Artykuły

Polski Słowacki angielski

- Mam dużo do roboty. Kanon polskiej literatury prawie wcale nie jest obecny w języku angielskim. A dlaczego go sobie upodobałem? Czytam wolno. Nie lubię tracić czasu na książki zaledwie niezłe. Uwielbiam "Odprawę posłów greckich", uważam "Treny" za coś niesamowitego. Szkoda, że je akurat już przełożył Barańczak - rozmowa z Billem Johnstonem, Amerykaninem, tłumaczem literatury polskiej, laureatem nagrody Transatlantyk dla najwybitniejszych promotorów literatury polskiej za granicą.

MAŁGORZATA I. NIEMCZYŃSKA: Pamięta pan swój pierwszy raz w Polsce?

BILL JOHNSTON: Interesowałem się językami już jako nastolatek. Miałem francuski i rosyjski w szkole, a w dodatku nauczyłem się esperanto, co dziś nie jest raczej na topie. Właśnie z tej okazji przyjechałem po raz pierwszy do Polski - w drugiej połowie lat 70. był tu wielki zjazd esperantystów. To była w ogóle moja pierwsza podróż do Europy, chyba stąd wzięła się fascynacja polskim językiem i kulturą.

Realia PRL-u musiały się panu wydawać egzotyczne.

- Już wcześniej interesowałem się literaturą rosyjską, więc z pewnością ciekawiła mnie też ta odmienność polityczna. To były lata gierkowskie. Pięć lat później, kiedy spędzałem miesiąc w Warszawie, wszystko było już całkiem inaczej. Była już "Solidarność", a poza tym gdy człowiek ma dwadzieścia kilka lat, jest znacznie bardziej otwarty na inne warunki życia i bardziej wrażliwy na stosunki międzyludzkie. W latach 80. te stosunki były w Polsce proste, bliskie i ważne. Teraz z pewnym smutkiem obserwuję Polskę. Oczywiście bardzo się cieszę, że to wolny kraj, i absolutnie nie chciałbym, żeby dawny ustrój wrócił. Ale widzę, że ludzie są zalatani, przejmują się głównie sprawami materialnymi, oddalają się od siebie. Nawet w rodzinie, a co dopiero wśród znajomych. Kiedyś się po prostu siedziało i gadało godzinami. Ludzie odwiedzali się w domach. Wspominam te lata bardzo dobrze.

Ważne też były wartości. Imponowała mi wiedza tutejszych naukowców. Zdziwiło mnie to, bo przecież była cenzura. Ale właśnie dlatego, że ludzie musieli sami starać się o informacje, znacznie bardziej je cenili. Wiadomo było, że reżim kłamie, więc trzeba było szukać prawdy. Byłem tu np. w czasie katastrofy w Czarnobylu. To była sprawa życia i śmierci, a na oficjalne media nie można było liczyć.

A pana pierwszy polski tekst przełożony na angielski?

- Podczas pierwszego pobytu w Polsce wszedłem do księgarni i kupiłem malutką książeczkę jakiegoś autora, który się nazywał Prus. Wtedy nie wiedziałem jeszcze nawet, że to nie jest jego prawdziwe nazwisko. To była "Katarynka". Postanowiłem, że to będzie pierwsza książka, którą przeczytam po polsku. Wiele lat później miałem okazję prowadzić zajęcia z literatury polskiej w tłumaczeniu. Chciałem zaproponować "Katarynkę" jako lekturę, ale nie znalazłem jej przekładu w USA. Pomyślałem: "No to trzeba to zrobić samemu". Tak się zaczęło. Potem zebrało mi się tych przekładów Prusa na tyle dużo, by wydać książkę.

Tłumacze zwykle bardziej się interesują literaturą współczesną, a pan się porwał na Kochanowskiego, Słowackiego.

- Mam dużo do roboty. Kanon polskiej literatury prawie wcale nie jest obecny w języku angielskim. A dlaczego go sobie upodobałem? Czytam wolno. Nie lubię tracić czasu na książki zaledwie niezłe. Pomyślałem sobie, że skoro mam czytać polską literaturę, to chcę zacząć od najważniejszych książek. Ponieważ w przeciwieństwie do Polaków nie miałem ich w szkole, mogłem podchodzić do tych tekstów bez uprzedzeń. Nie powiem, że wszystko mi się podobało, ale sporo. Uwielbiam "Odprawę posłów greckich", uważam "Treny" za coś niesamowitego. Szkoda, że je akurat już przełożył Barańczak.

System szkolny często zabija w czytelnikach otwartość w podejściu do rodzimej literatury. Miałem kiedyś warsztat z polskimi studentami. Wszyscy bardzo dobrze znali angielski. Pracowałem wtedy nad "Balladyną" i poprosiłem ich, żeby przeczytali fragment po polsku. Zrobili to kompletnie bez entuzjazmu. Ale kiedy zaczęli czytać po angielsku, nagle zorientowali się, że tekst Słowackiego jest świetny, dowcipny, ciekawy. Spojrzeli na niego inaczej. Trochę absurdalne, że odkryli to dopiero przez przekład.

Może dlatego, że przełożył pan "Balladynę" na język współczesny, a w oryginale młodych czytelników odstręczają archaizmy?

- Uważam, że zawsze trzeba przekładać dla współczesnego czytelnika. Przekładanie Słowackiego na angielski doby romantyzmu byłoby fałszywe. On pisał "Balladynę" dla swoich współczesnych. Zresztą łatwo doprowadzić taką sytuację do absurdu, bo niby na jaki angielski należałoby przekładać tekst napisany w starożytnej grece?

Pracuję teraz nad "Panem Tadeuszem". To bardzo żywy język, prosty, codzienny. To poemat epicki, ale o kawie, bigosie, o grzybach! Do tego trzeba mieć odpowiedni język, i Mickiewicz go miał. Ja szukam odpowiedniego. Idzie mi powoli, ale nie mam żadnego deadline'u, mogę sobie spokojnie pracować.

A co do uwspółcześniania języka - my też mamy ten problem np. z Szekspirem. Nie przekłada się przecież z angielskiego na angielski. Można tylko próbować uwspółcześnić jakoś inscenizację, ale język pozostaje ten sam. Dlatego wierzę, że taki "Sen nocy letniej" może dziś bawić bardziej w zgodzie z intencjami jej autora w polskim przekładzie Barańczaka. Ja zawsze tłumaczę dla czytelników współczesnych, bo te teksty są moim zdaniem żywe i chcę, żeby miały też swoje życie w języku angielskim.

Czyli angielski czytelnik starej polskiej literatury naprawdę istnieje?

- O czytelnika literatury starej na pewno jest trudniej. Ale np. "Balladyna" w moim przekładzie została kilka lat temu wystawiona w Filadelfii. Ludzie, którzy się nią zainteresowali, wcale nie byli Polakami ani polonistami. Zaciekawił ich po prostu pewien pomysł na teatr. Są przeróżne drogi, którymi ta literatura trafia do czytelnika. Często dostaję maile od osób, którym wpadł w ręce jakiś mój przekład, przeczytały i spodobało im się. Piszą mi, że dziękują za odkrycie. Zwykli amerykańscy czytelnicy.

Zdziwił mnie odbiór Myśliwskiego. Sam uważam, że "Kamień na kamieniu" jest arcydziełem literatury światowej. Ale to jednak 500 stron napisanych jednym ciągiem, nie ma jednego konkretnego wątku, do tego Polska, autor w Stanach anonimowy. Wydawało mi się, że w ogóle nie znajdę wydawcy, a jeśli nawet już znajdę, to będzie to książka, owszem, może ważna, ale będzie leżała w bibliotekach specjalistów. A to po prostu wszyscy czytali, było mnóstwo recenzji, dostałem za ten przekład nagrody, wielki sukces. I dobrze, bo to książka po prostu genialna.

BILL JOHNSTON

Ur. w 1960 r., profesor literatury porównawczej Indiana University, tłumacz polskiej literatury, m.in. Magdaleny Tulli (cztery książki), Andrzeja Stasiuka ("Dziewięć"), Jerzego Pilcha ("Pod Mocnym Aniołem") oraz poezji Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego czy Tomasza Różyckiego. Przełożył także "Odprawę posłów greckich" Kochanowskiego, "Balladynę" Słowackiego, "Przedwiośnie" Żeromskiego. Za tłumaczenie powieści Wiesława Myśliwskiego "Kamień na kamieniu" otrzymał kilka najbardziej znaczących nagród w USA (Best Translated Book Award, PEN Translation Prize, AATSEEL Translation Award). W czwartek w Krakowie odebrał przyznawany przez Instytut Książki Transatlantyk.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji