Artykuły

Spektakl odwołany

Czy to oznacza, że nudny jest również sam "Kronos" a Krzysztof Garbaczewski, po desperackiej próbie ożywienia martwego tekstu, po prostu udowodnił nam, że z tym się nie da nic zrobić? To by przypominało postępowanie Jana Jakuba Kolskiego, który na spotkaniu z krakowskimi widzami po przedpremierowym pokazie swego filmu nakręconego według "Pornografii", stwierdził wyniośle, że jego przeróbki fabuły powieściowej były rozpaczliwą próbą ratowania tej "ramoty" przed ostateczną klęską. Wiec i tutaj reżyser się stara, nadrabia rzekomą martwotę tekstu Gombrowicza żywa mate­rią aktorskich zwierzeń, sytuacjami scenicznymi, scenografią itd. A ze sceny wieje nudą, niestety, nawet kiedy obnaża własne namiętności niewątpliwa nimfomanka,, która z wielkim zaangażowa­niem opowiada o rozkoszach swobodnego seksu. Uwaga: widz nie ma oczywiście żadnej możliwości sprawdzenia, czy tekst wygłaszany na scenie jest fikcyjny, czy stanowi osobisty zapis własnego "ja" aktorki - tak samo mniej więcej, jak w programie "Big Brothera", zamazującym skutecznie granicę pomiędzy prawdą "nagiego życia" a narzuconą przez autorów kreacją. Liczy się więc jedynie kuszą­ca drastyczność domniemanego zwierzenia, jej pornograficzna dosłowność.

Ale czy sam Gombrowicz zagłębia się w smakowite opisy seksualnych doznań i przyjemności? Nic podobnego! Jogo relacje są dość suche, tekst "Kronosu" zawiera raczej ewidencje erotycznych przygód niż jej zmysłowy zapis. I nic dziwnego: autorowi nie chodzi bynajmniej o ryzykowne zwierzanie się innym z intymnych, przeżyć, ale o coś zupełnie innego, w pewnym sensie odwrotnego: Gombrowicz nie tyle bowiem chce się zwierzać, ile pragnie z uwagą i dystansem przyjrzeć się samemu sobie, odczytując z zapisanych zdarzeń hieroglif swojego życia. Nie ma więc w jego opowieściach obna­żania się przed jakąś widownią jako aktu obscenicznego, tylko jak gdyby "obnażenie się przed lustrem"- operacja nie wymagająca przełamania wstydu, więc i bezbolesna. Dla takiego obserwatora siebie samego widok genitaliów nie jest w jakiś szczególny sposób bardziej intymny od widoku mało pozornie ważnego kawałka skóry na lewym ramieniu. Tak samo w "Kronosie" zapis ,,z kim i ile razy" nie jest ani odrobinę ważniejszy od relacji z rozmów z Capdevilą czy Mastronardim. Ale wobec tego, który kawałek ciała jest naprawdę ważny?! Z jakich elementów składa się tajemnica egzystencji osobnika spoglądającego na Gombrowicza z lustra? Może z seksu, a może z czegoś całkiem innego, a równie intymnego - jak tan smród "pantofli gumiennych", które nosiła któraś z jego przygodnych kochanek. I jak te intymne szczegóły nie wiążą z "dziejami sławy"? Co mają wspólnego te pantofle z nagrodą Formentor czy Noblem.? A może mają coś do rzeczy cyfry? I tu Gombrowicz poczyna liczyć dni spędzone w Polsce i w Argentynie, bo w magię liczb wierzy - i to jest, jak już pisałem, szczegól­nie komiczne, jako że ten antytalent matematyczny dwóch do dwóch nie może dodać, żeby się nie pomylić. Tu się rozgrywają dramaty "Kronosu": w relacjach pomiędzy pisarzem a zapisem jego życia, które coś być może znaczy, ale nie wiadomo, co znaczy i w jaki sposób.

O ile więc aktorzy spektaklu Krzysztofa Garbaczewskiego okazują niemałe emocje, zwierzając się widzom ze szczegółów swej prywatności, o tyle aktorowi "gombrowiczowskiemu" takie emocje są właściwie wzbronione, wcześniej bowiem traci rozmyślnie podmiotowość i wyczyszcza swą relację z wszelkiego rodzaju manifestacji uczuć po to zapewne, by się lepiej, bardziej obiektywnie objawił sam przedmiot opowieści: zdarzenia zachodzące w czasie, uszeregowane chronologicznie i rysujące jakiś wzór czy model życia, być może obarczony znaczeniem. Cała późna twórczość Gombrowicza naznaczona jest obsesją poszukiwania sensu własnej pisarza egzystencji. Ten sens jednak objawi się dopiero temu, kto pozbędzie się podmiotowości, skasuje "ja", pozostawiając same fakty, skasuje wreszcie "fabularność", zdając się jedynie na suchą jukstapozycję zdarzeń pozbawioną jakichkolwiek formułowanych wstępnie i w trybie literackim sugestii na temat sensu niesionego przez sam porządek ich ułożenia. Jest to proces przechodzący przez całą twórczość Gombrowicza - owo misterium różnych manifestacji "ja", Proces polega na tym, że "ja" objawia się na różne sposoby: w literackiej fikcji, w "Dzienniku" (też wpuszczającym fikcję w swój obręb), we "Wspomnieniach polskich", w "Testamencie", w nasyconej emocjami publicystyce. Pełno tam wszędzie "ja" pełno też mitów o sobie samym. Ale po to, by móc odczytywać "sens obiektywny" życia, (o ile to w ogóle możliwe), Gombrowicz musi wygasić choćby na chwilę to agresywne "ja", domagające się wciąż uznania i potwierdzenia w literackiej formie, na rzecz efektu obcości. W ten sposób powstał "Kronos" - swego rodzaju podstawa całej twórczości autora "Ferdydurke". Sama w sobie - chęt­nie się zgadzam - pozbawiona wartości literackich, ale dlatego właśnie będąca znaczącym kontrapunktem literatury, nie zaś "wyznaniem" bo autor nie przeznaczył jej - jak "Dziennika" - do druku, wiedział, też, że jeśli się nawet ukaże, to w wiele lat po jego śmierci. Pewnie nie da się tego "zagrać" w teatrze, bo "Kronos" musi po prostu istnieć - jako faktograficzny kontekst pisarstwa Gombrowicza, a nie podlegać jakimkolwiek interpretacjom z zewnątrz, które podmienia właściwego autora i jego problematykę na dość banalne w końcu dramaty ludzi grających na społecznym theatrum i zmu­szanych, dlatego do obnażania swej intymności. Garbaczewski na pozór pozwolił "Kronosowi" na takie niewpisane w jakąkolwiek fabułą istnienie - w postaci paska zdarzeń wyświetlanego na ekra­nie. Ale w tej sytuacji, musiał czymś wypełnić spektakl. Tym czymś stały się autobiografie aktorów - skazane w tej konfrontacji z Gombrowiczem, z widownią, na klęskę. Bo "Kronosa" przecież czyta­my nie dla stopnia intymności ujawnionych w nim faktów, ale dlatego, że to właśnie fakty z życia Gombrowicza, podszewka jego twórczości i borykań się z konstruowaniem obrazu samego siebie. Podmienić tego na fakty z życia aktorów niepodobna. Powróciliśmy więc tym samym do zasadni­czej niemożności, na którą choruje przedstawienie a która wywodzi się z niewłaściwie zrozumia­nej dominanty książki Gombrowicza. Trudno to prywatne kalendarium wszak rozliczać za to, że nie jest tym, czym nigdy nie było i być nie miało, tzn. adresowanym do czytelników wyznaniem..

"Spektakl odwołany" - głosi już na wstąpię napis na kurtynie-ekranie., W dwóch trzecich tego spektaklu toczącego się wbrew odwołaniu, reżyser filmem z "połajanką" daje sygnał, że miał świadomość, co przedstawienie "Kronosa" w teatrze faktycznie uniemożliwia i co sprawia, że jego realizacja jest przedsięwzięciem jak gdyby samolikwidującym się czy samoobnażającym. Sam też, co prawda, poddał się procedurze kontrolowanej autokompromitacji, ale najokrutniej wpuścił w rzeczoną procedurę aktorów - bo właściwie co mieli oni zrobić? Realizowali przecież najprost­sze, najbardziej elementarne ludzkie prawo - do opowiedzenia innym swych prywatnych historii jako dziejów realizującego się "ja" - w poszukiwaniu sensu, spełnienia, ekstazy, w niezrozumieniu, w cierpieniu i w klęsce. Bo na tym przecież polega zazwyczaj literatura czy nawet najzwyklejsza relacja z własnego życia. Jako taka wymaga jednak (choćby w tle tworzonym przez własną twór­czość) pisarskiego geniuszu, który niekoniecznie objawia się w tej formie theatre verite, którą zdolni są stworzyć aktorzy opowiadający własne historie. A "Kronos" może jej towarzyszyć jedynie jako nie­możliwy do zagrania na scenie "pasek zdarzeń" albo ewentualnie jako własna, perfekcyjnie wykre­owana legenda, głosząca, na użytek potencjalnych nabywców, że autor dzieła dokonuje drastycznych samoobnażeń przed czytelnikami. Jej autorami są pracownicy działu promocji Wydawnictwa Literackiego, wiedzący doskonale, że bez tego nakładu książki się nie sprzeda. Więc może naprawdę spektakl Garbaczewskiego traktować należy jako "odwołany", jego jedynym tworzywem jest pewne zjawisko kulturowe, które z Gombrowiczowską problematyką nie ma wiele wspólnego, choć mani­pulować nią w tym kontekście można, a jedynymi ofiarami tej dziwnej imprezy pozostają skłonieni do zwierzeń aktorzy - no i poniekąd widzowie, którzy niekoniecznie rozumieją, w co się z nimi gra i dlaczego ten (nie)spektakl firmować ma nazwisko autora "Ferdydurke".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji