TEATR RUCHU
"Mozart a piacere", Mozart z upodobania, tak zatytułowany został tryptyk baletowy Emila Wesołowskiego, Ewy Wycichowskiej i Waldemara Wołk-Karaczewskiego, którym Polski Teatr Tańca zamknął we wtorek sezon na scenie Teatru Wielkiego w Poznaniu. Trzy różne w nastroju, kolorycie i przesłaniu kompozycje choreograficzne, które łączyła ze sobą muzyka Mozarta, a także wkomponowana w to "Mozartiana" Piotra Czajkowskiego. Chociaż de facto nie była to prapremiera- ta bowiem parę tygodni wcześniej odbyła się w Teatrze Wielkim w Warszawie - pierwsze w Poznaniu wykonanie programu, wzbudziło tutaj ogromne zainteresowanie, i równemu chyba oczekiwania na duże artystyczne wydarzenie. Czy spektakl był jednak na miarę związanych z nim oczekiwań? Otóż i tak, i nie. Z punktu widzenia sztuki tańca raczej nie za bardzo.
Natomiast więcej dostarczył on wrażeń teatralnych. Ten posługujący się ekspresją ruchu, gestu i tańca zespół, dowiódł tym przedstawieniem, że jest jednak teatrem. Teatrem posługującym się medium tańca.
Otwierająca spektakl "Mozartiana" w choreografii Emila Wesołowskiego, piszącemu te słowa najmniej przypadła do gustu. Na dobrą sprawę było to typowe baletowe intermezzo. Ubrana w stylowy kostium z epoki sielanka pasterska. Próba ożywienia wdzięcznych figurek z saskiej porcelany w martwych scenicznie i monotonnych układach. Nieporównanie więcej wyrazu miała druga część tryptyku w choreografii Ewy Wycichowskiej. Więcej było tu dynamiki, ekspresji ruchu i ciała tancerza; próby wyrażenia poprzez taniec stanów emocjonalnych i wzruszeń kreujących te zdarzenia postaci. Niemniej swą inwencją choreograficzną baletowa wersja Mozarta bynajmniej nie rzucała na kolana. Chociaż rzeczywiście mogła się podobać. Jako pełna wdzięku gra ruchowa, komponująca się w pewną zamkniętą i skończoną całość.
Największe wrażenie wywarła "Msza Koronacyjna" Mozarta w choreografii Waldemara Wołk-Karaczewskiego. Sam pomysł pokazania sacrum tańcem i ruchem scenicznym wydawać się mógł może ryzykowny, ale przecież od strony teatralnej sprawdził się on tutaj znakomicie. Raz jeszcze potwierdziło się to co mówił Joung. "Jeśli mówisz obrazami architepitycznymi, mówisz tysiącem języków i porywasz innych, a jednocześnie nasuwasz myśl, że wznosisz się ponad to co przypadkowe i przemijające, że wyrażasz to wiecznietrwałe". W ujęciu Wołk-Karaczewskiego "Msza koronacyjna" to pełna znaków i symboli opowieść o budzącej się nadziei, o walce i zwycięstwie, o zmaganiach z losem jakichś łudzi, uosobianych tutaj przez tancerzy. Niebagatelnym walorem tego spektaklu była też wspaniała muzyka Mozarta. Rzecz w tym jednak, że choreograf nie tylko starał się znaleźć dla niej jakieś ekwiwalenty ruchowe i gestyczne, ale i zbudował w oparciu o nią spektakl teatralny z własnym przesłaniem. Zrobił teatr...