D`Annunzio je polędwicę Czarnolas
Do Pałacu Kultury, do teatru "Studio", które udaje Il Vittoriale, willę Gabriele D'Annunzio, przybywa warszawska arystokratka Tamara Łempicka. W jasnoszarym stroju, rysy podobne do autoportretu, który wykonała w 1925 roku na zamówienie magazynu niemieckiego "Die Dame". Miała wtedy narysować portret kobiety nowoczesnej i wolnej. Narysowała siebie w zielonym bugatti: powłóczyste spojrzenie, wydatne usta, miękki szal i czapka-pilotka.
PRZYJEŻDŻA więc Tamara do willi D'Annunzia, aby malować portret poety, polityka i Casanowy, o którego podbojach świadczyły dziesiątki rękawiczek zawieszonych w jego pokoju, należące do pań, które, jak mawiał, "straciły tu głowę". Jest już znaną malarką, osiadłą na stałe w Paryżu, portrecistką osób coraz wyżej stojących w hierarchii społecznej i finansowej.
D'Annunzio jest oczarowany Tamarą. Darowuje jej pierścień z topazem, który będzie nosiła do końca życia, ale ona nie zostawia swojej rękawiczki w pokoju Gabriele. Przybycie jej zmienia tryb życia willi Il Vittoriale, gdzie D'Annunzio spędza koniec swego życia bujnego i ekscentrycznego.
Do Il Vittoriale w Pałacu Kultury przybywają więc widzowie pragnący śledzić przebieg tego epizodu z życia malarki. Miast biletów mają paszporty, gdzie po włosku wypisane są ich personalia. Bez paszportu groza deportacja.
Paszport kosztuje 120 tysięcy. Faszystowski policjant w czarnej koszuli, bo czas, który panuje na premierze - to czas Benito Mussoliniego, przed wejściem do willi wbija do paszportu pieczątki i każe podpisać się. Widzowie są z tego zamordyzmu zadowoleni. Dotąd było zawsze tylko: "Proszę bileciki i do szatni". Teraz inaczej.
Służąca D'Annunzia, Emilia, posypuje gości płatkami róż. Pachnie dobrymi dezodorantami zachodnimi. Należało się spodziewać wytwornych toalet. Lecz nie: są nader skromne. Prawie żadnej biżuterii, z wyjątkiem ozdób pani Ewy Pape, która przyczyniła się do nawiązania kontaktu z Lynn i Barry Wexlerami, producentami "Tamary". Producenci za darmo przekazali prawo do wystawienia sztuki Johna Krizanca w Polsce. Lista dobroczyńców względem "Tamary" warszawskiej w ogóle jest długa. Prócz głównych sponsorów Pewexu, Cassino Varsa, La Panthera, LOT-u, którzy sypnęli milionami, np. firma Porthos sypnęła kapeluszami za darmo, a państwo Danielowie z Piastowa - lustrami i ramami po zniżonych cenach. Inni a to coś pożyczali, a to doradzali, a to świadczyli. "Tamara" - wspólnym wysiłkiem zrobiona. I jest bogato, jak trzeba.
Wśród widzów, jak się powiedziało, skromnie. Żadnej ekstrawagancji z wyjątkiem może Małgorzaty Potockiej, która prezentuje pantofle na obcasach w kształcie czegoś w rodzaju kotwicy. Jedyne futra z całego towarzystwa nosi Tamara Łempicka. Ona tu w ogóle jest damą najelegantszą. Na razie jestem głęboko rozczarowana.
Przedstawienie zaczyna się. Przyjeżdża, jak się rzekło, Tamara. W willi znajduje się dziesięć osób: powiernica gospodarza, jego sukcesorka, była kochanka, szofer, policjant i służba. Przybycie Tamary komplikuje ich plany i dążenia życiowe.
W jaki sposób dokładnie - tego nikt z widzów nie rozumie. Przedstawienie odgrywa się w dziesięciu pomieszczeniach, a w co najmniej kilku - jednocześnie, a także na schodach i korytarzach. Wątki scenariusza zazębiają się, osoby dramatu schodzą się i rozchodzą. Trzeba sobie wybrać perypetie jednej osoby i biegać za nią po pokojach i korytarzach. Widzowie mają nie siedzieć, lecz biegać za aktorami. Owszem, chodzą, dość przejęci, zagryzając po drodze tartinkami, które roznoszą wytworni kelnerzy z Holliday Inn.
Jest to zaledwie kulinarna uwertura. W przerwie następuje część, która wynagradza wszystkie trudy biegania za aktorami: kolacja na cześć Tamary Łempickiej, w której biorą udział także osoby dramatu.
W czasie kolacji zdarza się nieprzyjemny incydent. Żona profesora Bardiniego gubi paszport wejściowy. Zostaje wyprowadzona z sali biesiadnej i surowo upomniana przez faszystę Fraziego: tym razem ujdzie to pani jeszcze na sucho itp. Następnie faszysta wraca na salę i je polędwicę Czarnolas z farszem grzybowym garnirowaną śliweczką z dodatkiem sosu Madera.
Szef kuchni hotelu Holliday Inn, p. Burzyński jest na miejscu i osobiście widzi, jak chętnie goście i aktorzy nabierają też indyka po królewsku wymyślnie garnirowanego i czerpią którąś z sześciu wielkich sałat w srebrnych misach. Ciasteczka, paluszki, kawa, szampan, wino, koniec przerwy, faszysta każe wyjść i śledzić postacie.
Po kolacji dobry nastrój pogłębia się. Pełne żołądki, miły zamordyzm idący od faszystów i przepych dekoracji, gdzie wszystko nie jest z tektury, ale prawdziwe, sprawia że ludzie chodzą za aktorami uśmiechając się, mimo dusznych dramatów dziejących się na, jak by tu powiedzieć, scenach. Zaczyna kwitnąć życie towarzyskie, zwłaszcza że widzowie to kadra kierownicza Orbis Cassino, firmy polsko-szwedzkiej mającej swe kasyna w hotelach w Warszawie, Sopocie i Krakowie oraz pracownicy tych hoteli. Firma wyłożyła na "Tamarę" wielkie pieniądze. Maria Radecka-Mikulicz z Grand Hotelu w Warszawie twierdzi, że to się opłaci z nawiązką , jakaś część widzów "Tamary" zajrzy przecież potem do kasyna.
Obserwuje się, że ci i owi z widzów przysiadają na kanapach i gawędzą lub ruszają poszukać znajomych. Co do mnie, idę za Tamarą, którą właśnie D'Annunzio próbuje zgwałcić.
Tamara chce wyjechać, mówi o zakłamaniu, ciska walizkami. Licho wie o co jej chodzi, ale nieważne. Upokarzany Gabriele wyczołguje się od Tamary między butami nas, widzów. Na normalnej scenie musiałby się wytrzeć chusteczką, aby dać poznać widzom, jak jest spocony, tu wszystko widać jak na dłoni: pot, make-up na policzkach i piegi na ramionach. Ekshibicjonizm ten dodaje być może skrzydeł aktorom, którzy grają koncertowo, jak zgadza się dookoła towarzystwo, coraz mocniej kanapowe.
Na górze D`Annunzio próbuje czemuś popełnić samobójstwo, ale nieskutecznie. Tamara wyjeżdża. Tartinki kończą się. Anna Chodakowska zauważa, że świetny pomysł, ale perypetie bohaterów jej nie obchodzą. Nieważne. Reżyser Wojtyszko mówi, że "Tamara" jest to trochę happening trochę heca. "Tamara" jest dla podglądaczy, dla maniaków teatru, dla smakoszy.
Zachęca się, aby przyjść na przedstawienie parę razy, wtedy dopiero można w pełni zrozumieć jego treść. Dla bywalców - będzie zniżka, jeśli się dostaną. Przedstawienie już ma wzięcie. Bilety na pierwszy miesiąc wykupiono w parę dni, na następny - też idą jak woda. Dwie firmy handlu zagranicznego Varimpex i Kolmex wykupiły bilety hurtowo dla swoich pracowników. Resztę wykupują indywidualni.
Indywidualni na premierze pytani o wrażenia wyjaśniali, że, owszem, mieli miłe. Znana osobistość teatralna (nie lubi swego nazwiska w druku) - że rzecz cała przypomina sytuację przesyconego seksem: robi już na nim wrażenie tylko stosunek z kozą. "Tamara" jest daniem wymyślonym dla przesyconych teatrem, znudzonych widzów w takim Nowym Jorku czy Chicago, w którym przejadło się siedzenie w sali teatralnej w ciszy, ciemnościach i leniwe gapienie się na scenę. Chcemy gonić świat i tu.