Artykuły

W życiu jak na scenie

Choć "Naczelnik" to komedia, nie wszystkim jest do śmiechu. Nigdy w historii zabrzańskiego teatru nie było tylu kontrowersji co wokół ostatniej sztuki Stanisława Bieniasza, lokalnego prozaika i radnego. To historia o skorumpowanym urzędniku, który "rządził i dzielił". Historia jakby w Zabrzu znajoma... - pisze Izabela Kacprzak w Dzienniku Zachodnim.

Zły Naczelnik z własnego podwórka?

Z "Naczelnikiem" były problemy od samego początku. Były urażone ambicje dyrektora zabrzańskiego teatru, dwóch reżyserów i dwie różne sztuki - jedna "ostrzejsza", druga komediowa. Były też targi o miejsce, w którym sztuka ma być wystawiona i kontrowersje co do treści, które są jak wypisz wymaluj z zabrzańskiego podwórka. Autor, nieżyjący już Stanisław Bieniasz, pewnie rwałby sobie włosy z głowy widząc, jakie emocje wywołała jego sztuka...

Zanim wybuchła bomba

Stanisław Bieniasz [na zdjęciu] zmarł w 2001 r. Zostawił po sobie w prywatnym laptopie maszynopis "Naczelnika". Kopia trafiła do Zbigniewa Stryja, aktora Teatru Nowego w Zabrzu, reżysera sztuki. Jak? - To tajemnica, osoba ta nie życzy sobie, by to ujawniać - ucina pierwszy reżyser, choć wszyscy wiedzą, że przesłał mu ją syn Bieniasza, Michał.

Stryj mówił potem Jakubowi Lazarowi w wywiadzie dla lokalnego tygodnika "Głos Zabrza i Rudy Śląskiej", że "gdyby działała cenzura, to nawet nie pozwoliłaby na powieszenie afisza tej sztuki". Cóż tak kontrowersyjnego jest w "Naczelniku"? Akcja toczy się w zapyziałym miasteczku, jakich w Polsce wiele. U sfrustrowanego naczelnika zjawia się podejrzany inwestor z piękną asystentką. Składa "niemoralną propozycję". Finansowy przekręt jest na wyciągnięcie ręki. Zbigniew Stryj: - To może zdarzyć się wszędzie. Sztuka jest uniwersalna. Niech nikt nie dorabia gęby. Po prostu jest to współczesna sztuka obyczajowa. Dodaje jednak: - Stanisław Bieniasz zawsze miał doskonały zmysł obserwacji rzeczywistości.

Fabuła z życia wzięta

Jednak jeden z bliskich znajomych autora twierdzi, że Bieniasz pisał "Naczelnika" na kanwie tego, co od lat działo się w Zabrzu. - Chodziłem do Staszka i opowiadałem mu o tym, jakie bezprawie w urzędzie panuje - opowiada. - Przegadaliśmy wiele nocy. Pamiętam, jak gorąco dyskutowaliśmy o kontrowersyjnej sprzedaży miejskiego gruntu pod hipermarket w centrum. Ta sztuka to prawdziwa historia tego, co działo się w urzędzie. Niektóre zdania w sztuce są kalką tego, co mu mówiłem. Widzę w tym kilka postaci, kilka historii, ale to opowieść o nas. O Zabrzu.

"Naczelnik" naraził się od razu, i to wszystkim. Osoby zaangażowane w przeniesienie go na deski teatru na pytanie o zawirowania wokół sztuki reagują nerwowo. Dyrektor naczelny i artystyczny Teatru Nowego w Zabrzu Andrzej Lipski udaje, że nie rozumie pytania. - Jakie zamieszanie? - pyta podniesionym głosem. Nie rozumie też "drążenia tematu, który jest zamknięty". Kpiącym tonem: - Ktoś kiedyś udzielił wywiadu lokalnej prasie, a co ja mam z tym wspólnego? Nienawidzę magla.

Skąd te nerwy?

Sztukę najpierw chciał wystawić Zbigniew Stryj, aktor Teatru Nowego. W lutym mówił, że "Naczelnik" został mu przesłany trzy lata temu, a od roku nad nim pracuje. Niestety sztuka miała być wystawiona nie w Zabrzu, rodzinnym mieście Bieniasza, ale w sąsiedniej Rudzie Śląskiej. Wybuchł skandal. Lokalna prasa w lutym opisywała "zakulisowe spory i tarcia". Stryj oficjalnie tłumaczył, że zmiana wynika z... "braku odpowiedniej sali za zapleczem technicznym", choć wszyscy wiedzieli, że nie chciał się narażać i "wychodzić przed orkiestrę".

Tak naprawdę, jak mówią osoby znające temat od kulis, chodziło o coś zgoła innego. Po mieście rozeszła się plotka, że sztuka jest kontrowersyjna,

przypomina niektóre osoby z urzędu, może być to źle odebrane. Po co jątrzyć?

Nieoficjalnie jeden z lokalnych dziennikarzy rozwiewa te insynuacje: - Poszło o ambicje. Zbyszek Stryj rękopis miał od syna Bieniasza i chciał to robić. Mówił o tym Lipskiemu, ten ponoć powiedział "Rób pan, co chcesz". To Stryj wziął najlepszych aktorów i poszedł z tym do Rudy Śląskiej. Znalazł tam przychylność, mecenasów. Wszystko było zapięte na ostatni guzik. Bankiet przygotowany, sponsorzy. Chyba na dwa tygodnie przed rudzką premierą wszystko padło. Stryj wystawi tam ponoć inną sztukę, "Obraz". Myślę, że udało mu się wyjść z honorem z tej sytuacji.

Kto komu ukradł sztukę?

Osoba znająca kulisy sprawy: - Lipski się zdenerwował, że on to wystawi na deskach zabrzańskiego teatru, a Stryj nie chciał zadzierać. Odpuścił. Lipski, coraz bardziej podniesionym głosem: - Prawa autorskie miałem od żony Bieniasza od dawna. Udzielam się w obszarze kultury, a nie plotek. Dla mnie jest niezrozumiale, że pani interesuje się nie sztuką, tylko jakimiś zasłyszanymi plotkami.

Nerwowy jest też niedoszły reżyser. Raz chce się spotkać i porozmawiać, potem nie. Obraża się, słysząc zadawane pytania. Nie będzie rozmawiał z dziennikarzem, który nie widział sztuki i nie zna tematu.

Jak na złość "Naczelnika" Lipskiego wyreżyserował człowiek spoza Zabrza Marek Wortman. Łaskawie Zbigniewowi Stryjowi pozwolono zagrać. Sztuka przed dwoma tygodniami otworzyła z pompą V Festiwal Dramaturgii Współczesnej. Wortman ze smutnej konstatacji Stanisława Bieniasza, że branie łapówek trawi urzędników niczym paskudna choroba, uczynił komedię. Niektórzy po wyjściu ze spektaklu komentowali to po swojemu: - Wortman zbagatelizował problem korupcji, rozmiękczył go. Czy chodziło o to, żeby się nie kojarzyło? Zbigniew Stryj jeszcze przed premierą przyznawał: - Ja bym to zrobił mocniej, zdecydowanie ostrzej.

W życiu jak na scenie

"Naczelnik" nie mógł wymarzyć sobie lepszej reklamy. Przez wiele miesięcy o sztuce, konfliktach, niedomówieniach i problemach rozpisuje się lokalna prasa. Wszyscy czekają na premierę, tym bardziej że w mieście głośno jest o innym skorumpowanym naczelniku i urzędnikach. "Naczelnik" dzieli łamy ze skandalami z zabrzańskiego Ratusza.

Gliwicka prokuratura stawia poważne zarzuty Józefowi G., naczelnikowi wydziału geodezji Urzędu Miasta, który sprzedawał miejskie grunty, nie zawsze zgodnie z prawem, za to zgodnie ze znajomościami. Kłopoty ma też były zarząd miasta z byłym prezydentem Romanem Urbańczykiem, którego sprzedaż gruntów bez przetargu prześwietla policja antykorupcyjna. Kilka miesięcy później kłopoty ma Halina B., naczelnik wydziału ekologii. Okazuje się, że zdefraudowała co najmniej 374 tys. zł z miejskiej kasy, płacąc za 400 tys. worków na śmieci, które okazały się być przedwyborczymi ulotkami popierającymi byłego prezydenta. Pieniądze wpłynęły na konto prywatnej firmy, która od dziesięciu lat robiła wspaniałe interesy na miejskich przetargach. Tak się też nieszczęśliwie złożyło, że ta sama firma pomagała budować domy pani naczelnik, popieranego w ulotkach byłego prezydenta i skarbnika miasta.

Stanisław Bieniasz pokiwałby pewnie ze smutkiem głową. W sztuce, którą pisał kilka lat wcześniej, wszystko było już opisane. I Stefan Narożniak, chytry inwestor z dużą kasą, który tanio, oczywiście za łapówkę daną urzędnikowi chce kupić grunt i postawić w tym miejscu supermarket i multipleks (w Zabrzu, chyba jedynym mieście w Polsce hipermarket i multipleks słoi w sercu miasta) i tytułowy "Naczelnik" Jerzy Niechciej, który "nie chce brać, ale musi". I w końcu bierze. W sztuce Wortmana puenta jest też inna niż u Stryja. Niechciej bierze, a potem śmieje się w twarz burmistrzowi, że "i tak inwestor gruntu nic dostanie, bo nie ma planu zagospodarowania".

Ostatni akt w prokuraturze

Sztuka większość widzów rozczarowała. Z poważnego problemu, jakim jest wszechogarniająca, korupcja wyszła farsa, komedyjka, w której postacie negatywne chcąc nie chcąc trzeba polubić - pisali krytycy.

Komentarz do sztuki dopisało też życie. Kilka dni temu prokuratura wycofała zarzuty wobec sześciu członków Zarządu Miasta, gdyż nie potrafiła udowodnić, kto jak głosował przy sprzedaży miejskiego gruntu. Urzędnicy zasłonili się amnezją, więc prokuratura rozłożyła ręce.

Pół roku wcześniej, jeszcze kiedy śledztwo toczyło się w prokuraturze, jednego z lokalnych dziennikarzy zaczepił Roman Urbańczyk. Był w doskonałym humorze. - I po co pan tak pisze? - zaśmiał mu się w twarz. - Sprawa idzie do umorzenia.

Miał rację...

***

Albo śmiać się, albo płakać

Rozmowa z MICHAŁEM BIENIASZEM, synem autora "Naczelnika"

Dziennik Zachodni: Dlaczego "Naczelnik" wywołał tyle kontrowersji w Zabrzu?

Michał Bieniasz: Jak żadna inna sztuka, choć ta nie wszystkim się podoba. Przeczytałem w jednej z recenzji, że to najgorsza sztuka taty. Ja tak nie uważam. To komedia w dwóch aktach i z założenia jest farsą.

Ale czy z korupcji można się śmiać?

- Tak, myślę, że tata dał widzom wybór - można się śmiać albo płakać. Ja siadłem do maszynopisu "Naczelnika" kiedy o sztuce zrobiło się w mieście głośno. Czy robił poprawki, czy miał dylematy, czy zmieniał postacie, wątki - trudno mi powiedzieć. W komputerze, w którym pisał, nie widać zmian. Ja czytałem wersję gotową.

Czy wiedział pan, że ojciec pisze taką sztukę?

- Nie. Konsultował swoje dzieła z przyjacielem Jerzym Kuczerą. Myślę, że gdyby tata żył, nie byłoby wokół niej ani takiej sensacji, ani nie byłoby z nią tyle kłopotów, tarć i żalów.

Jak pan myśli, ile z Jerzego Niechcieja jest w zabrzańskich urzędnikach?

- Nie potrafię odpowiedzieć. Ojciec nie był politykiem. Był radnym, bardziej społecznikiem, interesowała go kultura, nawet sport był mu obcy, chociaż był przewodniczącym komisji kultury i sportu. Dla mnie treść "Naczelnika" jest uniwersalna i pasuje do takiego polskiego marazmu, polskiego obrazu wszechogarniającej korupcji. A ile w tym zabrzańskiej kalki, to chyba tylko ojciec wiedział. Znając go, jestem pewien, że pisał sztukę, a nie reportaż.

Jaki morał płynie z "Naczelnika"?

- Że nieuczciwość nie jest jednoznaczna. I że dając łapówkę, trafisz na cwańszego od siebie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji