Artykuły

Urok metamorfoz

- Jako student grałem w spektaklu "Dziwne miasto", gdzie wypatrzył mnie Krzysztof Jasiński. No i jak się spotkało dwóch Jasińskich: jeden mały i gruby, czyli ja, to z tego urodziła się współpraca z Teatrem STU trwająca 22 lata - mówi WŁODZIMIERZ JASIŃSKI, od 14 lat aktor Teatru Groteska w Krakowie.

Wszystko zaczęło się od Studia Piosenki "Sowizdrzał" przy UJ,. które prowadził Leszek Aleksander Moczulski. Muzykę do naszych spektakli pisali m.in. dwaj Andrzejowie: Zieliński i Zarycki. Jako student - sowizdrzał grałem jedną z głównych ról w spektaklu "Dziwne miasto", gdzie wypatrzył mnie Krzysztof Jasiński. No i jak się spotkało dwóch Jasińskich: jeden mały i gruby, czyli ja, a drugi chudszy i większy, to z tego urodziła się współpraca z Teatrem STU trwająca 22 lata - mówi Włodzimierz Jasiński, od 14 lal aktor teatru "Groteska".

Lata spędzone w STU Włodek wspomina jako czas szalony i ciekawy, był to bowiem teatr pokoleniowy, z którym utożsamiał się nie tylko zespół, ale i spora część widzów.

- Byliśmy trochę zbuntowani, nieco "w poprzek" panującym wówczas trendom i modom w sztuce. Prawdziwe sukcesy zaczęły się od słynnego "Spadania", którego premiera odbyła się w Rotterdamie, po czym w kraju, ze względów politycznych, mieliśmy przez pewien czas zakaz grania tego przedstawienia. Odblokowano je po zmianach roku 1970. No i tak to się wszystko zaczęło: za "Sennik polski" otrzymałem, wraz z Frankiem Mulą i śp. Bolkiem Greczyńskim nagrody aktorskie na festiwalu w Łodzi. Później grałem we wszystkich ważnych spektaklach: "Exodusie", "Pacjentach", "Szalonej Lokomotywie", "Królu Ubu" i wielu innych.

Włodek i Franio od lat stanowią artystyczny duet, lubiany i popularny nie tylko w Krakowie. - Od "Spadania" graliśmy z Franiem zwykle w opozycji: on postaci łagodniejsze, ja - bardziej pokrętne, zdecydowane i silniejsze. Obsadzano nas wedle naszych charakterów i temperamentów. Traktujemy się przyjaźnie, dobrze się rozumiemy, łączy nas rodzaj braterstwa w sztuce i życiu.

Czasy Teatru STU były latami nie tylko twórczej pracy, ale też dziesiątków zagranicznych wyjazdów ze spektaklami, co wówczas stanowiło niemałą atrakcję. Zjeździli z przedstawieniami niemal cały świat.

- To były fantastyczne przygody. "Exodusem" otwieraliśmy festiwal w Wenezueli, dwukrotnie byliśmy na festiwalu w Meksyku, Kolumbii, w Shiraz i Teheranie graliśmy "Sennik polski", po którym cesarzowa Farah Dibah składała nam podziękowania. Właśnie w Iranie spotkaliśmy się ze Sławomirem Mrozkiem - fragmenty jego "Śmierci porucznika" były w naszym spektaklu. Występowaliśmy obok baletu Bejarta, podziwiając w nim Gerarda Wilka. Parokrotnie też wyjeżdżaliśmy na festiwale do Nancy, gdzie w pewnym czasie dwa polskie spektakle cieszyły się największym powodzeniem: "Umarła klasa" Kantora i nasi "Pacjenci". Sporo pojeździliśmy i tyle samo pozostało wrażeń.

Po latach spędzonych w STU Włodek trafił do "Groteski" i to dość przypadkowo. Reżyserował w niej "Pinokia" według własnego scenariusza. Dyrektorujący wówczas teatrem Jan Polewka zaproponował mu angaż i tak zaczęły się "bajkowe" lata aktora. - Byłem i bywam też belfrem, mam w sobie pedagogiczne zacięcie, więc wykorzystuję je w spektaklach dla młodych widzów. Grając dla dzieci oddziałujemy na ich wrażliwość, emocjonalność, a przy okazji spełniamy funkcje edukacyjne. Dziecięca publiczność to naprawdę wdzięczny, szczery i spontaniczny odbiorca. Czasami jestem pytany: Jak można grać spektakl o 9 rano, czyli w środku nocy? Dawniej też wydawało mi się to niemożliwe. Ale po latach doświadczeń wiem, że jeśli zacznę dzień spektaklem dla dzieci, a więc optymistycznie i radośnie - to i mnie udziela się ten nastrój na resztę dnia. Bo dzieci są rozbrajające i rozczulające w tym utożsamianiu się z bohaterami sztuk i traktowaniu zdarzeń scenicznych na serio. To oczywiście powoduje dziesiątki zabawnych sytuacji. Kiedyś grałem Leśniczego w "Czerwonym kapturku" - w scenie odwiedzin babci usłyszałem gromkie okrzyki: "Nie chodź tam, nie chodź, bo wilk cię zje". I miały rację, to przecież podpowiadała logika, czego nie uwzględniał scenariusz. No, więc czułem się trochę jak kretyn idący świadomie na pożarcie, a młoda publiczność oceniła moje zachowanie rykiem dezaprobaty. Innym razem mały chłopczyk wbiegł na scenę i zabronił uwięzienia lalki Pinokia, krzycząc z płaczem: "Nie pozwalam". Takich zdarzeń mógłbym przytaczać dziesiątki, one też tworzą niezwykłą atmosferę dziecięcych spektakli.

Kiedy pytam Włodka o jego ulubione przedstawienia, uśmiecha się z sentymentem i wspomina: "80 dni dookoła świata", "Miromagię", a z aktualnie granych "Panią Wdzięczny Strumyk", "Powrót Odyseusza" i "Balladynę", w której wraz z Franciszkiem Mułąi Aldoną Jankowską stworzyli piękne postaci. - Z lalkami miałem do czynienia jeszcze przed tym spektaklem, bo w świetnym "Czarnoksiężniku z archipelagu", ale tam animowałem je tylko w kilku scenach. Dopiero przy "Balladynie" zakosztowałem, czym tak naprawdę jest gra z lalką. Jej ożywianie jest bardzo skomplikowane, przede wszystkim dlatego, że lalce trzeba przekazać emocje tożsame z jej wyglądem. Aktor nie może z nią konkurować ekspresją, bo ona ma być podmiotem gry, a nie przedmiotem. W spektaklu trzeba reagować lalką, a nie sobą, być w niej, a nie z nią. W "Balladynie" trudność jest dodatkowa, gdyż gramy zarówno w żywym planie, jak i animujemy lalki grając kilka postaci. Ta konieczność ciągłych metamorfoz ma swój urok i jest szalenie interesująca. Poza tym, animacja lalki uczy aktora panowania nad jej i własnym gestem: trzeba wiedzieć, kiedy go rozpocząć i kiedy zamknąć. Trzeba wytyczyć jej cały proces życia.

Czy grając w repertuarze dla dzieci nie odczuwa tęsknot za rolami dramatycznymi w utworach klasycznych, gdzie mógłby w pełni zaprezentować swoje środki wyrazu?

- Me mam takich tęsknot, bo nigdy nie pracuję w spektaklach, których temat mnie nie interesuje. Nie odrzucam ról, ale mam szczęście do dobrych scenariuszy. A jeśli nawet takowe tęsknoty zdarzają się, to zaspokajam je grając w "Hamlecie" i w "Zemście" w STU. W "Grotesce" czuję się spełniony, bo biorę udział w czymś, co cenię i uważam za ważne. Współpracuję też z teatrem "Proscenium", gdzie nadal gram w "Osmędeuszach" Białoszewskiego w reżyserii Ziuty Zającówny. Sam czasem myślę, czy znów jakiegoś spektaklu nie wyreżyserować.

A doświadczenia reżyserskie Włodek ma niemałe. Oprócz wspomnianego "Pinokia" zrealizował m.in. "Cuda i dziwy" według

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji