłościach, z nikim i niczym nie liczącego się pyszałka, okrutnika, ciemnego nieuka, łgarza, pijusa i rozpustnika znamy z wielu pamiętników. Jego prawdziwy por­tret w nich zawarty starczy za naj­bardziej satyryczny obraz. Jest nawet mocniejszy niż u Kraszewskiego, któ­ry wprawdzie nie szczędzi tytuło­wanemu bohaterowi swej sztuki tych satyrycznych rysów, ale ostrze ataku osłabia zakończeniem; Radziwiłł okazuje się w nim niemal Cześnikiem Raptusiewiczem z "Zemsty" godzącym się z wrogiem i w dodatku do­broczyńcą hojnie rozdającym dary swym dworakom.

Z pewnością znaleźć by można w "Panie Kochanku" kilka scen o dość mocnej wymowie społecznej i drama­tycznej. Ale to jeszcze za mało. Nie pomoże tu też zamieszczony w pro­gramie teatralnym interesujący arty­kuł Zbigniewa Mitznera, który zna­czenie tej sztuki usiłuje wytłuma­czyć... wartościami innych utworów Kraszewskiego.

"Panie Kochanku" niewiele też daje możliwości do popisu dla teatru poza jedną jedyną rolą księcia Ra­dziwiłła. W roli tej błyszczeli zapew­ne aktorzy umiejący pokazać na sce­nie wielkopański gest, wygrać wszystkie śmieszności tej postaci i sytuacji, w których się ona w sztuce znajduje. Janusz Paluszkiewicz nato­miast przypominał tu chwilami Pana Jowialskiego, a chwilami jakiegoś bogatego szewca - oczywiście ani jedno ani drugie nie pasowało do dumnego magnata i wielmoży. Wsku­tek tego też magnacko-szlacheckie przeciwstawienie w sztuce zupełnie nie wyszło na scenie. Również pozo­stali aktorzy niewiele mieli wspól­nego ze światem pana na Nieświeżu. Najbardziej zbliżał się do szlachec­kiej autentyczności Jerzy Pichelski jako zawadiacki Teofil Syruć, pory­wający z zamku nieświeskiego swą narzeczoną Leosię (Wanda Bartówna). W dekoracjach Andrzeja Cybulskie­go zagadką było tło pierwszego aktu. Z daleka wyglądało to na góry. Ale skąd góry w Nieświeżu? Zaznaczmy dla sprawiedliwości, że w drugim akcie wnętrze zamkowe udało się całkiem dobrze.

W sumie Teatr Domu Wojska Pol­skiego musi zapisać wystawienie "Panie Kochanku" na koncie pomy­łek w wyborze repertuarowym i wy­raźnych potknięć w wykonaniu tea­tralnym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji