Artykuły

Brawurowa Julia Kijowska w "Tramwaju zwanym pożądaniem" w Teatrze Ateneum

"Tramwaj zwany pożądaniem" w reż. Bogusława Lindy w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Lidia Raś w Polsce Metropolii Warszawskiej.

Rolą Blanche w Ateneum Julia Kijowska potwierdza, że jest nie tylko jedną z najciekawszych młodych aktorek filmowych, ale i teatralnych. Bez niej, "Tramwaj zwany pożądaniem" Bogusława Lindy, nie byłby tym samym.

"Tramwaj zwany pożądaniem" to najlepszy od lat spektakl w Ateneum, który wprowadza do teatru powiew świeżości oraz, jak sądzę, także zupełnie nowego widza. Bo zobaczyć Julię Kijowską w roli Blanche trzeba koniecznie. Uwodzi i czaruje widzów.

Bogusław Linda, reżyser spektaklu, nie założył na szczęście, że Williams wymaga "tuningowania", jak obrazowo nazwał niedawno pewien dramaturg przerabianie oryginalnych tekstów, by "były bardziej zrozumiałe". Linda pozwolił dobrej, czytaj: uniwersalnej, literaturze bronić się samej. Skorzystał przy tym z odświeżonego tłumaczenia autorstwa Jacka Poniedziałka, który uwspółcześnił język i, jak mówił reżyser, "przetłumaczył do końca to, co Williams napisał, a i tak wywołał skandal w czasach premiery".

Dialogi są jak uszyte na miarę dla każdej postaci i dla każdego aktora, świetnie pogłębiając charakterystykę bohaterów.

W czym dostrzegł Bogusław Linda uniwersalizm tekstu Williamsa? W jego ładunku emocjonalnym, w opisach skomplikowanych ludzkich relacji, w najprostszych potrzebach: bycia akceptowanym i doświadczania bliskości drugiego człowieka. Reżyser nie uciekł od kontekstu; osadził sztukę w realiach Nowego Orleanu lat 40. XX wieku, w dzielnicy biednej choć z "łobuzerskim urokiem", ale nie uczynił z nich zasadniczego tematu, nie szukał w nich uzasadnień dla decyzji bohaterów. Pozwolił po prostu zaistnieć na scenie ludziom i ich emocjom, wydobyć z tekstu zmysłowość i duszny klimat Południa, cielesność i seksualność, które w jego interpretacji stają się głównymi siłami napędowymi człowieka.

"Powiedzieli mi, żebym wsiadła w tramwaj zwany Pożądaniem, potem w tramwaj na Cmentarz i po 6 przystankach wysiadła na Polach Elizejskich" mówi Julia Kijowska kwestię Blanche i zaczyna swój koncertowy występ.

Od pierwszej sceny nie można oderwać od niej wzroku i tak jest aż do samego końca. Olśniewa nie tylko wyglądem; olśniewa ekspresyjną grą, doskonale skonstruowaną, wymagającą fizycznie i psychicznie rolą kobiety, która przegrała swoje życie, choć jeszcze nie chce się do tego przyznać. Piękna, niesłychanie sensualna, inteligentna Blanche DeBois, nie radzi sobie z emocjami. Nie zaakceptowała świata, w którym się znalazła, więc buduje swój własny, w którym powoli się zatraca: "Nie chcę realizmu. Chcę magii! Tak, tak, magii. Próbuję dawać ją ludziom. Odmieniam rzeczywistość! Nie mówię prawdy, mówię to, co powinno być prawdą" mówi Michowi. Z dawnego życia córki bogatych plantatorów, żony utalentowanego poety, nauczycielki, została jej tylko ogromna waliza, którą wlecze za sobą. A w niej strzępy przeszłości, głęboko skrywane tajemnice o okolicznościach utraty rodzinnej posiadłości i tragicznym końcu małżeństwa z utalentowanym artystą, który okazał się gejem.

Podczas pracy nad spektaklem, Julia Kijowska mówiła o swoich skojarzeniach Blanche z Amy Winehouse. I faktycznie bardzo ją przypomina, nie tylko wizualnie, ale też "nerwami na wierzchu" i " wrażliwością wydaną na żer". Pozornie silna, a nawet wyrachowana i cyniczna (np. gdy rozważa możliwość związku z Mitchem, ewentualnym gwarantem stabilizacji), w głębi serca jest zagubioną dziewczynką, która nie potrafi przyznać się przed sobą, że potrzebuje pomocy. By nie zatonąć, szuka rozwiązań doraźnych, flirtuje z mężczyznami (także ze Stanleyem, którym pogardza, ale który ją intryguje i na swój sposób pociąga fizycznie), szuka potwierdzenia, że jeszcze się podoba jako kobieta, dowartościowując się w ten sposób. Za cenę mitomanii, alkoholizmu i przypadkowych związków bez przyszłości.

"Pewien rodzaj niepokoju oraz biel jej ubrania sprawiają, że przypomina ćmę"- pisał Williams w didaskaliach, prezentując Blanche. Wewnętrznie rozedrgana, od pierwszej sceny zbliża się nieuchronnie do katastrofy. Brutalny gwałt ostatecznie zabija marzenia o Polach Elizejskich, a ona, złowiona ćma, przyczepiona do ściany, z przerażającym grymasem "niemego krzyku" będzie już tylko wyrzutem sumienia dla Stelli. To jedna z najbardziej przejmujących scen w teatrze ostatnich lat.

Choć o sile tego spektaklu stanowi właśnie Kijowska, byłoby niesprawiedliwym nie dostrzec pozostałych ról, które także utrzymane są na równym, bardzo wysokim poziomie.

Stanley Tomasza Schuchardta jest piramidalnym prostakiem i nieokrzesanym prymitywem, którego cechuje "duma najbardziej upierzonego koguta w stadzie". To taki samiec alfa, który ocenia kobiety po ich przydatności seksualnej i jest gotów walczyć do upadłego o wszystko co należy do niego (także o żonę, którą właśnie dlatego ma prawo bić i poniżać, bo jest jego żoną). Schuchardt zrobił wszystko, by Stanley przypominał troglodytę, ale w jego roli, ten nieobliczalny gbur też ma uczucia! Nieustanne wytykanie mu, że jest "prymitywnym Polaczkiem" nawet takiego twardziela jednak boli. By nie być poniżanym, poniża.

Bardzo pięknie, delikatnie, prowadzi swoją rolę Paulina Gałązka. Jest uroczą, młodą kobietą, bardzo dziewczęcą, niezbyt skomplikowaną. Stella wcześnie opuściła dom, więc za wszelką ceną chce ułożyć sobie życie od nowa. Co znaczy dla niej "za wszelką cenę" i "ułożyć sobie życie?" Mieć poczucie stabilizacji, mieć rodzinę, męża, dziecko A że mąż bije, to trudno. Czasem też przeprasza, a do tego jest męski i seksowny. To Stelli wystarcza, bo siostra Blanche nauczyła się dostosowywać do rzeczywistości, dokonywać wyborów. I to chyba nawet nie jest maska. Stella wie, że tak funkcjonuje świat, w którym żyje.

Świetnie radzi sobie też z rolą Mitcha Bartłomiej Nowosielski. W tym świecie nie ma miejsca dla słabych mężczyzn, dlatego Mitch udaje twardziela, choć wydaje się być wrażliwym, nieco zagubionym człowiekiem. Związek z Blanche dałby mu stabilizację, zdjął odium maminsynka. Ale Mitch nie ożeni się z nią, bo matka nie zaakceptuje synowej "z przeszłością". Mitch, ciepły, wrażliwy mężczyzna (pierwsza rozmowa z Blanche, taniec radości w deszczu) zaskakuje, nabiera cech typowych dla jego kolegów. A to wręcz siłą wydobywa z Blanche jej tajemnice, a to proponuje, by - skoro żoną być nie może - została jego kochanką.

Mówiąc o elementach tego spektaklu, właściwie docenić należy każdy: od dyskretnej, ale jakże efektywnej reżyserii oraz dobrego przekładu, przez świetną scenografię Jagny Janickiej i fantastyczną, klimatyczną muzykę, choć nie zawsze z "bluesowym pianinem" w roli głównej. Williams w Ateneum to pozycja obowiązkowa!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji