Artykuły

Molier i Fredro po macoszemu

Warszawa lat ostatnich nie ma zbyt wielkiego szczęścia do Mo­liera. Nie udał się swego czasu tak wybitnemu reżyserowi, jak Bohdan Korzeniewski "Don Juan", w Tea­trze Nowym nienajszcząśliwiej za­grano "Uczone białogłowy", a dwa molierowskie przedstawienia w se­zonie obecnym to już widowiska prawdziwie żałosne.

Pierwsze z nich, "Chory z uroje­nia", wystawione przez peryferyjny Teatr Ludowy, cierpiało na dosyć oryginalną chorobę: w trakcie przedstawienia zgubił się gdzieś sam chory pan Argon. Przypisać to na­leży zapewne temu, że grał go do­skonały zresztą, rutynowany, bar­dzo doświadczony aktor operetkowy Kazimierz Dembowski, niegdyś partner Lucyny Messal. Dembowski spróbował swych sił w komedii Ostrowskiego "I koń się potknie", gdzie odniósł pełny, zasłużony triumf. Ale Molier to nie Ostrow­ski, tu nie wystarczy sam realizm, tu trzeba niezwykłej celności i pre­cyzji słowa. Cechy te posiada Dem­bowski w stopniu niewielkim. Poza tym grę jego cechuje pewna dyskretna miękkość, a przecież molie­rowski "Chory z urojenia" musi być w swoim domu nie tylko żało­snym safandułą, ale też nieznośnym, zatruwającym otoczeniu życie satrapą.

Pozostali wykonawcy "Chorego z urojenia" nie potrafili ani zabawić, ani przekonać do swoich, jakichś tam racji, a pantomima końcowa - nadanie doktoratu honorowego cho­remu z urojenia - miała wszystkie cechy suchej, wyrozumowanej klownady.

Jeszcze gorszy los spotkał w Tea­trze Kameralnym "Mizantropa".

Sztuka to trudna, wymagająca nie tylko doskonałych aktorów, ale przede wszystkim właściwego od­czytania tekstu. Tymczasem reżyser Warnecki, grający rolę tytułową, odebrał komedii Moliera to, co jest w niej zasadnicze - młodzieńczą, namiętną pasję demaskatorską. Za­miast postaci tego typu, mamy do czynienia z rozgoryczonym śledzien­nikiem który wszystko wszystkim bierze za złe. Wskutek tego rodza­ju koncepcji zagubiono charakter "Mizantropa", człowieka przecież cierpiącego na nadmiar serca, któ­ry jeśli nawet gryzie, to gryzie właśnie sercem. Takie ustawienie reżyserskie głównej postaci pozba­wiło całe przedstawienie blasku. Bo jakżeż Romanówna - Celimena ma lśnić i błyszczeć, jeżeli mizantrop Alcest ani jednym drgnieniem po­wieki nie zdradza się z tym, że ją kocha.

W rezultacie "Chory z urojenia" i "Mizantrop" robią krzywdę i Mo­lierowi i tej publiczności, która się u nas do Moliera tak garnie. Wła­śnie Molier, autor trudny, wyma­gający od wykonawców kunsztu najwyższego, zasługuje na to, by nie zapychać nim dziur teatralnych i nie stwarzać u szerokiej publicz­ności błędnych wyobrażeń na temat jego sztuk i postaci. Toteż zanim teatr, zwłaszcza stołeczny, do któ­rego codziennie pielgrzymują prze­cież setki przyjezdnych z całej Pol­ski, zdecyduje się na wystawienie sztuki Moliera, zwłaszcza tak trud­nej jak "Mizantrop", trzeba zamy­ślić się głęboko nie tylko nad tym, czy się ma odpowiednią ilość gwiazd, które figurować będą na afiszu, ale przede wszystkim nad tym, jak wyglądać będzie koncep­cja sztuki, jej ton i ujęcie. Jeżeli sprawa ta nie jest w dostatecznej mierze uwzględniona, jak to było i z "Chorym z urojenia", i z "Mi­zantropem", lepiej nie śpieszyć się z nieprzemyślanym, niepogłębionym "odfajkowywaniem" pisarza tej miary, co Molier.

Równie po macoszemu jak Mo­lier potraktowany został w Tea­trze Wojska Polskiego "Wielki człowiek do małych interesów" Fredry. Trzeba powiedzieć na wstę­pie, że w przeciwieństwie do Mo­liera Fredro miał w Warszawie w ciągu ostatnich lat passę raczej do­brą. Zarówno "Zemsta" w Teatrze Narodowym, w reżyserii Korze­niewskiego, jak i "Śluby panień­skie" w Teatrze Nowej Warszawy, reżyserowane przez Wiercińską (piszący te słowa ocenił w "Dzien­niku" oba te przedstawienia pozy­tywnie), były pozycjami odkryw­czymi. Niestety, nie można tego powiedzieć o "Wielkim człowieku do małych interesów". Świetna ta komedia prozą, ukazująca wewnę­trzną pustkę i brak jakichkolwiek horyzontów myślowych różnych pa­nów i panków, bytujących w cza­sach Fredry w c. k. Galicji, ma bardzo cienkie, bardzo zjadliwe ostrze obyczajowo-satyryczne. Nieste­ty, w Teatrze Wojska Polskiego nie­doświadczony reżyser, świeżo upie­czony absolwent kursów reżyserskich przy Szkole Teatralnej, oraz akto­rzy, dalecy od fredrowskiego stylu, czujący się nieswojo w kostiumach i strojach epoki, a co najgorsze - z małymi tylko wyjątkami wyposa­żeni w wystarczające środki wyra­zu - dali jakiś wyblakły, szary oleodruczek o zamazanych kontu­rach. Jakże się tu dziwić, że przy takim ujęciu doskonałej komedii zaginął gdzieś zdrowy satyryczny śmiech, który budzić powinien imć pan Jenialkiewicz, wielki człowiek do lilipucich interesów.

Sprawa macoszego potraktowa­nia Moliera i Fredry nie jest tylko przemijającym potknięciem, o któ­rym będzie można zapomnieć. Nie­zawodnie zjazd teatralny, planowa­ny na początek mają, zajmie się analizą przyczyn, które złożyły się na te nieudane, dezorientujące pu­bliczność widowiska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji