Artykuły

Śpiewam we śnie

NIE ZOSTAŁABY ARTYSTKĄ, GDYBY NIE BYŁA TAKA UPARTA, MUZYKĘ MA W GENACH, ALE NA SUKCES MUSIAŁA CIĘŻKO PRACOWAĆ, PODBIŁA ESTRADĘ l NICZEGO JUŻ NIE MUSI, MOŻE NATOMIAST POZWOLIĆ SOBIE NA PEWIEN KOMFORT... ZAGRAĆ W SPEKTAKLU, JAKIEGO W POLSCE JESZCZE NIE BYŁO.

Jak trafiła pani do trans-opery - spektaklu muzycznego na mo­tywach "Snu nocy letniej" Szek­spira?

-Zaprosił mnie reżyser, Wojtek Kościelniak. Nie znałam go wcze­śniej, a do słowa "musical" pod­chodziłam bardzo sceptycznie. To Amerykanie są mistrzami w tym gatunku. Bywałam na Broadwayu i wielokrotnie miałam okazję się o tym przekonać. Ponieważ nigdy nie będziemy w stanie im dorów­nać, uważałam, że lepiej czegoś nie robić, niż robić to źle. Leszek Możdżer poprosił mnie, żebym - zanim odmówię - obej­rzała "Hair" Kościelniaka. Musical okazał się rewelacyjny! Byłam za­chwycona i od razu zmieniłam zdanie.

Próbowała pani kiedyś dostać się do Teatru Muzycznego w Gdy­ni. Jednak wtedy pani tam nie chcieli... Żal już minął?

-Wtedy było mi przykro. Powie­dziano mi, że jestem zbyt dobra, żeby się uczyć, ale angażu też nie dostałam, bo do tego potrzebny był dyplom... Tak widocznie mu­siało być. Ciekawe, jak potoczyły­by się moje losy, gdybym dostała się wtedy na scenę...

"Teatr daje mi osobisty kontakt z publicznością, czego nie zapew­nia estrada" - mówiła pani. Czy ten czynnik również zdecydował o przyjęciu roli?

-Tak... Teatr sprzyja nawiąza­niu bliskiego kontaktu z publicz­nością, czemu nie służą stadiony - choć tłum niewątpliwie daje si­łę, energię. W teatrze jest inaczej, tam widzę, do kogo śpiewam, je­stem bardziej skupiona, mogę głębiej przeżywać to, co śpiewam, lepiej wczuć się w postać. Ale ko­cham jedno i drugie...

Jak przyjął panią zespół? Wia­domo, że to pani skupia na sobie uwagę mediów i publiczności, a przecież na sukces spektaklu pracowało wielu zdolnych i wy­kształconych aktorów...

-Wszyscy szanujemy się na­wzajem, kochamy swoją pracę. Nie pozwoliłam traktować się wy­jątkowo. Jesteśmy jedną grupą, tworzymy zespół, razem pracuje­my na wspólny sukces. Nic nie poradzę na to, że jestem najbar­dziej znana z całej ekipy. Staram się to pozytywnie wykorzystać -nagłośnić trans-operę. Czegoś takiego nie było do tej po­ry w naszym kraju, dlatego też bardzo się cieszę, że biorę w tym udział.

Ile pozostało w tym przedsta­wieniu Szekspira?

-Pracujemy na oryginalnym tekście "Snu nocy letniej", w prze­kładzie Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, natomiast inter­pretacja jest współczesna, widzia­na oczami Wojtka Kościelniaka.

Co pani myśli o takim ujęciu klasyki - moda czy sposób na przyciągnięcie publiczności?

-Sztuka jest po to, aby ją zmieniać, żeby patrzeć na nią swoimi oczami, uruchamiać wy­obraźnię. Dlatego uważam, że źle i niepotrzebnie jest wystawiać Szekspira tak, jak to czyniono przed pięciuset laty. To anachro­nizm. Tematyka jego sztuk, boha­terowie są uniwersalni, ponad­czasowi. Zmieniają się czasy, ale ludzie wciąż są tacy sami, nadal borykają się z problemami, szu­kają szczęścia, miłości, we śnie budzą się w nich atawizmy.

Tomasz Stańko powiedział o pani: "Artystka z piaskiem w głosie", próbując uchwycić jego niepowtarzalną barwę. Jak pani ocenia swój głos?

-Trudno go określić... To nie jest głos, który przenosi góry, tak jak w przypadku Celine Dion czy Whitney Houston. Mam jed­nak bardzo dużą skalę - cztery oktawy. Dzięki temu mój głos jest lekki, bardziej finezyjny, koloratu­rowy. Mam duże możliwości tech­niczne - zmiana oktaw nie spra­wia mi problemów. Potrafię za­śpiewać wszystko, co sobie wy­obrażę. Śpiewając... nie czuję żadnych barier, jestem wolna... to piękne uczucie.

Obserwując pani karierę odno­szę wrażenie, że staje się pani coraz bardziej opanowana, wyci­szona. Decyzje wydają się bar­dziej przemyślane, dojrzałe...

-Bardzo miło, że pani to za­uważyła... Oczywiście, łatwo jest odcinać kupony od tego, co się zrobiło. Zdobyłam w Polsce wszystkie nagrody muzyczne, ja­kie mogłam zdobyć, zabłysnęłam, zdobyłam popularność. Był to czas, kiedy nieustannie musiałam udowadniać sobie i innym, że zasłużyłam na te nagrody, że jestem ich warta. Byłam bacznie obser­wowana i każdy nierozważny ruch odbijał się szerokim echem w mediach. Jednak nie żałuję żadnej decyzji, jaką podjęłam - zawsze kierowałam się sercem, wewnętrzną intuicją. Dla pienię­dzy nigdy nie zdradziłam samej siebie i tego, co robię. I mam na­dzieję, że nie będę musiała.

Tak pokierowałam swoim ży­ciem, aby móc sobie teraz po­zwolić na pewien komfort. Mo­głam przyjąć ofertę zagrania w "Śnie...", choć wiadomo, że te­atr płaci minimalne stawki - nieporównywalne z zarobkami, jakie zapewnia estrada. Wiedziałam jednak, że to mnie w pewien spo­sób rozwinie, będzie krokiem na­przód. Mam nadzieję, że będzie widać, z jak wielką przyjemnością gram swoją rolę.

Właściwie role - wciela się pa­ni przecież w królową amazonek (Hipolitę) oraz elfów (Tytanię), które - jak się okazuje - są tą sa­mą postacią...

-Tytania jest bardziej subtelna, kobieca, zwariowana. Jej partie to już koloratura. Hipolita to wojow­niczka - śpiewam bardziej zdecy­dowanie, nie tak wysoko...

Udział w tym musicalu to dla pani zupełnie nowe doświadcze­nie. Gra pani i śpiewa jednocze­śnie, wciela się w podwójną rolę. Poprzeczka postawiona bardzo wysoko...

-Tak, musiałam dużo ćwiczyć, poznałam nawet tajniki walki na miecze... Przede wszystkim nale­żało się nauczyć Szekspira na pa­mięć, a potem go wyśpiewać do wcale niełatwej muzyki Leszka Możdżera - zarazem lekkiej i me­lodyjnej w odbiorze. Ale to nie jest takie zupełne novum, raczej rozwi­nięcie tego, co robię podczas kon­certów. Śpiewając, opowiadam przecież rozmaite historie, wcie­lam się w różne postaci, przygoto­wuję kostiumy... Będąc na scenie staram się dać ludziom coś wię­cej... niż odśpiewanie piosenek.

Pani najnowsza płyta "Mów do mnie jeszcze" (premiera 3 listo­pada), nagrana wspólnie z Paw­łem Delągiem, rozpoczyna się fragmentem "Romea i Julii" Szek­spira. Przypadek?

- Tak, to był zupełny przypadek. Wiersze do tej płyty wybieraliśmy dużo wcześniej, jeszcze zanim rozpoczęły się próby do "Snu no­cy letniej". To będzie płyta o miłości - nie mogliśmy więc pominąć dzieła, które nierozerwalnie z miłością się kojarzy... Poza tym jest pięk­na... tak jak miłość.

Powiedziała pani kiedyś: "Naj­ważniejsze dla mnie to otworzyć nowe drzwi, stworzyć w muzyce nowy, niesamowity klimat". Czy trans-opera przybliżyła panią do tego celu?

-Tak, otworzyłam kolejne drzwi i jestem bliżej... Wciąż poszukuję, uczę się, przechodzę kolejne eta­py. Często dostaję cięgi za decy­zje, które podejmuję, ale nie żału­ję żadnego kroku. Dzięki temu nie tkwię w tym samym miejscu. Idę do przodu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji