Ten niezawodny Fredro
Żelazną pozycję repertuarów teatralnych stanowią sztuki ojca polskiej komedii Aleksandra Fredry. Reżyserzy sięgają po jego lekkie, iskrzące się humorem farsy zwłaszcza wtedy, kiedy już bardzo dopiecze nam codzienna krzątanina i pośpiech, wystawanie w kolejkach i przenajróżniejsze niedogodności życia w kryzysowych czasach. Sztuka wszak łagodzi obyczaje, można strawersować znane powiedzenie, a zatem dwugodzinne spotkanie z bohaterami ziemiańskich dworków, ich sielankowa egzystencja, banalne problemy są niemalże plastrem miodu na nasze skołatane powszednią przepychanką nerwy. Warto znaleźć odrobinę czasu i zafundować sobie podobny relaks, jeśli ma się tak znakomitą okazję, jak mieszkańcy Radomia.
Obchodzący 10-lecie istnienia miejscowy Teatr Powszechny im. J. Kochanowskiego uświetnił swój jubileusz właśnie premierą fredrowskich "Dam i Huzarów". I okazało się, że trafił w dziesiątkę. Publiczność bowiem bawiła się świetnie razem z artystami, którzy dali prawdziwy popis kunsztu aktorskiego, budując spektakl zwarty, utrzymany w dobrym tempie, autentycznie zabawny. Już na samym początku reżyser zgrabnie wykorzystuje zawarty w konstrukcji fabuły kontrast nastrojów, by wprowadzić widza ad post w akcję. Oto, w zaciszny, męski świat (Major - gra go Władysław Staniszewski - akurat wyekspediował z dworku ostatnią kobietę, klucznicę) wkracza, nie, raczej wbiega (dosłownie przez widownię) korowód rozgadanych, kolorowych pań, taszczących ze sobą pudła na kapelusze, klatki na kanarki, pieska, torby podróżne, sakwojaże. Cały ten babiniec, mający notabene niecne plany ożenienia zatwardziałego kawalera - Majora, burzy słodkie marzenia o męskiej swobodzie i takiż rozrywkach. Miast kart, bibek i polowań, huzarzy muszą z galanterią i rewerencją gościć przybyłe damy, stając się w dodatku obiektami ich intryg. Oczywiście wszystkie te męsko-damskie perypetie kończą się, jak na dobrą komedię przystało, happy endem - ślubem... młodej pary kochanków.
Radomski zespół stanął na wysokości zadania i doskonale czując klimat fredrowskiej krotochwili zagrał komiczne postacie, że się tak wyrażę klasycznie; z ciepłem i lekkim przymrużeniem oka, ale bez nadmiernych przerysowań. Wyszło to na plus przedstawieniu. Kolejny więc raz śmieszyły widzów afektowane i sprytne siostry Majora p. Orgonowa (Renata Kossobudzka), p. Dyndalska (Liliana Brzezińska) i panna Aniela (Maria Chruścielówna), usidlony na moment przez tę ostatnią Rotmistrz (Konrad Fulde), dobroduszny i całkowicie "skołowany" przez damy kapelan (Wiesław Ochmański), fertyczne panny służące: Fruzia (Elżbieta Miłkowska), Zuzia (Danuta Dolecka) i Józia (Jadwiga Rydzówna), gustujący w wolnym stanie i pilnujący się nawzajem przyjaciele: Grzegorz (Stanisław Kozyrski) i Rambo (Wawrzyniec Szuszkiewicz). Sympatię i aplauz publiczności budziła też para zakochanych w sobie Zofii (Joanna Fertacz) i Edmunda (Bogusław Wiśniewski).
Sztukę wyreżyserował Krzysztof Szuster, który też dokonał opracowania tekstu, wydobywając z niego, to co nadal aktualne: odwieczne słabostki i śmiesznostki ludzkie, budzące pobłażliwy u-śmiech i nie dyskredytujące ich właścicieli w oczach widza. Na wyróżnienie zasługuje oprawa muzyczna spektaklu. Kuplety i piosenki w wykonaniu radomskich aktorów wypadły lekko i z wdziękiem. Widać tu fachową rękę Jadwigi Stępkowskiej, przygotowującej aktorów pod kątem wokalno-muzycznym. Równie dobrze wypadły tańce i cały ruch sceniczny w choreografii Ryszarda Krawuckicgo. Całość dopełniła prosta i funkcjonalna scenografia Agnieszki Renke, która oszczędnie, acz trafnie zabudowała scenę. Wnętrze typowego dworku szlacheckiego z balkonikiem i wiszącą na ścianach bronią (znak, że tu mieszkają huzarzy), zapełniły jedynie trzy, ale za to znaczące rekwizyty. Armata i siodło to atrybuty właścicieli domu; wielką kanapę, okupują głównie panie, ale jest to także miejsce, gdzie stykają się ze sobą dwa światy: męski i żeński. Na niej to bowiem Zosia wygłasza Majorowi nauki o małżeństwie, zaleca się do panny Anieli Rotmistrz, padają pokotem zemdlone po wystrzale armatnim siostry Majora.
"Damy i Huzary" Fredry wystawiane w Teatrze Powszechnym z pewnością nie sprawią zawodu radomskiej publiczności. Zachęcam więc do obejrzenia spektaklu.