Artykuły

Porcjowane szkielety

Poniższe napisałem na prośbę redak­cji z okazji dzisiejszej premiery przed­stawienia w Teatrze Ateneum w Warszawie. Jest to - jak mi powie­dziano - przedstawienie o Jerzym Dobrowolskim. Kolegom z Ateneum kibicuję z całego serca. Wiem prze­cież, za jak trudną rzecz się zabrali.

To było dawno - trzydzieści kilka lat temu. Siedzieliśmy we dwóch, Jurek Dobrowolski i ja, zajęci bar­dzo, czyli siedzieliśmy nie robiąc nic. - Stasiu - powiedział Jurek - przede wszystkim chciałbym ustalić, czy ja mo­gę się tak do ciebie zwracać? To znaczy, mówić ci, Stasiu, Stasiu? - Oczywiście, Jurku. Możesz mi mówić Stasiu...

To krótkie wspomnienie o Jerzym Dobrowolskim zaczynam rozmową, która raczej musi wydawać się bez sen­su. Dwaj faceci, którzy znają się od lat, jak łyse konie - i takie pytanie? O co chodziło? Otóż zawsze chodziło o to sa­mo: o najważniejsze chodziło. A co było najważniejsze? Dobre pytanie. Nie wia­domo właśnie, co. I o to chodziło.

- A zatem, Stasiu, skoro tak ci mogę mówić. Czy możesz zapamiętać - z tym, że wtedy już musisz zapamiętać na całe życie, rozumiesz?

- Rozumiem chyba. Co mam zapa­miętać?

- Cztery nazwiska, Stasiu.

- Jakie, Jurku?

- Już ci mówię, Stasiu. Armatys, Mikus, Kureczko, Danieluk. Powtórz.

Powtórzyłem. Były to, jak się zaraz dowiedziałem, nazwiska czterech dozor­ców domów na Żoliborzu. Przedwojenni dozorcy i jeszcze w czasie okupacji też.

- Danieluk był dozorcą naszego do­mu na ulicy Generała Zajączka 8 - po­wiedział Jurek - ale tego nie musisz pa­miętać. Nazwiska musisz.

Pamiętam je, oczywiście. Inne rzeczy ważne i najważniejsze, jak się potem oka­zało, też pamiętam. Pamiętam dwa naj­ważniejsze słowa na świecie. Twarz. To pierwsze słowo. Drugie - Sześć. Twarz. Sześć. Trzeba umieć specjalnie je powiedzieć, choć osoba niewtajemniczona mo­że nie zauważyć różnicy. Twarz. Sześć. Dlaczego właśnie te słowa? O to chodzi właśnie, że nie wiadomo, a wiadomo jed­nocześnie. Pamiętam hasła i odzewy ta­jemne i ogólnie dostępne: "Hans Winter", "Idź na czarny kolor", "Najpierw ciotkę, potem siostrzenicę - Pan Tade­usz" i setki innych. Pamiętam dwadzieścia zwrotek piosenki "Stary młyn...".

Był przenikliwym, wyrafinowanie inteligentnym facetem, twardo stąpają­cym po ziemi. Trzeba było Go doświad­czyć, bo opisać nie sposób. Oto próbka. Z góry jednak uprzedzam, że niezbyt udana. Stałem obok, udając, że nie sły­szę. A słyszałem. I Jurek wiedział że sły­szę. Jakiś kacyk średniego szczebla przy­piął się do niego i proponował, że załatwi kabanosy. Kabanosy wtedy to była rzecz z Marsa. W "Delikatesach" rarytasem był towar "porcjowane szkielety". Kości kurcząt, obrane z mięsa. Przy dużych dostawach sprzedawano nawet dwie por­cje na osobę. Kacyk namawiał Jurka:

- Kabanosy! Tylko pan do mnie za­dzwoni i mój kierowca panu przywiezie do teatru. Pół kilo, czy nawet kilo. Raz, czy dwa razy w miesiącu... Czekam na telefon. Albo teraz niech pan powie, ile?

- A trzy kilo, może być? - spytał Jurek.

- Postaram się. Ale to wtedy, gdzie panu dostarczyć?

- A, nie - powiedział Jurek - to już pan nie musi mi dostarczać...

- A co mam z nimi zrobić?

- Na przykład może je pan sobie w dupę wsadzić - powiedział Jerzy Dobro­wolski, który był bezczelny i wręcz chamski dla rządzącego bezkarnie chamstwa. Tylko, że to Jurkowe cham­stwo, to był cytat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji