Artykuły

Głos ma się tylko jeden, ale na emeryturze piję już nawet koniak i whisky

W PRL-u przyszedł do mnie przedstawiciel władzy i zażądał, żebym nie występował na Festiwalu Kultury Chrześcijańskiej. Odparłem: Jestem artystą, a artystę, tak samo jak lekarza, obowiązuje lojalność zawodowa. Raz śpiewam "Bóg sądzi, on nam życie dał", a raz kantatę o Stalinie - mówi HENRYK GRYCHNIK, jeden z najświetniejszych polskich tenorów.

Alan Misiewicz: Ma pan 81 lat i nadal świetny głos. Pewnie coś specjalnego pan je i pije?

Henryk Grychnik: Dzisiaj na emeryturze piję już nawet koniak i whisky. Jedna na dziesięć osób, które znają się na muzyce, potrafi rozpoznać, czy głos jest świeży, czy też może trochę podlany alkoholem - choćby to było w przededniu wystąpienia na scenie. Przez całe artystyczne życie trzymałem się trzydniowej abstynencji przed swoimi koncertami.

Gdzie teraz można pana usłyszeć?

- Tadeusz Serafin, dyrektor Opery Śląskiej, poprosił mnie, abym zaśpiewał na spotkaniu dla emerytów. Więc usłyszą wkrótce: "Gdy młodzieńcem był mój dziad, śladem wspomnień chodził rad". Czas na emeryturze spędzam w moim domu w Zielonej. Lubię pielęgnować swój ogródek. Siadam w nim z lampką koniaku, czytam recenzje o sobie samym i myślę, że niczego w życiu nie żałuję. Właściwie zawsze służyłem Śląskowi. Tu się urodziłem, tu wychowałem, tu śpiewałem. Jestem zżyty z tą ziemią i tymi ludźmi.

Zawsze chciał pan śpiewać?

- Urodziłem się w Zabrzu i początkowo zajmował mnie sport. Należałem nawet do kadry śląskiej w pływaniu stylem grzbietowym. Ktoś z działaczy Górnika Zabrze powiedział, że mam świetny głos, więc związałem się z dwoma chórami zabrzańskimi - Szopenem i Bardem. Bard był znakomitym chórem męskim, który prowadził Franciszek Ryling. Śpiewała tam sama inteligencja lwowska - inżynierowie i profesorowie. Co roku jeździliśmy z Bardem po Śląsku i śpiewaliśmy kolędy. Zaraz ogłoszono konkurs "Szukamy młodych talentów". Wygrałem go piosenką, która zaczynała się słowami: "Był kapitan dzielny chwat, który zwiedził cały świat". W nagrodę wysłali mnie do szkoły muzycznej, gdzie prof. Zofia Bielewiczowa ustawiła mój głos i nauczyła prawdziwej sztuki. Potem podczas służby wojskowej trafiłem do Zespołu Pieśni i Tańca Warszawskiego Okręgu Wojskowego. Swój głos szlifowałem w Krakowie, tam też w operze "Eugeniusz Oniegin" Piotra Czajkowskiego zadebiutowałem partią Leńskiego.

W 1956 r. związałem się na całe życie z Operą Śląską. Dyrektorem był tam wtedy Włodzimierz Ormicki.

Jedną z pierwszych recenzji napisał o panu nie byle kto, sam Jerzy Waldorff. Pamięta pan ten moment?

- W 1961 r. z Filharmonią Krakowską i między innymi z Krystyną Szostak-Radkową i Andrzejem Hiolskim śpiewałem "Vespro della Beata Vergine" Claudio Monteverdiego. Waldorff napisał, że jestem urodzonym śpiewakiem oratoryjnym, traktującym na sposób niemiecki głos jak instrument, na którym się muzykuje.

Miał rację - stał się pan uznanym wykonawcą oratoryjno-kantatowym

- Odpowiadała mi atmosfera koncertów oratoryjnych, wolna od napięć i nieżyczliwości, które czasami zdarzały się w teatrach operowych. A wyjątkowa atmosfera panowała w Operze Śląskiej. Tu bardzo ceniłem śpiewanie z Hiolskim. Andrzej nigdy nie sięgał po dramatyczne partie w operach. Był niesamowicie muzykalny i cechowała go wielka kultura muzyczna i wokalna.

Ważnym punktem w pana życiu była II nagroda na XXV Międzynarodowym Konkursie Śpiewaczym w Genewie w 1963 r. To po nim zaczęła się rodzić legenda Henryka Grychnika jako czołowego polskiego tenora lirycznego

- Ta nagroda to 1 tys. franków szwajcarskich, czyli około 250 dolarów. Ale nie chodzi o pieniądze. Do konkursu zgłosiło się 71 instrumentalistów i śpiewaków z całego świata, a do ścisłego finału dostało się łącznie sześciu: z włoskiej La Scali, nowojorskiej Metropolitan Opera, wiedeńskiej Staatsoper i ja - z Opery Śląskiej. Jurorzy nie znali naszych nazwisk ani nie widzieli naszych twarzy, oceniali wyłącznie głosy. Sukces otworzył mi drzwi do scen całego świata. Kurt Masur zaprosił mnie do berlińskiej Komische Oper, gdzie miałem zarabiać 7 tys. marek miesięcznie. Jednak ministerstwo mojemu wyjazdowi powiedziało "stop". Najpierw powinienem pośpiewać trochę w Polsce, a dopiero później robić karierę za granicą. To "później" nastąpiło w 1967 r. W Deutsche Staatsoper w Berlinie śpiewałem po niemiecku i po włosku arię Rudolfa z "Cyganerii" Giacoma Pucciniego. A potem był Zurych.

Co się działo w Zurychu?

- W 1968 r. przez miesiąc odbywał się tam Internationale Juni-Festwochen. Byłem jedynym Polakiem na tym festiwalu i to ja otwierałem go arią Tamina z "Czarodziejskiego fletu" Wolfganga Amadeusza Mozarta. Poznałem tam wielu wielkich śpiewaków: Cesare Sieppiego - zmarłego przed czterema laty, jednego z najlepszych basów drugiej połowy XX w., barytona Hermanna Prey'a, Lisę Della Casę - naprawdę znakomitą sopranistkę. A także Luciana Pavarottiego, który śpiewał wtedy "Cyganerię" Pucciniego i "Traviatę" Giuseppe Verdiego. Spotkałem się z nim kilka razy przy lampce wina, wydał mi się bardzo sympatyczny i taktowny.

W przyszłości miałem jeszcze poznać ważnych dyrygentów: Sergiu Celibidache, Ferdinanda Leitnera, Nello Santiego. Ten ostatni to geniusz - wiele oper dyryguje z głowy, bo zna na pamięć ich partytury. Poznałem Karola Stryję, Antoniego Wita, Krzysztofa Pendereckiego. Z tym ostatnim dużo koncertowałem, zostałem jego "nadwornym" śpiewakiem.

Dawałem koncerty w Czechosłowacji, Bułgarii, Jugosławii, Niemczech, USA, Rumunii, na Węgrzech i Kubie, dla Jana Pawła II, we wszystkich operach i filharmoniach w Polsce. Na Kubie widziałem "Pana Twardowskiego" [balet Ludomira Różyckiego - przyp. red.], w którym jako górale wystąpili czarnoskórzy śpiewacy w pasach góralskich. Było to bardzo zabawne.

W jakich rolach czuł się pan najlepiej?

- Dyrektor Ormicki mówił mi: "Śpiewaj, ale swoim głosem, bo w innym wypadku głos się rozszerza, ale obniża". Trzymałem się tej mądrej zasady całe życie, bo przecież głos ma się tylko jeden. Nigdy nie przyjmowałem nie moich ról, mimo że w ten sposób traciłem możliwość zarobienia dobrych pieniędzy. Znam śpiewaków, którzy za wcześnie zdecydowali się śpiewać zbyt poważne partie, czego skutkiem było to, że dzisiaj już nie śpiewają. Sam Bogdan Paprocki przyznał mi się kiedyś, że zbyt wcześnie podjął się śpiewania partii Don Jose w "Carmen" Georges`a Bizeta.

Ja jestem tenorem lirycznym, który śpiewał skomplikowane partie tenorowe wymagające uzyskiwania bardzo wysokich dźwięków: "Włoszkę w Algierze" Gioacchino Rossiniego i "Kawalera srebrnej róży" Richarda Straussa. Uznano mnie za mozartowca specjalizującego się w "Czarodziejskim flecie" i "Uprowadzeniu z Seraju". W tej roli czułem się najlepiej.

A propos pieniędzy, kiedyś za udział w koncertach płacono połowę w złotówkach i połowę w dolarach, a śpiewaków z różnych krajów traktowano różnie. Na przykład Niemcy za swoje koncerty brali dwa razy tyle co ja. Taki był los polskiego śpiewaka.

Jaki jeszcze był los śpiewaka i opery wtedy?

- Kiedyś dyrektor Ormicki wprowadzał w sezonie jedną pozycję współczesną, a wszystkie pozostałe spektakle stanowiła klasyka - czyli to, co słuchacze kochali najbardziej. W tamtych czasach dysponowaliśmy 45 solistami, więc każde przedstawienie miało po dwie równie silne obsady. Nie do pomyślenia był niedobór śpiewaków i bazowanie na występach gościnnych.

W czasach PRL-u Opera Śląska miała duże wsparcie w urzędzie wojewódzkim, a gdy premierem był Zbigniew Messner, zawsze można było liczyć na jego pomoc. Gdy dyrektor Napoleon Siess zrobił mnie przewodniczącym Komitetu Obchodzenia Jubileuszu Opery, bez problemu załatwiałem odznaczenia i przydziały finansowe dla artystów. Wcześniej też nie było źle - chodziłem z Siessem do wojewody Jerzego Ziętka i mówiłem: "Panie generale, proszę zerknąć do tej kabzy i wysupłać jakieś pieniądze". Generał Ziętek zawsze chciał znać konkrety, miał jakieś uwagi i pytania, ale pomagał. Zyskaliśmy przychylność władz, więc i pieniądze na działalność opery.

A po roku 1989 jest tak, że nie ma mecenasów.

Miewał pan też niemiłe przygody z ówczesną władzą?

- Czasami władza się wydurniała. Pamiętam taki epizod z pewnego Festiwalu Kultury Chrześcijańskiej, podczas którego z Filharmonią Śląską w kościele św. Józefa w Zabrzu śpiewałem jedną z mszy Franza Schuberta. Krótko przed koncertem przyszedł do mnie ówczesny dyrektor administracyjny i powiedział: "Heniek, słuchaj, przyszedł jakiś cichociemny i mówi, że wojewoda nie chce, abyś występował w tym koncercie". Odpowiedziałem mu: "Ja jestem artystą, a artystę, tak samo jak lekarza, obowiązuje lojalność zawodowa. Raz śpiewam Bóg sądzi, on nam życie dał , a raz kantatę o Stalinie".

I co - wystąpił pan?

- Wystąpiłem!

Ważni ludzie z ministerstwa przychodzili do mnie wiele razy. Pewnego razu chcieli nawet zmieniać słowa w operze Stanisława Moniuszki: "Boże mój! Melodia ta jakież chwile przypomina" [w arii Stefana w "Strasznym dworze" - przyp. red.]. Rzeczywiście bywało śmiesznie.

A jak w operze jest dzisiaj?

- Jest dużo udziwniania, na przykład Borys Godunow chodzi po scenie z koroną na głowie i w garniturze Armaniego. A przecież to głos jest najważniejszy, a dopiero na drugim miejscu jest oprawa. Należy się trzymać zapisów w partyturze. Wielu widzów takie uwspółcześnianie odstrasza, zapewne myślą sobie: "Po co mam chodzić do opery, skoro nie zobaczę tam rzeczywistości takiej, jaką rozpisał librecista?". Poza tym młodzi ludzie uczą się historii z oper właśnie. Tutaj Opera Śląska umiejętnie dryfuje między śmiesznością uwspółcześniania a wiernością oryginałowi.

Henryk Grychnik - sława z Zabrza

Urodził się w 1933 roku w Zabrzu. Krytycy muzyczni uznali go za jednego z najświetniejszych polskich tenorów lirycznych o mozartowskiej biegłości technicznej. Zasłynął jako wybitny wykonawca oper Wolfganga Amadeusza Mozarta, Gioacchino Rossiniego i Gaetano Donizettiego, a także muzyki oratoryjnej i kantatowej. W latach 1968-1970 był solistą Opery w Zurichu. W 1991 roku przeszedł na emeryturę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji