Artykuły

Kamyczek Krystiana Lupy

Mały kamyczek wpadł do buta Ritter - młodszej siostry z trójki "Rodzeństwa" Thomasa Bernharda. Kamyczek uwiera, więc rozparta na kanapie kobieta, ledwo zauważalnym ge­stem wyjmuje go z buta i odkłada do popielniczki. Mało znaczący ruch, całkiem banalna czynność, nabiera w przedstawieniu Krystiana Lupy symbolicznego znaczenia. Ritter uwie­ra życie, tak jak Ludwika i Dene.

Sztuka Bernharda jest hi­storią powrotu do domu filo­zofa, który przebywał w za­kładzie dla obłąkanych. Tam, na granicy choroby, pisał swoje dzieło życia - "Logikę", starannie przepisywaną przez Dene. Jego przybycie wprowadza niepokój w zatę­chłą atmosferę mieszkania sióstr - niespełnionych akto­rek, z których każda na swój sposób odkrywa w sobie kazi­rodczą miłość do brata.

Spektakl Lupy rozgrywa się w dość nietypowej dla tego re­żysera scenografii. Artysta nie eksperymentuje tu z prze­strzenią, zamykając bohate­rów w scenicznym pudełku, tworzącym stołowy pokój z nieodłącznym kredensem i obrazami przodków. Tylko dochodzące zza sceny odgłosy (nalewanie do wanny wody, brzęk tłuczonych naczyń) stwarzają iluzję całego mie­szkania. Sprawia to, że od sa­mego początku ma się wraże­nie, iż twórca postanowił tym razem pokazać mieszczański dramat.

Wszystko jest tu bardzo rea­listyczne, poczynając od sta­rego zegara, precyzyjnie odmierzającego czas przed­stawienia, pokrywający się z rzeczywistym czasem po szczególnych scen, po dymią­cą jeszcze, autentyczną pieczeń polewaną podczas obia­du prawdziwym sosem. Reali­styczna jest również gra akto­rów, z których każdy wykonu­je całkiem zwyczajne acz za­barwione emocjami gesty, które narastają w atakach Lu­dwika, przybierając wymiar szaleństwa, jakby zaobserwo­wany przez aktora i reżysera wśród psychicznie chorych.

Jednak przeniesienie na scenę autentycznych zacho­wań, nerwowych, nie skoor­dynowanych ruchów chorego człowieka, traci gdzieś swoją prawdę. Ludwik Piotra Skiby jest momentami zbyt dosłow­ny. Jednak są sceny, które po­trafią wstrząsnąć, choćby ta, kiedy Skiba napycha się pącz­kami, którymi pluje na nie­skazitelnie czysty, mieszczań­ski dywan.

Osobą, która porządkuje ten świat, jest starsza siostra Dene Agnieszki Mandat. Pe­dantycznie przygotowując po­siłek, poprawiając nawet naj­drobniejszą asymetrię sztuć­ców, bezbłędnie roztacza opiekuńcze skrzydła nad ro­zedrganym wewnętrznie bra­tem. Jej przeciwieństwem jest Ritter Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik. Młodsza siostra jest ciągle na rauszu, pije wi­no i pali ogromne ilości pa­pierosów, ironizując na temat swojej sytuacji i uładów ro­dzinnych. To ona bliższa jest bratu i to ona wyląduje w końcu w jego objęciach, nie­dwuznacznie tarzając się po podłodze, a nie Dene - tak jak matka - kupująca Ludwikowi kalesony.

Na wyniszczające się nawzajem rodzeństwo spoglą­dają portrety rodziców. To oni zaciążyli najbardziej na ich psychice, zmuszając do mieszczańskich zachowań i sposobu myślenia. Bunt prze­ciw nim spowodował, że oby­dwie siostry wstąpiły do tea­tru, a brat wybrał drogę filo­zoficzną. Scenicznym wyra­zem protestu Ludwika będzie odwrócenie do ściany wszyst­kich obrazów w rytm "Eroiki" Beethovena.

To najpiękniejszy moment spektaklu, w którym jednak zabrakło magii - tak istotne­go elementu teatru Lupy. Mo­że kamyczek, który wrzucił reżyser do swojego sceniczne­go świata był za gładki, by po­ruszyć emocje i wzbudzić dreszcz na widowni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji