Artykuły

Wierność

Któż to jest krytyk? Osob­nik wścibski, nastawiony na szukanie dziur w całym, pełen drobiazgowych rozważań każ­dego za i przeciw, skrupulat­nego ważenia wszelkich lecz, ale, jednakże - człowiek, co tu gadać, nieskory do emocji, nieczuły, powołany do odnerwionej, zimnej analizy. Praw­da, że tak myślicie? Lecz wierz­cie mi: rzetelny krytyk gorąco pragnie się wzruszać, móc bo­daj na chwilę zepchnąć w kąt aparaturę krytycznych prób - gorąco pragnie entuzjazmu. Jest to możliwe wówczas, gdy na­tknie się na świeży, żywioło­wy talent, na żarliwe, porywa­jące przedstawienie, gdy pew­ność, że ma do czynienia z no­wym literackim zjawiskiem, po­zwala mu porzucić na chwilę funkcje (lepiej czy gorzej peł­nione) mentora, pedagoga i łaziebnego.

Taki wieczór miał podpisany na przedstawieniu "Samotnoś­ci" Słomczyńskiego. Stwierdź­my: oto nowy talent na niwie dramaturgii polskiej! "Niwa" zdawała się być uboga, jało­wa, porośnięta chwastem sche­matyzmu i perzem oportuniz­mu - nieprawda, pole ugoro­wało, bo stosowaliśmy fałszywe eksperymenty, ale gleba dobra i byle się nią zajął rolnik pe­łen zapału i posiał dobre ziar­no, plon wzejdzie bujny. Jak w przypadku "Samotności".

Jest to sztuka nie pozbawio­na wad, naiwności (macie, już się krytyk odezwał). Sentymen­talizm nie musi się otrzeć o melodramatyzm, by wzruszać; poddanie się wpływowi najwy­bitniejszego dramaturga współ­czesnego nie powinno przecho­dzić w nietwórcze naśladow­nictwo; młodzieńczym ambicjom powiedzenia wszystkiego, co się ma na sercu nie należy folgować w duchu wszystkoizmu; święte­go prawa pisarza do uogólnie­nia, skrótu i wyakcentowania dobrze jest nie poszerzać o przywilej słabych: upraszczanie. Te plamy występują wyraźnie na kliszy "Samotności" i szkoda, że nie umiał ich uniknąć młody autor; a spojrzawszy na jego utwór przez lupę, wypa­trzysz jeszcze trochę innych, mniejszych plamek i rys. Ale, na miłość boską, nie tymi ska­zami zajmujmy się w pierw­szym rzędzie - skoro całość jest artystycznie mocna, ide­owo przekonywająca, scenicznie pasjonująca. I skoro wrażenie ogólne, spotęgowane dobrą ro­botą teatru, nikogo nie zosta­wia obojętnym, lecz wzrusza, a bywają momenty, że wstrząsa.

"Samotność", zdawało się bę­dzie mieć szczególnie trudną drogę do widzów. W dzisiej­szych wartkich, udramatycznionych czasach tematy za­czerpnięte z aktualności dnia wczorajszego są ze wszech stron narażone na dezaktualizację. Wyznaję, że żywiłem obawy czy próbę współczesności może przebyć zwycięsko sztuka fa­bularnie z pozoru przebrzmiała, o aktualności, zdawałoby się, minionej. Tym radośniejsze było stwierdzenie, że "Samotność" Słomczyńskiego jest nie tylko sztuką tak uderzająco aktualną, że wydaje się napisa­na wczoraj, ale że równocześ­nie uogromnia się do drama­tu postaw moralnych, do roli sztuki głęboko zaangażowanej, partyjnej, narodowej, dającej odpowiedź na ważne pytania współczesne. To zapewnia jej trwałe miejsce w dramaturgii naszego okresu historycznego.

W pośrodku "Samotności" stoi sprawa partii. To zrozu­miałe: jakże pisać jakikolwiek utwór współczesny poza par­tią, bez uwzględniania roli partii. Byłoby to tak niemożli­we, jak nie widzieć zbóż w le­cie! Ale stwierdźmy: cho­ciaż także w teatrze wie­lu pisarzy zajmowało się rolą organizacji, instancji par­tyjnej w takiej czy innej konkretnej sytuacji - w żad­nym dotychczas polskim utwo­rze dramatycznym rola czyn­nika partyjnego w kolektywie nie została ukazana równie ostro, zasadniczo, pryncypialnie jak w "Samotności".

Słomczyński mówi rzeczy su­rowe, gorzkie, czasem w mło­dej zapalczywości nieprzemyś­lane, niesprawiedliwe. Można by się z nim prawować o prze­rysowanie, wykrzywienie szcze­gółów. Ale nie pora kłócić się o chrust, gdy sprawa idzie o las. Słomczyński ukazuje ze­spół ludzi - załogę statku handlowego "Czerwona Róża" - uwięzionych na wrogiej wy­spie Czang Kai-szeka. tysiące mil od ojczyzny. Nie ma spo­sobu, którego by się chińscy nacjonaliści nie chwycili, byle skłonić marynarzy do "wybra­nia wolności": to sprawa wiel­kiej propagandy antykomunistycznej i wydatki się opłacą! Załoga nie jest, nie może być monolitem: w warunkach pro­wokacji, gróźb więzienia itp. - a z drugiej strony pośród pokus łatwego życia - kilku słabeuszów, życiowych cyni­ków, zwyczajnych łobuzów idzie na lep agitacji, załamuje się, podpisuje "prośbę o azyl". To są odpadki. Ale wszyscy in­ni, cała reszta?

Sztuka pokazuje załogę w chwili, gdy zdradę popełnia ten, który winien był stać na czele, krzepić, umacniać w opo­rze: sekretarz POP na statku "Czerwona Róża" Franciszek Majewski, "podpisał azyl" i, po krótkim oporze, gotów innych podmawiać od odstępstwa. Za­łoga pozbawiona ideowego przywódcy, człowieka, któremu ufała i który umiał stać się dla niej symbolem - czyż nie pad­nie łupem podszeptów i nacis­ku, spotęgowanego do presji? Najsilniejszą stroną sztuki Słomczyńskiego jest ukazanie niezłomnej siły, idei partii, lu­dzi partii, nawet w warunkach, gdy zdają się kruszyć wszel­kie wiązadła. Tow. Majewskiego, zasłużonego, kierowniczego działacza uważali marynarze za wcielenie partii, przyzwyczaje­ni do ufania jego sloganom, posłuszeństwa jego rozkazom; ale gdy "tow." Majewski oka­zał się nędznym tchórzem, oportunistą, zdrajcą - towa­rzysze ze statku "Czerwona Róża" nie padli zaginieni, od­naleźli w sobie prawdziwą par­tyjność. I wytrwali, osamotnieni, ale nie samotni.

Jest w sztuce Słomczyńskiego próba rzetelnego ukazania par­tyjnego kolektywu i jest przeciwstawiony Majewskiemu młodszy marynarz Leśniak, syn zawodowego oficera, akowiec, dwuletni więzień za niepopełnione winy, człowiek mający w ojczyźnie swój rachunek krzywd. Ów Piotr Leśniak nie kocha Majewskich i wydaje mu się, że nie kocha Polski Ludowej. I oto Leśniak nie tylko nie ulega prośbom i groźbom, pokusom komisarza Jang-Czao, powabom nasyłanych przezeń dziewcząt, ale w chwili najbar­dziej dramatycznej, w chwili gdy wahają się losy maryna­rzy w czasie ich protestacyjnej głodówki - prosi o przyjęcie do partii. I widz rozumie tę decyzję b. akowca i b. więźnia, odczuwa wraz z Leśniakiem, że dziś partia i awangarda na­rodu to jedno, że nie ma dla Polski drogi poza partią, a co w partii było błędne czy nawet złe można naprawić, zwalczyć tylko wewnątrz partii, nie prze­ciw niej, nie poza nią. Ukazu­jąc z całą jaskrawością błędy i nicość człowieka na odpowie­dzialnym stanowisku partyjnym - sztuka Słomczyńskiego uka­zuje zarazem niepożytą, cały naród ogarniającą siłę partii. A piana? - spłynie do ście­ków.

Sztuka Słomczyńskiego nosi tytuł "Samotność". I mówi: kto jest naprawdę z partią, nie jest sam nawet w najgroźniejszej samotności. Żałosna samotność drogi do upadku towarzyszyć będzie natomiast panu Majew­skiemu, i takim jak on, choć­by nieźle u brzegu nagrodzo­nym za zdradę.

Pod względem kompozycyj­nym Słomczyński przemieszał w swej sztuce wpływ Brechta z tradycjami polskiego teatru romantycznego. Co chwila sce­ny epickie splątują się z sy­tuacją jak z "Wesela": maryna­rzom ucieleśniają się wizje te­go "co komu w duszy gra". Ma­jewski spostrzega na pijackiej zbawie w taiwańskim porcie swą żonę, Karolak swą kochan­kę, Leśniak prowadzi poetycki dialog z dziewczyną, której nie ma, ale która będzie, gdy Leś­niak powróci do kraju. Poprzez tęsknotę do kobiet, do dzieci wypowiadają się marzenia ma­rynarzy, wierność ojczyźnie. Czy to światopogląd zawężony, ścieśniony do najprostszych ho­ryzontów rodziny? Sprawa Leśniaka świadczy, że Słom­czyński nie tracił z oczu szer­szych kręgów świadomości; to samo zresztą mówi zachowanie się Adamczaka i - przekony­wająco a zwięźle ukazana - sprawa gdańszczanina Malotki, jego córki i wnuka.

Wystawienie sztuki tego ty­pu jest trudnym zadaniem dla teatru, rafy grożą co krok. Nie waham się powiedzieć, że Te­atr Domu Wojska Polskiego dał "Samotności" kształt scenicz­ny wręcz doskonały. W przej­mujących swą prostotą deko­racjach pokazała Lidia Zam­kow kolektyw i poszczególnych ludzi, znakomicie syntetyzując sceny zbiorowe, subtelnie cie­niując sytuacje indywidualne. Każdy fragment, każdy epi­zod ma swe ważne ideowo i scenicznie miejsce w przedsta­wieniu, stąd nawet sceny przez autora niedopracowane lub po­psute znajdują teatralne uza­sadnienie. Tylko śpiew chiń­skiego żołnierza razi swą nie­wolniczą wiernością Brechtowi i nie tłumaczy się logiką wido­wiska; mimo że muzyka Ta­deusza Bairda brzmi przejmu­jąco. Najświetniejszym popisem - trzeba tu użyć tego słowa - reżyserii Zamkow jest orgiastyczny taniec marynarzy z taiwańskimi dziwkami: to robota reżyserska wielkiej klasy, umie­jąca z rytmu i muzyki, gestu i słowa, światła i kostiumów stworzyć obraz nie do zatar­cia w pamięci widza, uprawnia­jący do porównania z osiągnię­ciami reżyserskimi Schillera.

Aktorzy w "Samotności" mają role żywe, zindywidualizowa­ne - toteż grają celnie i gorąco. Jakże lekko, jak poetycko wie­dzie Halina Mikołajska swe wy­śnione, a przecież realne spotkania z samotnym marynarzem... jak swobodnie, jak pozornie niedbale, a z jakim głębokim podtekstem rozwija postępowanie Leśniaka Jan Świderski! Nie ma chyba widza na sali, którego by nie poruszył mocno ten mistrzowski duet ak­torski.

Prosto, wzruszająco prowadzi rolę żony Majewskiego Wanda Łuczycka, znakomita zwłaszcza w monologu wewnętrznym, charakteryzującym typową historię małżeństwa Majewskich. Duży sukces odnieśli; w roli Jang-Czao Józef Kondrat, w roli rozdartej między dwa naro­dy Elżbiety Irena Las­kowska, w roli tragicznego Ka­rolaka, Wiesław Gołas, a w ro­li zrównoważonego Kapitana Jerzy Pichelski. Przykrą rolę Majewskiego ofiarnie dźwiga Janusz Paluszkiewicz. Bohdan Ejmont umiał nadać akcenty prawdy swemu Adamczakowi, przechodzącemu od szczerej lecz drętwej mowy do głębokiego przeżycia najbardziej zasadniczych problemów, wobec któ­rych postawiło go życie. Elżbie­ta Osterwianka z prostotą za­grała żonę Adamczaka, Martę.

To nie koniec listy uczestni­ków tego przedstawienia. Nie powinniśmy nikogo w nim po­minąć, skoro wszyscy dobrze włączyli się w obraz całości. Wymieńmy więc przynajmniej nazwiska: Bronisław Dardziński (Malotka), Teresa Szmigielówna (Zofia), Kazimierz Chrza­nowski, Mieczysław Stoor, Ma­rek Wojciechowski (członkowie załogi "Czerwonej Boży"), Bronisław Orlicz (Sprzedawca), Wi­told Skaruch (Dziennikarz), Ta­deusz Andrzejewski, Ryszard Urbanowicz, Stefan Wroncki (Zdrajcy). W rolach trzech dziewcząt portowych dla mary­narskich uciech roztaczają Mał­gorzata Leśniewska, Izabella Paszkiewicz i Janina Traczykówna zbyt wiele chyba gracji, elegancji i wdzięku.

Na zakończenie stwierdźmy jeszcze raz, i jak najwyraźniej "Samotność" Macieja Słomczyńskiego należy do najlepszych utworów dramatycznych naszego ludowego dwunastolecia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji