Artykuły

Poznań to takie show dla publiczności

Polityka kulturalna miasta odzwierciedla poznańskie kompleksy. Boimy się, że organizując wydarzenia zbyt zwyczajne, za bardzo przeznaczone dla ludzi, przypieczętujemy naszą prowincjonalność. Wydarzenia muszą być wyjątkowe i wybitne. Kultura ma promować poznańską wspaniałość i wielkość, tenor ma promować, Transatlantyk ma promować, Grabaż mógłby śpiewać, gdyby zechciał promować. Malta jest w porządku, bo promuje. I wszyscy zapomnieli, że Malta powstała wcale nie po to - pisze Natalia Mazur w Gazecie Wyborczej - Poznań.

To było dawno, dawno temu. Tak dawno, że nie da się tego wygooglać. Na osiedlowych ławkach mówiło się o jednym. "Widziałeś?", "Widziałaś?", "Byli prawie na golasa", "Mieli ze sobą trumnę, położyli ją tam, koło Megasamu". Teatralna grupa z Francji wstrząsnęła osiedlem z wielkiej płyty. Jego mieszkańcy, dzieląc się piwem Wojtek i owocowymi papierosami Kiss (choć mogły to być zwykłe czerwone Marsy), zamiast o niechcianych ciążach i przyznanych przez sąd kuratorach, przez parę dni rozprawiali o granicach sztuki.

Jak to możliwe, żeby zagraniczny teatr przyszedł i zagrał na szarym blokowisku? Dziś wydaje się nieprawdopodobne. Dałabym sobie wmówić, że sobie to zmyśliłam. A jednak wydarzyło się. Ślad znajduję we wspomnieniach Macieja Kucharskiego o dawnym festiwalu Malta: opowiadał "Wyborczej" o francuskiej trupie, występy której wywołały protesty prawicowych partii.

Byliście na tym koncercie?

Nieobecność na tym przedstawieniu po dziś dzień uważam za swoją największą kulturalną skuchę. Brałam za to udział w innym wspaniałym wydarzeniu, nieco później - nadmaltańskim koncercie Gorana Bregovicia z 1997 r. Nad jeziorem tańczyły tysiące ludzi, a Bregović nie był wtedy jeszcze popgwiazdą, której nagranymi z Kayah hitami męczą nas do bólu stacje radiowe. Koncert był za darmo. Może były jakieś bilety na krzesła pod sceną, ale kto chciałby na nich siedzieć?

Teatr, który chodził po osiedlach, poruszał i wstrząsał. Skłaniał do dyskusji nawet tych, którzy zwykle w kulturze nie uczestniczą. Budował wspólnotę między ludźmi, którzy w życiu by się nie spodziewali, że powstanie między nimi jakakolwiek więź. Podobnie działał koncert Bregovicia. Nie trzeba było kupować biletów, muzyka nie była szczególnie trudna, ale też nie byle jaka. Spotkać się i bawić się wspólnie mogli bardzo różni ludzie.

Wspominam o tych pradawnych wydarzeniach dlatego, że dobrze ilustrują pytanie, na które powinniśmy sobie wreszcie odpowiedzieć: po co nam w mieście kultura?

Urzędnikom zamarzył się Off

Dziś powtórka tamtych wydarzeń wydaje się nierealna. Kontrowersyjny spektakl prawicowe partie oprotestowałyby nawet, gdyby miał się odbyć w środku nocy w ciasnej, biletowanej sali. A darmowy koncert gwiazdy? Obawiam się, że tu też pojawiłyby się przeszkody.

Mamy przykład sprzed paru dni: benefis Krzysztofa Grabaża Grabowskiego. Koncert miał kosztować budżet miasta 400 tys. zł. Sporo, ale w zamian poznaniacy dostaliby wydarzenie za darmo. I dzięki temu na koncert mogliby się wybrać zarówno dorośli, słuchający Grabaża od trzydziestu lat, jak i nastoletni fani, ciułający na bilety z kieszonkowego. Nie jestem fanką Strachów Na Lachy ani Pidżamy Porno, jestem fanką demokratycznych spędów. Urzędnikom zamarzył się jednak drugi Off, festiwal wzorowany na katowickim, którego Grabaż byłby dyrektorem artystycznym. Festiwal zapewne biletowany i już nie tak otwarty. Gdy artysta na to nie przystał, miejskich pieniędzy nie dostał.

Czego się boją poznaniacy?

Z tego samego budżetu władze miasta lekką ręką wydają 300 tys. zł na koncert Placido Domingo [na zdjęciu] - równie jednorazowy, jak benefis Grabaża, ale za to drogi, elitarny i zagraniczny. Innymi słowy - wszyscy robimy ściepę, by grupa ludzi, którą stać na bilety (od prawie 200 do ponad 800 zł), mogła posłuchać tenora. Bo on swym śpiewem rozsławi nasze miasto w świecie. A przynajmniej w kraju (można się spodziewać zapowiedzi wydarzenia w ogólnokrajowych mediach).

Prof. Rafał Drozdowski, komentując wyniki poznańskiego głosowania na wydarzenia 25-lecia, mówił o poznańskim lęku przed marginalizacją. Polityka kulturalna miasta odzwierciedla poznańskie kompleksy. Boimy się, że organizując wydarzenia zbyt zwyczajne, za bardzo przeznaczone dla ludzi, przypieczętujemy naszą prowincjonalność. Wydarzenia muszą być wyjątkowe i wybitne. Kultura ma promować poznańską wspaniałość i wielkość, tenor ma promować, Transatlantyk ma promować, Grabaż mógłby śpiewać, gdyby zechciał promować. Malta jest w porządku, bo promuje. I wszyscy zapomnieli, że Malta powstała wcale nie po to.

W takim mieście coraz bardziej czuję się jak w jakimś sztucznym tworze, w "Truman Show" robionym na potrzeby obserwatorów. Tylko czekać, aż Urząd Miasta rozda nam rekwizyty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji