Artykuły

Widzu, jesteś człowiekiem. Nie bądź bezpieczny

"Mojo Mickybo" w reż. Wiktora Rubina z Teatru Krypta w Szczecinie oraz "Na Boga!" w reż. Marcin Libera z Teatru im. Szaniawskiego w Wałbrzychu na VII Spotkaniach Teatralnych "Bliscy Nieznajomi" w Poznaniu. Piszą Natalia Osińska, Julia Jurczykowska i Joanna Żabnicka w Gazecie Festiwalowej.

Mojo Mickybo - to brzmi jak gang!

"Mojo Mickybo" w reżyserii Wiktora Rubina rozpoczął tegoroczny festiwal. Dobry wybór jak na pierwszy dzień! Kameralna Malarnia, pusta scena i dwóch aktorów - tyle wystarczy, by zaprosić widzów na godzinną wędrówkę po mapie wspomnień. I to wspomnień nie byle jakich! Cofamy się do lat 70. XX wieku. Znajdujemy się w Belfaście, niespokojniej stolicy Irlandii Północnej. Narastające konflikty polityczne nie mogą jednak stanąć na przeszkodzie zawierania dziecięcych przyjaźni i uczestnictwa w podwórkowym życiu, o czym opowiedzą nam dorastający chłopcy, Mojo i Mickybo.

Bohaterów łączy wiek, chęć poszukiwania przygód i przekraczania granic. Zawarcie bliższej znajomości wymaga nie tylko zaakceptowania różnic charakteru, ale przede wszystkim statusu społecznego, który przez chłopców jest intuicyjnie wyczuwalny. Przecież ci "zza mostu" nie bawią się z tymi z "końca końca ulicy", a ci z "końca końca ulicy" za strefę najlepszej zabawy uznają jednak park. Z drugiej strony pochodzenie nie może stanowić przeszkody w zawieraniu tak fascynujących znajomości.

Mickybo to urodzony przywódca, który prawie niczego i nikogo się nie boi, oprócz podwórkowych rozrabiaków Pierdziela i Trzepaka. Postać dorastającego chłopca, pochodzącego z patologicznej rodziny, świetnie została wykreowana przez Grzegorza Falkowskiego, któremu w niczym nie ustępuje Paweł Niczewski. Mojo jest dobrze wychowany, szuka aprobaty, raczej niczym się nie wyróżnia. Potrzebuje wzoru do naśladowania - kompana z wyobraźnią, któremu będzie mógł towarzyszyć. Znajduje akceptacje i najlepszego kumpla, który jest inny niż wszyscy. Ze względu na pochodzenie z innego świata, czyli końca ulicy, jest w gorszej sytuacji, ponieważ dzieci na podwórku nienawidzą go, w przeciwieństwie do Mickybo, którego tylko nie lubią.

Mojo i jego kolega wkraczają w nowy etap życia. Niezależnie od pochodzenia, jest to fascynujące doświadczenie. Momentem przejścia jest zobaczenie filmu o kowbojach, na który, ze względu na wiekowe ograniczenia, nie powinni zostać wpuszczeni. Od tego czasu planują wyjazd do Boliwii, Australii, a nawet Ameryki, budują szałas, walczą z nieprzyjacielską bandą i popalają papierosy. Muszą zmierzyć się także z problemami środowisk, z których się wywodzą. Nie rozumieją tego, co dzieje się wokół nich, mówią o dorosłości na bazie własnych doświadczeń, związanych ze znajomymi i rodziną. Wykreowanie różnorodnych postaci rodziców przez tych samych aktorów, to trudne zadanie. Przesadzone role wydają się komiczne, jednak pod karykaturalną warstwą kryją się rodzinne dramaty, które już tak zabawne nie są.

Najmocniejszym punktem przedstawienia jest sposób ogrania pustej przestrzeni. Brak scenografii i prostota oświetlenia sprawiają, że jest to idealny spektakl wyjazdowy, możliwy do pokazania praktycznie w każdym miejscu. Nie odnosi się jednak wrażenia, że czegoś w nim brakuje. Bardzo dynamiczne sceny zmieniają się jak w kalejdoskopie, a z każdą z nich nadane zostaje przestrzeni nowe znaczenie. Taki zabieg pozwala na prawdziwe uruchomienie wyobraźni, podobnie jak w dzieciństwie, kiedy wszystko było rozpatrywane w kategorii "na niby".

Historia przyjaciół świetnie wpisuje się swoim zakończeniem w festiwalowy motyw. Śmierć ojca Mickybo, który został zastrzelony, wpłynęła na rozluźnienie więzi. Na powierzchnię wychodzą chowane żale i oskarżenia wobec Mojo, który nie rozumie co się dzieje i dlaczego jego kumpel przeszedł na stronę Pierdziela i Trzepaka. To kolejny przełomowy moment - Mickybo dorasta i dawna przyjaźń wydaje się już niemożliwa. Zostają jedynie wspomnienia, które dla obu chłopców są ważne.

Od premiery spektaklu upłynęło osiem lat, a obsada aktorska nie została zmieniona. Wszystkie postacie odgrywa dwójka świetnych, dojrzałych aktorów. Możliwe, że to jest kluczem do sukcesu. Retrospekcja w wykonaniu nie chłopców, a dorosłych mężczyzn, sprawia wrażenie solidnie przepracowanej. Postacie zyskują na wiarygodności, są żywe i wielobarwne. Wygrywa siła doświadczenia i prędkość, z jaką zostają wypowiadane kolejne linijki. Tekst Owena McCafferty'ego został wzięty na warsztat ponownie po trzech latach przerwy specjalnie na ten jedyny pokaz w Teatrze Polskim. Można mieć tylko nadzieję, że wbrew zapowiedziom, nie był to ostatni raz.

Natalia Osińska

***

Belfast wymyślony

Spektakl "Mojo Mickybo" w reżyserii Wiktora Rubina opiera się na konwencji, w której dwaj grający w nim aktorzy - Paweł Niczewski i Grzegorz Falkowski zawierają dialog z publicznością. Pusta scena i brak rekwizytów wymagają dopowiadania, używania wyobraźni i sprzyjają atmosferze zabawy, która staje się podstawą akcji. Scenografia zostaje określona w wypowiadanym tekście, skonkretyzowana przy pomocy ruchu scenicznego i w wielu momentach podkreślona odpowiednio dobranym światłem. Niczewski i Falkowski tworzą postaci dwóch nastoletnich chłopców - mieszkających w Belfaście w latach 70. XX wieku Mojo i Mickybo, a także odgrywają role kilkunastu innych bohaterów. Dzięki dynamice gry i charakterystycznych dla każdej postaci gestów, ekspresji, sposobu mówienia publiczność jest w stanie podążać za rytmem przedstawienia i w naturalny sposób wejść myślami w świat kreowany na scenie. Widzowie co jakiś czas zostają bezpośrednio zaproszeni do współudziału w grach, snuciu marzeń, wygłupach głównych postaci poprzez zaczepki ze strony aktorów, którzy swoje kwestie często kierują do konkretnych osób.

Wszystkie uproszczenia formalne, anegdotyczne sytuacje, a także dowcipne dialogi przedstawiają w dobitny sposób skomplikowaną rzeczywistość, w której dorastają tytułowi bohaterowie. Sugestywne naśladowanie sposobu śpiewania Elvisa Presleya, rozmowa o komiksowych bohaterach czy zabawa w postaci z filmów przedstawia pewien kontekst kulturowy, łączący postaci dramatu Owena McCafferty'ego, a także aktorów i publiczność wspólnym doświadczeniem. Nie będąc nawet w pełni świadomym okoliczności konfliktu wewnętrznego obecnego w Irlandii Północnej w latach 70., z sytuacji, o których opowiadają tytułowi bohaterowie można wywnioskować, że wychowują się w niepewnych warunkach, rzeczywistości pełnej terroru. Rodzice obu chłopców nie są w stanie stworzyć udanych związków ani zapewnić swoim dzieciom poczucia bezpieczeństwa. Poza domem bohaterowie prześladowani są przez dwóch silniejszych fizycznie chłopców. W końcu przemoc wchodzi także w relację między samymi Mojo i Mickybo. Problemy dorosłych, na które patrzy się z perspektywy dziecka, nabierają dodatkowych wymiarów. Wielość czynników wpływających na postępowanie postaci nie pozwala na przyznanie racji którejkolwiek ze stron. Zdeterminowani przez środowisko, sytuację polityczną i społeczną bohaterowie podejmują decyzje i działania, których nie da się w prosty sposób oceniać, i które pozostaje widzom obserwować z pewnego dystansu.

W spektaklu świat wyobrażony i ten namacalny bez przerwy przenikają się. Atmosfera dzikiej rozrywki przeplata się z wymownym milczeniem. Ucieczka przed prześladowcami zamienia się w zabawę w kowbojów, a beztroskie marzenia o podróży do Australii kończą się, gdy umiera ojciec jednego z bohaterów. Płynne przejścia między poszczególnymi scenami, a także dynamiczne zmiany napięcia powodują, że spektakl ogląda się z zainteresowaniem.

Julia Jurczykowska

***

Czy jesteś gotowy do dyskusji? - "tak" lub "nie", czyli spostrzeżenia z wczorajszego wieczoru

Za nami drugi dzień festiwalu, podczas którego pokazany został spektakl Marcina Libera "Na Boga!". Wałbrzyski zespół Teatru Dramatycznego im. Jerzego Szaniawskiego zagrał na Dużej Scenie przy pełnej widowni. Interesujące, że jeszcze przed wejściem na salę dostajemy kartki z opisem trzech aktów przedstawienia w języku polskim i angielskim. Imiona bohaterów, pojawiające się w tekście, zapisane są jedynie w postaci dużej litery z kropką. Dokładnie tak, jak zapisuje się nazwiska oskarżonych, których tożsamość nie może zostać ujawniona. Jest to ciekawy zabieg, który z jednej strony wprowadza w temat przedstawienia, z drugiej daje możliwość spojrzenia na problematykę z pewnego dystansu. Wręczenie widzom streszczeń przed spektaklem nie było jedynym interaktywnym momentem. W trakcie drugiego antraktu dostajemy kolejne, tym razem mniejsze karteczki, które posłużyć mają głosowaniu. Można odpowiedzieć "tak" lub "nie" na pytanie: "czy jesteś gotowy umrzeć z Bogiem?" i wrzucić swój głos do urny.

Przedstawienie rozpoczyna się sceną wodzenia Judasza. Jest to ludowe święto odprawiane w Wielki Piątek, któremu sprzeciwia się lokalny proboszcz, ksiądz Grzyb. Z każdą kolejną chwilą poruszane są nowe wątki, których podstawę stanowią oskarżenia wobec religii i kościoła w Polsce. Nie brakuje też tematu Unii Europejskiej, lustracji, czy roli teatru w Polsce. Ze sceny padają bardzo mocne słowa, wręcz chwilami ocierające się o nienawiść. Zadać trzeba jednak pytanie: "kto kogo oskarża?". Czy my, jako widzowie, nie mamy ochoty oceniać osób, biorących udział w manifestacjach i oddzielić ich od siebie grubą kreską, wykluczając ze społeczeństwa? Mocna jest więc wypowiedź Boga: "ten cały postmodernizm to nie moja bajka!", który kwestią tą odcina się od wszechobecnego brudu. Mamy postąpić tak samo?

Problematyka spektaklu sprawia wrażenie złożonej i niemożliwej do rozstrzygnięcia. Wkroczenie w tematykę religijności naszego państwa, konteksty polityczne, a także ukazanie grzechów kościoła w uproszczonym skrócie, wydaje się zaszufladkowaniem przedstawionych środowisk. Nie oznacza to, że nie mówi się tu o rzeczach ważnych. Spektakl ogląda się bardzo dobrze, jest dynamiczny, momentami wręcz zaskakujący. Ciekawe są też rozwiązania scenograficzne, na przykład namiot, pełniący funkcję domu, zmieniającego się później w grób, z którego wychodzi Bóg. Głównym motywem jest tu jednak krzyż, obecny na scenie od początku do końca. W tym momencie należałoby zadać kolejne pytanie: czy jednak symbol krzyża nie jest już za bardzo wysłużony na polskim gruncie teatralnym? Szanuję zdanie Marcina Libera dotyczące polskiej religijności, pełnej pogańskich rytuałów, rozumiem potrzebę komentowania współczesności poprzez działanie artystyczne, dlatego nie wskazuję konkretnej odpowiedzi, proszę jedynie o refleksję.

Wyzwaniem okazuje się tekst napisany trzynastozgłoskowcem. Początkowo trudno skupić uwagę, wejść w rytm wypowiedzi i wyłapywać poszczególne sensy, ale po chwili język padający ze sceny staje się naturalny. Wielkie brawa dla autora dramatu Jarosława Murawskiego za wybór takiego środka wyrazu. Sam tekst jest bardzo gęsty, momentami zawiera tak wiele różnych nawiązań, że wydaje się niemożliwym wyłapanie wszystkich kontekstów i odniesień po jednorazowym obejrzeniu spektaklu. Aktorzy jednak radzą sobie z tym świetnie.

Poziom gry aktorskiej jest równy i naprawdę dobry. Wyróżnić należy Włodzimierza Dyłę w podwójnej roli ojca i Boga. Jego monolog o zwątpieniu w kraj, który kiedyś wybrał porusza i skłania do namysłu. W trzecim akcie zachwyca także Mirosława Żak w roli szatana, wydającego przeraźliwe dźwięki. Odnosi się wrażenie, że jednocześnie słyszymy kobietę i mężczyznę. Nie jest to jednak nagranie - taki efekt uzyskano poprzez jednoczesne użycie dwóch mikrofonów. Interesujące są wypowiedzi społeczności Polskiej Religijności Ludowej, która pełni rolę antycznego chóru. W pamięci zostaje szczególnie ta, dotycząca kondycji polskiego teatru, wszechobecnej cenzury i autokrytyki.

Po obejrzeniu "Na Boga!" przychodzi ochota, by pójść na ten spektakl ponownie i zastanowić się nad poruszanymi problemami. Można nie zgadzać się z pewną kalkowaną stereotypowością, ale trzeba o tym rozmawiać i do takiej dyskusji to przedstawienie zachęca. Można też sądzić, że spektakl zrozumiany zostanie jedynie na naszym prywatnym podwórku, co nie zmienia faktu, że jest to temat, z którym powinniśmy się uporać. Dlatego warto zadać pytanie: "czy jesteś gotowy do dyskusji?".

Natalia Osińska

***

Polak wie najlepiej

Wałbrzyski spektakl "Na Boga!" z Teatru im. Jerzego Szaniawskiego w reżyserii Marcina Libera jest gorzką diagnozą choroby zaćmiewającej umysły między Odrą a Bugiem. Tekst autorstwa Jarosława Murawskiego, który posłużył za bardzo misternie przygotowany i nośny szkielet przedstawienia, aż roi się od cierpkich spostrzeżeń, w tempie przechodząc w na poły alegoryczną opowieść o śmierci Boga - a może właśnie należałoby napisać: boga?

Początek zupełnie nie zapowiada kaskadowości fabuły. Na nagiej, bo pozbawionej wszystkich kulis scenie, z lewej strony stoi namiot, przed nim metalowa barierka; w tle znajduje się las krzyży - jeszcze nie podniesionych, między którymi harcują diabły knując kolejną intrygę. Na osi sceny ustawiony jest osobliwy strój ze słomy - ni to Chochoł z Wesela Wyspiańskiego, ni to ornat i tiara papieska. Do kostiumu przyczepiona została kartka z odręcznie wykonanym podpisem "ŻYD". Z jego prawej strony stawać będzie grupka ludzi zakutanych w śpiwory, która - jako piewcy "chrześcijańskich wartości", w późniejszych partiach odgrywają także rolę chóru. Nieco bliżej krańca sceny stoi także postument spełniający funkcję ambony, a po rozłożeniu także konfesjonału. W centralnym miejscu raz po raz pojawia się postawiony krzyż, pod którym gromadzą się zastygając w pozycji charakterystycznej dla wyobrażeń choćby Stabat Mater: ręce skrzyżowane na piersi lub podtrzymujące krzyż z oczami zapatrzonymi w narzędzie śmierci Jezusa.

Tekst Murawskiego napisany został trzynastozgłoskowcem, poza przerywnikami, które stanowią monologi poszczególnych postaci. Wybór takiego właśnie metrum odsyła momentalnie do "Pana Tadeusza" i wydobywa ze spektaklu rys tyleż patetyczny, co, w ogólnym rozliczeniu dominujący, gorzko-groteskowy. Utwór podzielony jest ponadto na trzy akty, które odpowiadają częściom spektaklu. Na marginesie należy wspomnieć, że "Na Boga!" obfituje w układy trójkowe: troje diabłów, bóg wydający się na śmierć po raz trzeci. Liczby funkcjonują w przestrzeni jako wyświechtane symbole odnoszące się w mniejszym lub większym stopniu do polskiej, a raczej POLSKIEJ tradycji - stąd nawet łapówki sięgają niebotycznej kwoty 44 milionów.

W pierwszej odsłonie publiczność wprowadzona zostaje w kwestię tak zwanego wodzenia Judasza, czyli inscenizowania w ramach Triduum Paschalnego dziejów zdrady jednego z apostołów. Lokalny spór dotyczący Spychowa o to, czy podobna ludowa tradycja jest barbarzyństwem z udziałem burmistrza i proboszcza, niepostrzeżenie przybiera wymiar osobisty. Księdzu, który nie chce kontynuować tego obrządku, zarzuca się na podstawie dokumentów z IPN-u współprace ze zbrodniczym systemem - tym samym zostaje obwołany Judaszem.

Drugi akt spektaklu Libera dotyczy dosłownie wytoczonego Bogu procesu o wydanie syna na śmierć, by zyskać władzę i wyznawców. Sędziami nad Stwórcą jest trójca diabłów, a głównym świadkiem w sprawie jest ksiądz-Judasz z zawieszoną na szyi pętlą. Opowiada o współczesnych rzeziach mających miejsce na Bałkanach czy w Argentynie, a których sprawcami byli duchowni. Tekst Murawskiego prowadzi jednak na tym poziomie do pewnej znaczącej dwuznaczności: nie jest wprost powiedziane, czy wydanym na śmierć synem jest Jezus czy Judasz. Można odnieść wrażenie, że oba odczytania Męki Pańskiej - przez pryzmat gnozy, według której zdrada jest najpełniejszą realizacją woli boskiej, jak i czterech Ewangelistów - są poprawne i nikt nie ma monopolu na prawdę. Nawet Bóg krzyczy w pewnym momencie, że postmodernizm nie jest najlepszym dla niego środowiskiem - w konsekwencji tego kontekstu i na skutek procesu (sądowego, ale może także i historycznego) następuje jego śmierć.

Kwestia wcielenia (a zatem dosłownie: uczłowieczenia, wejścia w ludzką skórę), zdaje się kluczem do spektaklu Libera. Nie znaczy to oczywiście, że jest to wytrych uniwersalny. Złożoność relacji rodzinnych, nakładanie się na siebie postaci w kolejnych scenach spotęgowana jest jeszcze przez rozpoczynającą spektakl deklarację wszystkich pojawiających się przed publicznością ludzi, że nie są oni aktorami. Dość znaczące gesty wykonane w stosunku do publiczności wskazują na poczucie pewnej wspólnoty, widzowie są bezpośrednio odpowiedzialni za wydarzenia mające miejsce na scenie.

Akt trzeci wypełniony jest kłótniami o to, kto jest Chrystusem Narodów. Perspektywa polska, intensywnie obecna w spektaklu znajduje swoje apogeum w jego zakończeniu. Z sufitu spływa las krzyży, na ramionach których członkowie chóru noszący żałobę, ubrani na czarno i w okularach przeciwsłonecznych zawieszają opaski sporządzone z polskiej flagi. Następnie wsuwają w nie dłonie i każdy z nich dokonuje własnego ukrzyżowania, układając ciało na podobieństwo przybitego Jezusa. Jest to moment, w którym na ziemię powraca Bóg. Jest rozgoryczony, krzyczy, że Polacy (co wyartykułowane jest wprost) nie potrzebują Boga, ale religii, rytuałów. Obszerne monologi postaci dominujące tę część opowiadają o wykoślawieniu pojęcia wartości, pojawia się na przykład opis pogrzebu Boga, który musi być królewski, a ciało boskie musi jechać na cmentarz w trumnie na osobnej lawecie - wszak inaczej się nie godzi. Najbardziej uderzającym w tym spektaklu momentem jest ten, kiedy dopiero co zmartwychwstały Stwórca oblewa się benzyną gwałtownie zapewniając, że czwartej szansy już nie będzie. Wtedy jeden z diabłów rzuca zapalniczkę w publiczność. Wykonało się - wszystko zależy od człowieka.

Spektakl "Na Boga!" jest przedstawieniem tak szerokim i głębokim, że trudno go choćby streścić w festiwalowej gazecie, a cóż dopiero omówić. Ilość strun, jakie trąca w widzu, wydobywając z nich najróżniejsze dźwięki od lekkiej ludowej melodii poczynając, na apokaliptycznej kakofonii skończywszy jest niebotyczna. Permanentne stawianie widza w stan oskarżenia odbija się wielkim echem; tekst Murawskiego, podobnie jak cały spektakl Libera otwiera wiele drzwi wywołując potężny intelektualny i emocjonalny przeciąg. Widzu, jesteś człowiekiem. Nie bądź bezpieczny.

Joanna Żabnicka

Na zdjęciu: "Na Boga!"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji