Artykuły

Sztuka na sztuki

"Body Art" w reż. Artura Barona Więcka w Teatrze STU w Krakowie. pisze Łukasz Badula w portalu kulturaonline.pl

Farsowa poetyka, ale i ważne pytania o współczesny status artysty. Spektakl Artura Więcka pokazuje świat spieniężonych gestów, gdzie nawet tatuaż ma swoją cenę.

Byle nie doszukiwać się sensu. To już zadanie odbiorców. Oni sobie wszystko racjonalnie lub irracjonalnie poukładają, dopiszą głębokie przesłanie, zachwycą kompozycją dzieła. Artysta musi tylko robić dobrą minę do złej gry. Podtrzymywać społeczny konsensus, w ramach którego on coś rzekomo tworzy, a publiczność coś rzekomo rozumie. Wycena owej umowy zahacza zaś o pokaźne sumy. Umożliwiające artyście godziwy byt w L.A. Żyć, nie umierać! A może jednak... umierać? Choćby dla podbicia ceny?

Dylemat poważny. W przypadku głównego bohatera spektaklu "Body Art", sprawa dotyczy przecież kluczowej dla kariery kwestii. Tiger jest uznanym twórcą sztuki współczesnej, przed którym prestiżowa wystawa w Nowym Jorku. Musi zatem sfabrykować instalację na miarę swoich bezczelnych manifestów. Zmusić ludzi do myślenia, mimo iż sam w działaniach opiera się na zupełnym przypadku. Nie będzie to trudne, bo Tiger właśnie trafił na wdzięczne tworzywo. Zaprzyjaźnione małżeństwo z Europy, które klepie biedę i z pewnością podda się twórczej konwersji. Świadomie lub nie. Kto by zresztą odmówił staremu przyjacielowi. Zwłaszcza, gdy jest on... martwy. Umierać zatem!

Przedstawienie w krakowskim Teatrze STU to kolejna z rodzimych adaptacji sztuki Igora Bauerismy i Rejane Desvignes. Mocno satyryczną treść wystawiał wcześniej Teatr im. Williama Horzycy w Toruniu. Tamta inscenizacja, w reżyserii Any Nowickiej, raczej tonowała komediowe wątki. Wersja krakowska, autorstwa Artura Barona Więcka, idzie zdecydowanie w kierunku farsy. Co nie jest takie złe, zważywszy na komiczny wydźwięk całej fabuły. Przypominającej prędzej czarną komedię niż dramat. A jednak czegoś tu brakuje.

Więcka nie za bardzo interesują transgresyjne implikacje postawy Tigera. Przedstawia co prawda bohatera jako wielkiego kreatora, ale to nie żadne przekraczanie barier. Jeśli Tiger wychodzi z siebie, to jedynie w ramach wewnętrznego wyrachowania i stosowania kuglarskich sztuczek. Cała prometejska poza wynika z prostej relacji "albo ja albo oni". Albo narzuci odbiorcom własne reguły gry albo oni sprowadzą go do parteru.

W krakowskiej inscenizacji został uwypuklony wątek hipokryzji sztuki współczesnej. Tej opartej na kulcie artystycznego "ja", która spienięża najbardziej absurdalne twórczo gesty. Gdzie sztukę dla sztuki zastępuje sztuka na sztuki. Dumny Tiger opowiada o swoim projekcie dla Scarlett Johansson, kiedy kuł basen w hollywoodzkiej posiadłości aktorki. Tylko po to, by później sklejać byle jak szklane płytki i nanosić na nie przypadkowe cytaty. Pozycja Tigera jest na tyle mocna, iż publiczność powinna "łyknąć" wszystko. Nawet ozdobione tatuażami ciało artysty posiada swoją cenę.

Nie tylko Tigerem kieruje żądza zysku. Jeszcze bardziej spragnieni pieniędzy są jego wspomniani znajomi - Fred i Lea. On - niespełniony pisarz, ona - niespełniona aktorka, on - od 4 lat kończący powieść, ona - odrzucająca role w serialach. Gnieżdżące się na ciasnym poddaszu małżeństwo, rzecz jasna daje się wplątać w intrygę Tigera. Kwestia tylko, w którym momencie ujawni swe prawdziwe motywacje. Przyznając, że pieniądze są ważniejsze od danego słowa i przyjacielskiej zażyłości. Siostra Lei - kuratorka Naomi, jest przynajmniej szczera w swoim cynicznym materializmie.

Sztuka Bauersimy i Desvinges zawiera co najmniej dwa zaskakujące zwroty akcji. Więcek inscenizuje je z należytą dynamiką, wywołując u publiczności żywą reakcję. Lekka formuła przedstawienia nie zawsze jednak współgra z obraną tematyką. Chwilami chciałoby się, żeby ironię zastąpił mocniej ugruntowany kulturowy krytycyzm, a przekomarzanki postaci - jakaś wiwisekcja mieszczańskiej apatii. Sytuacji nie ratuje finał. Kolejny z tych, które biorą treść w autotematyczny nawias. Pozostawiając widza w dobrym humorze, ale bez pogłębionej refleksji. Ale to już chyba wina autorów sztuki, a nie jej adaptatora.

Krakowski "Body Art" jest wystawiany z podwójną obsadą. Ta występująca na premierowym przedstawieniu 1 czerwca, zagrała zgodnie z kanonami gatunku. Poza jedną kreacją, która zdecydowanie wybija się ponad komediową normę . Grzegorz Mielczarek w roli Tigera daje całemu przedstawieniu potężnego kopa. Jego dzikość i zadziorność momentami nie tyle śmieszą, co przerażają. Tiger Mielczarka to rzeczywiście demiurg, szarlatan i geniusz w jednej osobie. Ciekawe, czy taką strategię aktorską obrał również jego zmiennik - Tomasz Schimscheiner. Co reszty obsady - Andrzej Deskur, Urszula Grabowska, Katarzyna Galica (jedyna grająca w obu wersjach sztuki) i Kamil Przystał stanowią zgrany zespół. Widownia nie ma problemu z polubieniem przerysowanych postaci.

Nazwisko Więcka jest kojarzone głównie z produkcjami filmowymi i telewizyjnymi (obie części krakowskiego "Anioła"). W "Body Art" próbuje przełamać ascezę scenicznych pogadanek. Ważną funkcję w spektaklu pełnią projekcje wideo, obrazy z kamer czy nawet inicjująca widowisko ekipa w skafandrach ochronnych. Cenne to urozmaicenie sztuki, która przecież nie należy do szczególnie "innowacyjnych". Trudno nie zauważyć, iż podobne co w "Body Art" zagadnienia, jeszcze w latach 70. opisywał Ireneusz Iredyński, na kartach mini- powieści "Manipulacja". A sam pomysł z tatuażem pojawił się w noweli "Skóra" Roalda Dahla ponad pół wieku temu. Sztuka niemieckojęzycznych autorów nie odkrywa zatem Ameryki. Choć krytykuje ją celnie i dowcipnie. Czarny humor ponad wszystko. Byle nie doszukiwać się sensu.

Premiera sztuki "Body Art" odbyła się 1 czerwca na deskach Teatru STU w Krakowie. Kolejne spektakle w nowym sezonie teatralnym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji