Artykuły

Historia o chwalebnym zmartwychwstaniu pańskim

W CZASIE przedstawienia nawiedzała mnie upar­cie myśl, co by też po­wiedział zmarły przed kilku wiekami wielebny ojciec pau­lin, Mikołaj z Wilkowiecka, gdyby za dyspensą Św. Pio­tra udało mu się opuścić fur­tę niebieską na jeden wieczór i uzyskawszy od swych władz zakonnych "obediencję" (to taka klasztorna "delegacja") wpadł do Łodzi zobaczyć w Teatrze Nowym swoje miste­rium w nowoczesnym, teatral­nym kształcie, jaki nadali mu Kazimierz Dejmek i Andrzej Stopka?

Myśl, przyznaję, trochę dzi­waczna. Może nawet ociupinę w groteskowo-misteryjnym sty­lu. Ale cóż!... Jeśli ziemski, niedoskonały byt określa na­szą świadomość, to cóż mówić o bytach idealnych, różnych artystycznych emanacjach i scenicznych reinkarnacjach? Ich przeznaczeniem i głównym zadaniem jest czynić to samo w stosunku do świadomości widzów. Przynajmniej na dwie godziny - na czas trwania przedstawienia. Nie można bezkarnie patrzeć, jak na szczupłej przestrzeni plączą się święci, łotry, aniołowie, dia­bły, albo jak na tych sa­mych prawach literackiej fik­cji zmartwychwstały Chrystus schodzi po drabince do pie­kieł, żeby uwiązać na łańcu­chu szatana Cerberusa.

Romantycy, którzy mieli zmysł do metafizycznie diale­ktycznego tłumaczenia świa­ta, cytowali w takich wypad­kach wiersz Kazimierza Bro­dzińskiego:

Z piekłem niebo łańcuch wije,

................................................

Ta jest kolej tego świata.

Co ma jednak robić człowiek nowoczesny, kiedy widzi, że biblijne podanie zostaje w do­skonałej harmonii z jarmarcz­nym widowiskiem, a podniosła opowieść ewangeliczna pokumała się w najlepsze z ludo­wym apokryfem? Chyba uwie­rzyć - na przeciąg trwania te­go wzruszającego spektaklu - w obcowanie świętych z grze­sznikami i pogawędzić sobie swobodnie z wielebnym ojcem Mikołajem z Wilkowiecka na temat chwalebnego wystawie­nia jego "Historii".

Rozmowa zawiązała się ła­two. Krytyk znajduje się w tej dogodnej sytuacji, że jakby z urzędu występuje jako przed­stawiciel nieobecnego autora wobec teatru i równocześnie staje jako adwokat, który bro­ni twórców przedstawienia przed przypuszczalnymi zarzu­tami i pretensjami dramatur­gów. Księdza Mikołaja zaś zdawały się szczególnie zajmo­wać sprawy teatralnego war­sztatu. Mieliśmy więc sporo wspólnych tematów.

K s. M i k o ł a j: Ta historia może być sprawowana inter festa Pa schae et Ascensions Domini... A wy występujecie z nią w ad­wencie, ante Nativitatem!

K r y t y k: Nasi komedianci umieją w czasie przedstawie­nia nakręcić niebieski zodiak na odpowiednią porę. Niech ksiądz będzie spokojny. Wy­wołać wiosenny nastrój pośród srogiej zimy mała to rzecz dla ludzi, co porywają się od­słaniać tajemnice Nieba i Pie­kła. A zresztą, jak się spotka­my tutaj następnym razem, na lampce wina z powodu set­nego przedstawienia "Historii", Prologus nie będzie miał kło­potu z podaniem do wiadomo­ści widzom, że cała przyroda raduje się pączkami, listkami i kwiatkami.

Znać to na łąkach, na polach,

Na górach, w ogrodziech, na

rolach.

Wszytek się świat zazieleniał

Tak, by też więc przemówić

chciał.

I słońce teraz inaksze,

Wyższe, cieplejsze, jaśniejsze.

K s. M i k o ł a j: Polecałem sprawować tę "Historię" w koś­ciele abo na cmyntarzu...

K r y t y k: Wszelako wygod­niej i nadobniej na teatrze. Mamy dach nad głową. Cie­pło, przytulnie, jasno. Jest bu­fet. Osobno palarnia. A także "Dla pań" i "Dla panów". Wszystko tedy odbywa się przystojnie, jak na przyzwoi­tych chrześcijan przystało. Mo­że nie z większą pobożnością, niźli za czasów wielebnego oj­ca bywało, lecz chyba z mniej­szą obrazą Boską i bez pro­fanacji świętego miejsca.

K s. M i k o ł a j : Nasze re­prezentacje odprawialiśmy za­wsze peti ta admissione a praesidibus ecclesiarum.

K r y t y k: My takoż pro­simy nasze prezydia o zgodę.

Podałem program swemu rozmówcy. Podobała mu się podobizna tytułowej karty je­go dzieła. Pochwalił, że pieśni wielkanocne zaczerpnięto z kościelnego śpiewnika i że wykonuje je chłopięcy chór. Z zainteresowaniem przejrzał spis występujących osób. Fra­sował się bowiem przed wie­kami, iż się "Historia" szeroko rozciągnęła i na tak wiele person. Dlatego w nocie, prze­znaczonej dla mającego się po kilku stuleciach narodzić Dej­mka, pisał: "Wszakże gdzieby nie był dostatek tak wiela person, tedy z biskupów, z Piłata, ze trzech stróżów i z aptekarza mogą być ojcowie święci, odprawiwszy trzy czę­ści swoje. A z Filemona mo­że być łotr. I zasię z ojców świętych mogą być uczniowie pańscy, odprawiwszy czwartą część swoją. Tedy tym po­rządkiem odprawi Historię 21 person".

Ksiądz Mikołaj okazał du­żą jak na swój wiek znajo­mość natury ludzkiej, kiedy przewidywał, że nie tylko z biskupów lecz także z Piła­ta, z judzkiego olejkarza i pi­gularza Rubena oraz z rzym­skich zabijaków, samochwa­łów, pijusów i kosterów mogą być ojcowie święci. Dejmek, żyjący w epoce "psychologii głębi", poszedł znacznie dalej i o wiele śmielej sobie poczy­nał z personami. Barbara Horawianka rozdzieliła się na dwie odrębne istoty: na anio­ła i dziewczynę. Należy to uznać za uroczą propozycję wzbogacenia życia. Bohdana Majda występowała na prze­mian jako Joanna, Ewa, Ku­charka i Kaśka. Także nieźle. Barbara Rachwalska była w misterium jedną z trzech Ma­rii, a zamaszystą szewcową w interludium. Panów również czekały niezgorsze przebieran­ki. Marian Nowicki przedsta­wiał Piłata i Noego, Stani­sław Łapiński, Józef Pilarski, Konrad Łaszewski i Seweryn Butrym dosłownie troili się, żeby podołać swym zadaniom. Pół biedy z Butrymem, bo trzy razy wystąpił jako czar­ny charakter: był Kaifaszem, Lucyperem i złym Panem. Trudniejsze, bo bardziej uro­zmaicone role kreował Lud­wik Benoit jako żołnierz, Abram, Judasz i Sługa. Zbig­niew Józefowicz niewiele miał kłopotu ze zmianą rzymskiej zbroi na reprezentacyjny miecz i paiżę Michała Archanioła, ale za to taki Ignacy Machow­ski napracował się co niemia­ra w misterium jako stróż pańskiego grobu, aptekarz Ruben, diabeł Cerberus i uczeń pański Łukasz w jednej oso­bie, a dodatkowo jako Jandras i Chłop w krotochwilnym epizodzie. Tym sposobem Dej­mek udoskonalił pomysł Mi­kołaja z Wilkowiecka i całą "Historię" odprawił przy pomo­cy 14 person!

Przygaszono światła, unio­sła się kurtyna i wszedł na scenę Prologus.

K s. M i k o ł a j: Wcale go­dna persona i przyodziana prawie po zakonnemu. Zacne, pełne, bernardyńskie oblicze.

K r y t y k: Stanisław Ła­piński.

K s. M i k o ł a j: Wybornie rzecz swoją prowadzi. A jak się rusza, jak uśmiecha. Dali­bóg, całą gębą komedyjant! Wypada mu zatem odpuścić, że raz się potknął nieborak w łacińskim akcencie.

Bardzo przypadła mu do gustu scenografia "Historii o chwalebnym zmartwychwsta­niu pańskim". Grób Zbawiciela, jak przystało, po środku, lecz cofnięty w głąb. Misteryjny symbol męki i chwały, śmier­ci i życia, albo nawiązując do prologu, zimowego snu i prze­budzenia przyrody na wiosnę, otrzymał tutaj humanistyczny wymiar o prostym i wzrusza­jącym charakterze. Przed na­mi skromna wiejska mogiłka: krzyżyk z daszkiem, a na da­szku naiwny kogutek. Ksiądz Mikołaj dopatrzył się w tym pokory Zbawiciela, który zstąpiwszy na ziemię poddał się wszystkim przykrościom ubó­stwa. Podobał mu się również krzyżyk z kogutkiem. Pochy­lił się i szepnął mi do ucha:

- Zbożna myśl. Gdy kur pieje - czart truchleje. Kurowe śpiewanie - post, mo­dły, czuwanie.

Grób pański widzimy w per­spektywie, jakby na prze­strzał sieni dwuskrzydłowej chłopskiej zagrody. Jest to gó­ralska chata o wysokim, po­bitym gontami, dachu, który zdobi sześć cieniutkich wieży­czek, jak w krakowskiej szop­ce. Z obu stron sieni symetry­cznie położone, zamknięte, sta­roświeckie wierzeje. W ten sposób bardzo pomysłowo wbudowano trójdzielną scenę średniowiecznego teatru w ro­dzimą, wiejską chałupę. W czasie przedstawienia, wedle po­trzeby widowiska, rozchylają się wrota z prawej lub lewej strony, a czasami także rów­nocześnie, ukazując we wnę­trzach różne grupy misteryjne: Adama i Ewę przy raj­skiej jabłoni, Proroków i Pa­triarchów, którzy w Otchłani oczekują przyjścia Zbawicie­la, naradę żydowskich kapła­nów, Piłata, jak umywa ręce, lub Chrystusa z uczniami. Wówczas góralska zagroda przypomina otwartą szafę oł­tarza Wita Stwosza w Mariac­kim kościele.

Te plastyczne sugestie po­głębiają się w czasie przed­stawienia, gdy patrzymy na rozwijający się układ grup, chód postaci, gesty, sposób trzymania głowy, kontrast fi­guralnej statyki i dynamiki, draperie, krój szat i jednopalcowe rękawice, które noszą wszystkie postacie, co czyni wrażenie, jakby ich dłonie by­ły strugane w miękkim, li­powym drewnie. Matkę ro­dzaju ludzkiego wyróżniono jeszcze dalej posuniętą styliza­cją, trefiąc jej "po snycersku" bujne, jasne włosy i wygina­jąc z lekka jej ciało w ten sposób, by wyniesiony do przodu brzuch przypominał pewien typ, zdaje się francu­skiej, brzemiennej Madonny.

Ksiądz Mikołaj, jako że był w swoim żywiole, od razu za­uważył, że Ewa w raju jest symbolicznie ciężarna wszyst­kimi pokoleniami przyszłej grzesznej ludzkości, którą od­kupi płód żywota drugiej Ewy, Matki Zbawiciela.

Pomiędzy skrzydłami styli­zowanej szopki-szafy-sceny otwiera się widok na realisty­czny krajobraz podhalański. Biblijne postacie przesuwają się na tle nagich, przydymio­nych gór, co łagodnie wznoszą się do widnokręgu. Na padole już radość ze zmartwychwsta­nia natury, a górski pejzaż, widniejący w głębi, tchnie jeszcze surowością.

Ksiądz Mikołaj znowu po­chylił się ku mnie i spytał o nazwisko tego członka cechu Św. Łukasza, który się tak pil­nie przykładał do przystroje­nia dzieła o zmartwychwsta­niu pańskim.

- Andrzej Stopka.

- Stopka? Przedtem był Dejmek, a teraz znów jakiś Stopka. To dziwne! Za mych dni także paupry i chłopscy synkowie sprawowali dialogi.

Świetna stylowa oprawa częstochowskiego misterium opie­ra się na dwu kontrastowych motywach. Pierwszy, hieraty­czny, gotycki - to sfera bi­blijnej opowieści, legendy, dziwności. To dystans historyzmu. Drugi motyw, ludowy, góralski - to dziedzina życia, rzeczywistości. To zbliżenie starego dzieła teatralnego do współczesności.

Wystawienie "Historii o chwa­lebnym zmartwychwstaniu pańskim" stanowi arcyrzadki przykład twórczej współpracy inscenizatora i scenografa, która doprowadziła do prze­dziwnie czystej, jasnej i pięk­nej koncepcji spektaklu. An­drzej Stopka osiągnął efekt gry dwu stylów, umowności i realizmu, dystansu i zbliże­nia, korzystając z tej właści­wości sztuk plastycznych, któ­ra pozwala na równoczesne występowanie obok siebie w przestrzeni różnych linii, form i brył. Przed Kazimierzem Dejmkiem trudności piętrzyły się znacznie większe. Jego ze­spół środków teatralnych - tekst literacki i aktor - tylko jednym aktorskim skrzydłem (gestem, ruchem, ugrupowaniem postaci) wchodził w dziedzinę plastyki. Skrzydłem drugim - tekstem literackim - rządzi już inne prawo, które przekreśla zasadę symultanizmu, a ustanawia dla sztuki słowa zasadę następ­stwa w czasie.

Teatralna realizacja literac­kiego tekstu pozwala wpraw­dzie na częściowe ogranicze­nie wspomnianego prawa i dopuszcza pewne efekty po­lifonii tekstowej, a nawet dra­matycznej stereofonii. To jed­nak nie wystarcza na większą skalę i na dalszą metę. Dej­mek dążąc do utrzymania nie­zmąconej stylistycznie kon­cepcji swego przedstawienia musiał poszukać innych środ­ków, które by mu pomogły ze­stroić teatralną inscenizację z plastyczną ideą scenografa.

Misterium Mikołaja z Wilkowiecka zawiera pewne ele­menty dobrze znanego historykom literatury teatru sy­multanicznego, dwuplanowego, epicko-dramatycznego. Dwuplanowość "Historii o chwaleb­nym zmartwychwstaniu pań­skim" polega na przeplataniu dramatycznej akcji epickimi ustępami pisma świętego. Daje to efekt dwu planów. Pozwa­la na oscylowanie różnych form i stylów. Na dystans i zbliżenie, naiwność i realizm. W dziele Mikołaja z Wilkowiecka jest to już tylko re­likt pierwotnego teatru. Do ta­kiego mniemania upoważnia nas fakt, że autor nie zdaje sobie zupełnie sprawy z ar­tystycznego znaczenia tej for­my i traktuje ją jako sprawę czysto techniczną, jako kwe­stię czasu, którym rozporządza reżyser tworząc przedstawie­nie: "A komu by się też zda­ło, dla prędszego odprawienia historyjej może nie czytać ewangelijej, która jest pertotam historiam insuislocis".

Dejmek nie poszedł po tej, jakby się zdawało, najprost­szej drodze. Dokonał ekspery­mentu bardziej śmiałego i oryginalnego. Potraktował di­daskalia autora misterium ja­ko zalążek nowej, samoistnej formy teatralnej. Aktorzy naj­pierw wygłaszają insceniza­cyjną wskazówkę, a potem mówią swoją rolę. Tym try­bem realizuje się dwuplanowość w sposób ciągły, bez za­trzymywania toku akcji. Nurt epicki pulsuje bezustannie w dramacie. Inscenizator uzy­skuje potrzebną mu swobodę i może, stosownie do ideo­wych założeń, oddalać i zbli­żać plany, wywoływać wra­żenie dystansu wobec dzieją­cych się na scenie spraw lub pozwalać widzowi na ich ży­we, uczuciowe przeżywanie.

Wbrew mym obawom wie­lebny autor niezbyt się prze­jął skreśleniem pewnych ról i wprowadzeniem nowych, nie­znanych sobie osób do przed­stawienia. Dobrze znał poety­kę misteryjnego gatunku i zga­dzał się ze mną, że w tym ro­dzaju więcej znaczy szczęśli­wa i taktowna inwencja inscenizatora, niż ślepe trzyma­nie się przekazanego tekstu. Doceniał rolę humoru i komi­zmu w ludowo-religijnych wi­dowiskach. Przy tej sposobno­ści wdał się w dyskusję z twórcą łódzkiego przedstawie­nia swego dzieła. Nie z tego jednak powodu, że Dejmek ozdobił jego misterium rozmai­tymi Uciechami lepszymi i pożyteczniejszymi, aniżeli z Bachusem i Wenerą, lecz dlatego, że te intermedia nie okazały się bynajmniej lep­sze i pożyteczniejsze od jego własnych scen humorystycz­nych.

Nadstawiłem pilnie uszu. Ksiądz Mikołaj był zdania, że doskonalszą od intermedium postacią teatralnego komizmu jest odkrycie w pewnych ustę­pach misterium materiału na rodzajowe scenki. Wydobycie komizmu utajonego w najpodnioślejszych miejscach. Np. pobożny chrześcijanin, apte­karz Ruben, który chciałby zarobić na maściach i pachnidłach, przeznaczonych do zabalsamowania zwłok Mis­trza. Chrystus w otchłani dwo­ruje sobie z naszego praojca Adama, nie oszczędza słabost­ki czcigodnego patriarchy No­ego i pokpiwa z krzyżowe­go łotra, który chce być jego posłańcem, choć chodzi na ku­lach, bo połamano mu golenie na Golgocie. Jest też w mi­sterium charakterystyczna sce­na żołnierska: jeden z dozor­ców świętego grobu gra nie­mieckiego knechta, a drugi za­krawa na zaporoskiego mołojca. Ksiądz Mikołaj nie był zbudowany, że wzgardzono tym barwnym folklorystycznym materiałem z życia szesnastowiecznej Polski i że tylko czę­ściowo wyzyskano inne możli­wości komizmu, tkwiące w je­go tekście, a natomiast dla zabawiania widzów zaproszo­no tak zwaną w staropolskiej literaturze "zbieraną druży­nę".

Nie mogłem mu odmówić pewnej racji. Skoro w "Histo­rii o chwalebnym zmartwych­wstaniu pańskim" pierwiastki komizmu przez swe wewnętrz­ne związanie z akcją zapowia­dają w pewnym sensie nowo­czesny typ dramatu, to może nie należało cofać tego dzieła do pierwotniejszego stadium rozwojowego sztuki drama­tycznej, wprowadzając do nie­go luźne intermedia. Stara­łem się usprawiedliwić Dejm­ka, że jego krotochwilne wsta­wki istnieją na prawach mu­zycznej kadencji, to znaczy nie naruszają budowy samego dzieła, są dodatkiem ad libitum, służą do popisu wirtuozów-aktorów, którzy wy­łącznie ponoszą odpowiedzial­ność za ich wykonywanie. Nie jestem wszakże pewien, czy mi się to udało.

W czasie przerwy ksiądz Mikołaj przeczytał w teatral­nym programie szkic o swym misterium. Był wyraźnie za­skoczony tym, co się dzisiaj modnie nazywa interpre­tacją dzieła literackiego. Dowiedział się z wymienione­go artykułu następujących rzeczy: "Zgodnie z zalecenia­mi kaznodziejów dzień Wielkiejnocy ma być dniem rado­ści, więc misterium daje po­godne obrazki z życia, w pro­logu przedstawia obraz przy­rody na wiosnę, a toczące się sceny ukażą publiczności triumf nad piekłem, tchórzli­wym i wstrętnym. Powód do głębszego i mniej metafizycz­nego zadowolenia da triumf nad władzą ziemską, nad bi­skupami żydowskimi, nad przemocą występną i głupią. Sporą grupę widzów ucieszy obraz żołnierzy - ceklarzy miejskich, sponiewieranych i omdlałych z trwogi. W takim proteście przeciw złemu świa­tu ułożyła się wartość poz­nawcza i społeczna sztuki, splecionej z nici drobnych, ale wyprowadzonych wprost z po­trzeb, dążeń i obaw widzów".

Pogodne obrazki z życia? Wspomnieliśmy już poprzed­nio o jednym z uczniów Je­zusa, który pragnie zarobić na maściach i pachnidłach, po­trzebnych do pogrzebu Mi­strza! A kapłani żydowscy, co przekupują straże, aby roz­głosiły zmyśloną wiadomość o wykradzeniu zwłok Chrystusa i z góry rozgrzeszają skorum­powanych prostaczków z grze­chu fałszywego świadectwa!? Dejmek przy końcu pokazał nadto Judasza, który w roz­paczy zarzuca sobie śmiertel­ną pętlę na szyję. Ładny po­godny obrazek!

Triumf nad piekłem? Po­słuchajmy, jak diabeł Cerberus pociesza Lucypera, który drży przed ostatecznym po­gnębieniem piekła:

Milcz, Luciprze, bracie miły,

Nagrodzim to w krótkiej chwili.

Pomścim się tego w klasztorzech,

W karczmach, w szpitalach,

we dworzech.

Będziem wadzić mnichy, popy,

W karczmie niewiasty i chłopy,

W szpitalu baby z dziadami,

W dworzech pany z ministrami.

Zaści się nam te pokoje

Wnet napełnią tyle troje:

(Clamobit)

Z szynkarek niesprawiedliwych

I z panienek nieprawdziwych.

Mam poważne wątpliwości, czy to "zgodnie z zaleceniami kaznodziejów" Cerberus wy­kłada dalej swój realistyczny, lecz bynajmniej nie radosny, pogląd na życie:

Nie trzeba się nam kłopotać,

Nie będziemy nędze klepać.

Zostaniem w wielkiej powadze,

Będą nas wspominać wszędzie,

Napełnimy wszystkie kąty,

Sklepy, komory, warstaty,

Nie poczną ludzie przez nas nie,

Wszędy panu diabłu być:

Z nami wygnać bydło w pole,

Z nami młócić i w stodole,

Z diabłem do młyna zawieść,

Na diable drwa z lasa zwieść;

Częściej diabła spomnią przez

dzień,

Niż Pana Boga przez tydzień.

(Murata voce)

Dajcież pokój, braciszkowie,

Tego rozbójnika mowie.

Niechaj gwałci, niech wojuje,

Wżdyć nam piekła nie zepsuje.

Wstyd mi się przyznać, że nie należałem do tej sporej grupy demokratycznych wi­dzów, których według teatral­nego programu miał ucieszyć obraz sponiewieranych i om­dlałych z trwogi szesnastowiecznych stróżów porządku publicznego. Raczej im współ­czułem, bo wysłano ich na straconą placówkę. Musieli ulec nadprzyrodzonej mocy. Niewątpliwie poniżono ich godność ludzką. Dokonał jed­nak tego - cud. Zostali poko­nani. Nie można ich przecież uważać za sponiewieranych. Do jednego z tych pogardli­wie nazwanych "ceklarzy miejskich" uczułem nawet pewną sympatię. Do tego mia­nowicie, który skarcił arcyka­płanów, gdy ich kusili eklezjastyczną mamoną:

Bale, księża miłościwi,

(Ukazuje na drugie stróże)

Wszytko tu ludzie uczciwi.

Nie godzi się tak powiadać,

Z szczerej prawdy fałszu

działać.

Jak widzimy, "wartość po­znawcza i społeczna" nawet tak prymitywnej sztuki, jak "Historia o chwalebnym zmar­twychwstaniu pańskim", jest sprawą bardziej delikatną, skomplikowaną i głębszą, niż to się czasem wydaje uczo­nym w piśmie. Na szczęście Dejmek poprzestał na wydru­kowaniu przytoczonej inter­pretacji. W swej inscenizacyj­nej pracy, podobnie jak Stop­ka w scenograficznej, kiero­wał się jedynie ideową i ar­tystyczną wymową samego dzieła.

Moralny sens misterium Mikołaja z Wilkowiecka to rzecz ciekawa i bardzo pou­czająca, nad którą warto się zastanowić, jeśli kto chce zro­zumieć humanistyczny urok tego dzieła i w pełni ocenić to, czego dokonali jego reali­zatorzy na łódzkiej scenie. Bohaterem tytułowym i cen­tralną postacią sakralnego dramatu jest Jezus. W daw­niejszych estetykach pokutuje zdanie, że w teatrze źle wy­chodzą postacie ze świata re­ligijnych wierzeń i wyobra­żeń. "Historia o chwalebnym zmartwychwstaniu pańskim" zaprzecza tym mniemaniom. Postać Jezusa w łódzkim przedstawieniu to świetnie przez Dejmka odczytana ro­la, znakomita kreacja aktor­ska Bogdana Baera i nieza­pomniany obraz sceniczny Stopki.

- Omne trinum perfectum - podpowiedział mi wielebny autor.

Zmartwychwstały Chrystus w częstochowskim misterium nie wygląda na takiego trium­fatora, za jakiego podają go niebu i ziemi chłopięce dysz­kanty anielskich jubilacji. Dialog Jezusa z piekłem za­powiada teatralną niespo­dziankę.

JEZUS

Ehej, piekielne książęta,

Otwierajcie swoje wrota.

Otwórzcie się wieczne brany,

Wnidzie tam król wiecznej

chwały.

Jest to tekst tradycyjny, li­turgiczny cytat.

LUCYPER

Cóż to za król wiecznej chwały,

Co to tak bardzo zuchwały?

To także sakralny cytat, brzmi jednak w misteryjnej sytuacji prawie ironicznie. Pękają piekielne wrota i wchodzi triumfator - w cier­niowej koronie. Zwycięzca - z ciałem okrytym śmiertelny­mi i niezasklepionymi ranami, do których niewierni Toma­sze będą wkładać palce. Je­szcze nie wyprowadził z ot­chłani orszaku biblijnych mę­żów i niewiast, a już książę­ta ciemności natrząsają się zeń chełpliwie:

Niechaj gwałci, niech wojuje,

Wżdyć nam piekła nie zepsuje.

Osią misterium Mikołaja z Wilkowiecka jest kwestia do­gmatyczna, która w pierwszych wiekach naszej ery sta­ła się przedmiotem zaciek­łych sporów teologicznych, prześladowań i walk religij­nych: nauka o dwu naturach Zbawiciela. Ta dyskusja sta­ła się avant la lettre dramatem bohatera czterech kanonicznych ewangelii. Od urodzenia do zejścia ze świa­ta wszyscy jego wyznawcy, wielbiciele i wrogowie żądali, żeby nieustannie zadawał kłam swej ludzkiej naturze, żeby pokazywał siłę boską, cudownie mnożył chleby, uci­szał wzburzone fale, chodził po powierzchni wód, otwierał oczy ślepym, stawiał na nogi sparaliżowanych i wskrze­szał umarłych. Zadana śmierć miała być tylko próbą jego bóstwa! Jeszcze w momencie zgonu szydzono, żeby zstąpił z krzyża, jeśli jest synem bo­żym!

Kiedy zaś zmartwychwstał w boskiej chwale i majesta­cie, wszyscy na odwrót nagle zapragnęli, żeby był prawdzi­wym człowiekiem! Wrogowie szerzyli pogłoskę o wykradze­niu zwłok. Wielbicielki chcia­ły dotykać jego ciała. Po zmartwychwstaniu Chrystus musi się bronić przed dawaniem dowodów swego czło­wieczeństwa, jak za życia mu­siał uciekać przed rzeszą, któ­ra żądała znaków boskości. Wybrani uczniowie uzależniali wiarę w zmartwychwstanie mistrza od włożenia palców do ran człowieka. Apostoło­wie byli naiwnymi realistami. Kazali Jezusowi jeść i pić. Przyglądali się uważnie, jak spożywał pieczoną rybę. Wy­magali, żeby miał zwyczajne zęby, przełyk i żołądek. Ziem­skie pokarmy, roślinne i zwie­rzęce substancje, miały być rękojmią jego rzetelnego, ma­terialnego człowieczeństwa.

Przez swą mękę przeszedł granice życia. Przez swe chwa­lebne zmartwychwstanie prze­kroczył rubieże śmierci. Było to tragicznym nieporozumie­niem. Doświadczeniem bowiem życia i historii jest nauka o jednej, jedynej i niepodzielnej naturze ludzkiej. Jeśli można mówić o wartości poznawczej dzieła sztuki, to "Historia o chwalebnym zmartwychwsta­niu pańskim" byłaby przykła­dem scenicznej realizacji "he­rezji" o jednej, ludzkiej natu­rze w Chrystusie. Na tym właśnie polega naiwna poetyckość i humanistyczny patos tego misterium. W świetle od­bitych w nim pojęć i wyobra­żeń świat określa za­świat, jak w filozoficznej formule byt określa świado­mość. Praojciec Adam nie zmienił po śmierci swej lekko­myślnej natury, co mu stanęło na przeszkodzie, gdy chciał zo­stać posłem Jezusa do matki.

JEZUS

Nie dziwuj, Jadamie miły,

Nie godzisz mi sie z tym w posły,

Boś sie ty nauczył w raju

Przechadzać jako po gaju,

Zabawiając sie jabłkami,

Cytrynami i figami.

Patriarcha Noe nie wyzbył się na tamtym świecie swych da­wnych ziemskich skłonności.

JEZUS

Nie rychło by, Noe, była

U matki przez cię nowina.

Rad sie na winie zabawiasz

I dobrze sobie podpijasz.

Usnąłby, podpiwszy sobie:

Niepewne poselstwo w tobie!

Jan Chrzciciel nie zrzucił w Otchłani skóry zwierzęcej, którą się odziewał żyjąc na puszczy.

JEZUS

Aleś kosmaty, niebożę,

W tej wielbłądowej siermiędze,

Zlękłać by sie ciebie matka,

Nie na poselstwo ta szatka.

Ba! zbawiony łotr krzyżowy kusztyka w zaświatach na ku­lach, bo mu na ziemi połama­no golenie!

Wydaje mi się, że twórcy omawianego widowiska do­skonale utrafili w styl tego dzieła, kiedy kazali wzorem starej ikonografii przebóstwionemu Chrystusowi posługiwać się zwykłą, gospodarską dra­binką, gdy z dachu góralskiej chałupy zstępował do Otchła­ni. Wśród powszechnej wiel­kanocnej radości, wiwatów i toastów, grzmotu moździerzy, donośnego rozgwaru dzwonów główny bohater tych uroczy­stości wygląda na scenie na cichego, przygaszonego i za­hukanego człowieczka. W uję­ciu Andrzeja Stopki to zgoła Chrystusik frasobliwy. Jeden z tych boleśnie zadumanych świątków, którymi lud pozna­czył drogi i rozstaje na całym Podhalu. Mówiłem uprzednio o dwu kontrastowych tema­tach, na których inscenizator i scenograf oparli realizację dzieła Mikołaja z Wilkowiecka: o stylu hieratycznym, go­tyckim i realistycznym, ludo­wym. W postaci Jezusa udało im się osiągnąć syntezę obu tych stylów, syntezę, która od­powiada koncepcji o jednej ludzkiej naturze Zbawiciela: centralna figura częstochow­skiego misterium zachowując swój hieratyczny charakter jest równocześnie tworem lu­dowej fantazji.

Przypominają się pewne zwrotki wiersza Jana Kaspro­wicza "W sobotę rezurekcyjną", jako wyraz podobnej, ludowej opozycji w stosunku do koś­cielnych wątków misteryjnych:

Nagle przystaje Pan Jezus

I omal ze śmiechu nie pęka:

"Po co" powiada "przy drodze

Ta głaźna Boża-męka?"

I coraz bardziej się śmieje,

W figurę się wpatrujęcy:

"Dyć to ma własna jest gęba!

O tak! do króćset tysięcy!

Dyć to me własne policzki,

Tylko jak zeszpecone:

Krew po nich ścieka kroplami,

Na głowie mam z cierni koronę.

Krzyż ciężki dźwigam na

plecach,

Że aż mi gną się kolana,

Wyglądam tu raczej na dziada,

Niż na wszechświatów Pana.

Gdybym miał wówczas ten rozum,

Który mam właśnie w tej chwili,

Nie byłbym nigdy dopuścił

By mnie tak ludzie skrzywdzili".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji