Artykuły

Obserwuję rzeczywistość dookoła

- Pisanie dla dzieci nie powinno się różnić od pisania dla dorosłych. Z prostej przyczyny: wszystkie sprawy, które interesują dorosłych - może poza polityką, ale o tym akurat nigdy nie piszę - mogą interesować również dzieci - mówi dramatopisarka Malina Prześluga w rozmowie z Piotrem Guszkowskim w Metrze.

W swoich sztukach bez moralizatorstwa odpowiada na pytania zadawane przez dzieci próbujące zrozumieć otaczający je świat

Traktuje pani dziecięcego odbiorcę tak samo jak dorosłego?

- Nie lubię takiego rozgraniczania. Pomijając dość oczywiste różnice formalne, przyświeca mi idea, że pisanie dla dzieci nie powinno się różnić od pisania dla dorosłych. Z prostej przyczyny: wszystkie sprawy, które interesują dorosłych - może poza polityką, ale o tym akurat nigdy nie piszę - mogą interesować również dzieci. Jeśli w mojej głowie pojawi się pomysł, weryfikacja, do kogo się zwracam, przychodzi dopiero, gdy zaczynam się nad nim zastanawiać od strony dramaturgicznej. Inspirują mnie pojedyncze zdarzenia lub zjawiska, czasem wystarczy jedno zasłyszane zdanie - z tego pojawia się temat, a zaraz potem postać. Często to właśnie postać decyduje o tym, dla kogo będę pisać, bo bohater niesie ze sobą konkretny świat.

Torebka foliowa z logo sieci sklepów Żabka, której wydaje się, że jest prawdziwą żabą czy gołębie "obsryndalające" podwórko na blokowisku - skąd się biorą pani sztuk?

- Obserwuję rzeczywistość dookoła. Reszta to już wyobraźnia. Wyobrażam sobie, że gołębie są jak grupy kibolskie, a reklamówka może mieć swoje przemyślenia i marzenia. To dość charakterystyczne w twórczości kierowanej do dzieci, chociaż podobnymi metodami posługuję się w tekstach dla dorosłych - na przykład w "Kwaśnym mleku" personifikuję zjawiska społeczne, idee i mity. Nadawanie ludzkich cech przedmiotom pozwala opowiadać o rzeczach nie wprost. Zresztą nic w tym niezwykłego, w bajce zwierzęcej robi się to z powodzeniem od setek lat.

Żeby tworzyć dla dzieci, trzeba je najpierw dobrze poznać?

- Nie mam własnych dzieci, a nieliczne dzieci znajomych to póki co same niemowlęta. Staram się po prostu słuchać ulicy gdziekolwiek jestem, wyłapywać to, co inspirujące. Zasłyszane kilka dni temu, w tramwaju: "Czuję się dobrze w tym małym plecaku". Ludzie nie zdają sobie sprawy, jaką poezję tworzą od niechcenia! Poza tym trzymam rękę na pulsie, jeśli chodzi o literaturę i kino, by być na bieżąco z tym, w jaki sposób mówi się do dziecka. W latach 80., na które przypadło moje dzieciństwo, rzeczywistość była mniej napastliwa, mniej obrazkowa i skrótowa niż obecnie. Obserwuję dzieci w teatrze, prowadzę warsztaty, przy okazji sama bardzo korzystam na kontakcie z nimi. Ale ważniejsze jest chyba dziecko, które jest we mnie. Brzmi to może banalnie, ale chodzi o rodzaj dziecięcej wrażliwości, o którą dbam i którą się cieszę. Muszę ją jedynie weryfikować przez współczesność.

W jaki sposób próbuje pani dotrzeć do współczesnego dziecka?

- Takim wytrychem jest dla mnie język. Powinien być wartki, żywy i dzisiejszy. Narracja tradycyjna, obecna w baśniach sprawdza się, gdy rodzic czyta dziecku. Kontakt z językiem jest wtedy intymny, nie ma bohaterów, tylko narrator i opowieść. Natomiast w teatrze chcemy, by postaci były autentyczne, prawdziwe, żeby ze sobą rozmawiały naprawdę. Język teatralny powinien być moim zdaniem dostosowany do naszych czasów, twórczy i bogaty, ale żyjący na scenie, tu i teraz.

Tworzy pani również nowe słowa. W sztuce "Dziób w dziób" podwórkowe wulgaryzmy znalazły swoje odpowiedniki w ptasim słowniku ("wyćwirtalaj", "podziobało cię"), które zarówno dzieci, jak i dorośli rozumieją w mig.

- "Dziób w dziób" został od początku pomyślany jako narracja dwutorowa: opowieść dla dzieci o wróblu, który wchodzi pomiędzy bandę gołębi a kota oraz społeczny komentarz, czytelny dla tych starszych dzieci i dorosłych. Po fenomenie "Shreka" zaczęto zarzucać autorom modę na ukradkowe podobanie się dorosłym. Że to rodzaj wyrachowania z naszej strony: dziecko nie przychodzi do teatru samo, trzeba więc zachęcić dorosłego, żeby ponownie je przyprowadził. Ale w końcu ja też jestem dorosła. Muszę dobrze się czuć z tym, co piszę. Nie infantylizuję dziecka, więc nie infantylizuję swojego pisania. Nie przemycam pod dywanem żarcików dla dorosłych, których dziecko nie powinno jeszcze rozumieć. Jeśli rozumie, to świetnie. A że puszczam oko? Nie ma w tym przypodobania się na siłę, bo chyba nie da się uniknąć pisania, które zadowalałoby też samego autora, dorosłego. Mrugam do dorosłych cały czas, bo mrugam do siebie, dzięki temu czuję to, o czym piszę.

A co z nastoletnim widzem? Brakuje tekstów pisanych z myślą o młodzieży, którą rzeczy dla dzieci nudzą, bo dawno przestały być interesujące, tymczasem te dla dorosłych - jeszcze takie nie są.

- Bardzo dobrze, że o tym mówimy. Próbuję szukać tematów i pisać teksty, które mogłyby wypełnić tę lukę. Jedna z moich sztuk - "Stopklatka" - kierowana jest stricte do gimnazjalno-licealnej publiczności. Bohater zwraca się tam bezpośrednio do widzów: "Co, nie jesteście w szkole?". Młodzież nie jest przyzwyczajona do chodzenia do teatru na własną rękę, a nauczyciele zwykle wybierają realizację szkolnej lektury, bo łatwiej im potem poprowadzić lekcję. A jeśli już idą sami, trafiają na opowiastki dla góra dziesięciolatków albo treści adresowane do starszych. I jak oni mają polubić teatr? Warto pisać bezpośrednio dla nich, choć to oporny odbiorca. Nastolatek z założenia stoi w opozycji. Trudno przebić się przez tę ścianę buntu, a łatwo sprawić, że przestanie nam ufać. Bo albo język oldschoolowy - czyli taki sprzed dwóch miesięcy, albo trzydziestopięcioletni aktor, mąż i ojciec udaje, że ma nastoletnie problemy. Ale powinno się szukać, języka, formy, tematu, który wypełniłby tę pustą, zaniedbaną przestrzeń. Teatr świetnie się do tego nadaje.

Najmłodszych też trudno oszukać, w dodatku nie ukrywają swojej reakcji.

- To rzeczywiście wymagający widz. Jeśli po piętnastu minutach od rozpoczęcia spektaklu dzieci kręcą się w fotelach, rozmawiają ze sobą, zaczynają się wycieczki do toalety, to sygnał, czy coś się podoba, czy nie. Twórca dostaje odpowiedź od razu w dniu premiery. Ja to akurat lubię, nie trzeba czekać na recenzje w prasie.

Na Festiwalu Korczak obejrzymy trzy spektakle według pani tekstów: "Chodź na słówko" poznańskiego Centrum Sztuki Dziecka, "Najmniejszy Bal Świata" Baja Pomorskiego z Torunia oraz "O Raju! - czyli o tym, co było, kiedy nic nie było", który znajdzie się wkrótce na afiszu - będzie miał prapremierę w Teatrze Guliwer już 24 maja.

- Jak mówi reżyser Zbigniew Lisowski, to "Czekając na Godota" dla dzieci (śmiech).

Teraz będzie się pani musiała z tego wytłumaczyć.

- Nie chcę, by zabrzmiało to zniechęcająco. Inaczej niż w teatrze dla dzieci, gdzie zdarzenie zwykle goni zdarzenie, w tym tekście akcji jest niewiele. Wszystko odbywa się na poziomie jednego zdarzenia - początku świata. Cała reszta jest rodzajem pierwszych razów, poznawania siebie i świata. Starałam się bawić językiem, który na tym początkującym etapie ma prawo do poszukiwań i błędów. To zabawny tekst, dużo dzieje się w relacjach między postaciami. Oprócz "standardowych" Adama i Ewy bohaterami są Dzika Mrówka i spersonifikowane Nic. Nic, czyli to, co było, kiedy niczego nie było - jak w podtytule. Brzmi to dość filozoficznie. I dobrze! Filozofia początku, pierwszych odkryć, takie dzieciństwo świata. O tym właśnie jest ta sztuka.

***

Malina Prześluga

Rocznik 1983. Absolwentka kulturoznawstwa na UAM w Poznaniu oraz Szkoły Dramatu przy Laboratorium Dramatu w Warszawie. Odnosząca sukcesy dramatopisarka znana przede wszystkim jako autorka tekstów dla dzieci. Laureatka wielu nagród (m.in. w kilku edycjach Konkursu na Sztukę Teatralną dla Dzieci i Młodzieży). W jej utworach o niełatwych, choć obecnych w świadomości dziecka problemach często opowiadają przedmioty codziennego użytku, zabawki i inni bohaterowie dziecięcej wyobraźni. "Pręcik" to historia o przywiązaniu opowiedziana z nietypowej perspektywy: kapcie, budzik i poduszka przestają narzekać na swój los w obliczu choroby ich małej właścicielki. Bohaterami podejmującej temat akceptacji sztuki "Chodź na słówko" Prześluga uczyniła słowa, które zostały źle wypowiedziane i nie wiedzą, kim tak naprawdę są. Z kolei "Dziób w dziób" pokazuje, jak trudno przełamać mechanizmy rządzące grupą. Niedawno Prześluga objęła stanowisko dramaturga w Teatrze Animacji w Poznaniu. Wcześniej przez sześć lat pracowała jako copywriter w agencji reklamowej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji