Artykuły

Smutna komedia

Jacek Kaspszyk dokonał cudu. Warszawscy muzycy realizują wszystkie niuanse partytury opery Ryszarda Straussa.

Gdy zabrzmiało trio z trzeciego ak­tu, publiczność zamarła z za­chwytu. Wcześniej jednak, przez trzy godziny musiała przymykać oko na niezręczne reżyserskie pomysły. Zaiste dziwnie potraktował "Kawalera srebrnej róży" słynny włoski inscenizator Pier Luigi Pizzi. Deklarując wierność wobec oryginalnego libretta Hugo von Hofmannsthala, które jest kwintesencją lekkości, finezji i smaku, wyostrzył i wręcz zbrutalizował relacje między bohaterami. Z ba­rona Ochsa, prostackiego wiejskiego szlachcica, uczynił postać jak z gangster­skiego filmu.

Terroryzuje on dom swej narzeczonej Zofii Faninal, ją samą traktując na oczach przyszłego teścia jak sprzedajną dziewkę. Jakże nikczemną postacią musi być stary Faninal, udając, że nic się nie dzieje. Ochs, u Hofmannsthala i Straussa nazbyt ceremonialny, przez to niezręczny i śmieszny, na scenie Teatru Narodowego staje się bezceremonialny i groźny. Wło­dzimierz Zalewski zalecenia reżysera re­alizuje wprost, dość kostycznie i nerwo­wo, stwarzając niewiele okazji do śmiechu. Dobrym, ale surowo i momen­tami płasko brzmiącym głosem nie odda­je tych krótkich i tym zabawniejszych chwil swoistej fantazji, na jaką stać baro­na, próbującego znaleźć się za wszelką cenę w wielkim wiedeńskim świecie.

"Spodenkowy" Rofrano

Takiemu baronowi kawaler srebrnej ró­ży, młodziutki hrabia Rofrano, zagrozić nie może. Zwłaszcza że w interpretacji Marty Abako zyskuje on zbyt wiele deli­katnych, kobiecych cech. To jedno z przekleństw naszej sceny operowej, że tzw. role "spodenkowe", czyli męskie, śpiewane przez kobiety, nie pojawiają się na tyle często, by wypracować wzór ich interpretacji. Marta Abako radzi so­bie raz gorzej, zwykle lepiej, ale Oktawian Rofrano, udający z kolei pokojów­kę Mariandel, to aktorskie zadanie po­nad siły tej dobrej wykonawczyni. Ra­dość z jaką wraca ona do żeńskiej postaci jest rozbrajająca, zwłaszcza gdy reżyser każe jej bez sensu tańczyć po scenie unicestwiając co ważniejsze dia­logi padające z ust innych postaci.

Z przewrotną grą, jaką obmyślili dla Oktawiana twórcy opery, nie ma to jed­nak wiele wspólnego. Mamy Abako grają­cą hrabiego Rofrano i Abako grającą Ma­riandel. Pyszne pomysły muzyczne, gdy Oktawian parodiuje wiejską dziewczynę, tracą swą dramatyczną siłę. W całej roli wykonawczyni operuje świeżym, mło­dzieńczym głosem, choć też zbyt kobie­cym i delikatnym w barwie i ekspresji. Czasami ginie on w orkiestrowym tutti, choć tyle to wina śpiewaczki, co morder­czej akustyki olbrzymiej sceny Moniuszki.

Nie ma podobnych problemów Izabella Kłosińska w roli Zofii. To wpraw­dzie ostatni moment, by mogła wcielić się ona w rolę młodziutkiej panny na wyda­niu, ale walory wokalne solistki rekom­pensują ten zdawałoby się ryzykowny już dziś wybór. We wzruszających, strzeli­stych frazach, jakimi obdarzył kompozy­tor swą bohaterkę w scenie wręczenia srebrnej róży, promienny głos Kłosińskiej szybuje bez cienia wahania. Równie bra­wurowo brzmi podczas awantury z Ochsem, by w trzecim akcie bezbłędnie uderzyć w ton zadumy. Energia i radość, jaką zwykle emanuje Kłosińska na sce­nie, tej roli przydaje nadto pożądanego wdzięku i lekkości.

Dzierlatka prędzej czy później podzieli los wielkiej damy, Marszałkowej, żyjącej w świecie zbytku, którego w inscenizacji Pizziego nie powstydziłaby się sama ro­dzina cesarska. Reżyser, scenograf i au­tor kostiumów w jednej osobie sprawdza się najlepiej w roli architekta sceny. Umieszczone na obrotówce dekoracje zręcznie wypełniają wielką przestrzeń sceny narodowej.

Smutek pałaców

W świecie Pizziego panuje smutek. Smutno jest w sypialni Marszałkowej, smutno w pałacu nuworysza Faninala, smutno w oberży, dokąd Ochs wyrusza na kolejne miłosne podboje. Pół biedy, gdy zmysłową atmosferę oryginału re­żyser świadomie odziera z aluzji, nie­dopowiedzeń i czaru, wprowadzając młodych zakochanych do łóżka. Go­rzej, jeśli smutek wzbudzają pozosta­wieni sami sobie lub skazani na grote­skowe etiudy wykonawcy. Cierpią na tym zwłaszcza postaci dalszych pla­nów. Nie widać w tym przedstawieniu ręki mistrza. Zbyt wiele tu nietrafio­nych i nieudolnych pomysłów. Ochs nie wkracza na scenę ze swoją świtą, ale z grupką statystów, którzy nie wiedzą co ze sobą zrobić. W końcu schodzą ze sceny w baletowym pas, zmieniając ko­medię w groteskę.

W świecie tym porusza się pewnie i żyje pełnią żyda jedynie Marszałkowa Hanny Lisowskiej. Boi się jedynie swoje­go męża, własnych uczuć i śmieszności. Marszałek, który nigdy nie pojawia się na scenie, znaczy całe jej życie. Na każdą myśl o nim wyniosła Maria Teresa drży z przerażenia. Ale to ona właśnie w tym bezwzględnym świecie jest jedyną osobą zdolną skutecznie utrzeć nosa Ochsowi. Aktorska siła Lisowskiej i wspaniały dra­matyczny głos czynią z Marszałkowej po­stać w warszawskim przedstawieniu nie­podzielnie królującą. No, może dzielącą laury pierwszeństwa z dyrygentem.

Jacek Kaspszyk dokonał bowiem z or­kiestrą Teatru Narodowego cudu. Zespół gra wspaniałą, soczystą barwą i realizuje pod czujnym okiem tego wielkiego dyry­genta wszystkie niuanse tej piekielnie trudnej partytury. Bravo!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji