"Przedwiośnie" w scenicznej adaptacji
Wystawiając adaptację scenicznej powieści, nawet tak znanej jak "Przedwiośnie" Żeromskiego, nie można z góry zakładać znajomości utworu u wszystkich widzów. W zasadzie bez uprzedniej lektury - wątek dramatyczny, konflikty i postaci powinny występować i w tym wypadku równie wyraziście, jak w każdej innej sztuce. Na premierze "Przedwiośnia" które na toruńskiej scenie ujrzeliśmy w adaptacji Jerzego ADAMSKIEGO a w reżyserii i inscenizacji Hugona MORYCIŃSKIEGO, uporczywie prześladowało mnie pytanie o wrażenia i doznania widza, nie znającego tekstu powieści.
Adaptator i reżyser zrobili dużo, aby przełożyć język powieści na język sceny, jak najmniej przy tym roniąc z tekstu Żeromskiego. W stosunkowo skróconym zakresie mogli jednak wyzyskać autentyczne dialogi. "Przedwiośnie", jak każda, powieść (pomijając utwory stosujące behavioryzm) to przede wszystkim opis i epicka relacja. U Żeromskiego ponadto opis nasycony jest liryzmem, urzekającym w czytaniu, lecz brzmiącym fałszywie i sztucznie, gdy go włożyć w usta postaci scenicznych, pełniących role narratorów. Stąd I część adaptowanego na scenę "Przedwiośnia" zawierając częściowo elementy retrospekcji, operuje monologami i dialogami pozornymi - to istocie są to wyjątki z opisów i relacji. Mam pewne wątpliwości, czy widzowi, który nie czytał Żeromskiego, ciąg obrazów z dziejami rodziny Baryków, rewolucji w Baku, spotkania ojca z synem itd. układał się zawsze w pełni zrozumiałą, spoistą całość.
Inaczej ma się sprawa z II i III częścią sztuki "Przedwiośnia". Tu można było całymi garściami czerpać z autentycznych dialogów. Tu nurt dramatyczny był żywy, akcja rozgrywała się na oczach widza. A jednak i w tej partii przedstawienia daje o sobie znać fragmentaryczność jako nieodzowny skutek przenoszenia fabuły powieściowej na scenę. Śmierć Karoliny np. (otrutej przez zazdrosną o Cezarego Wandę Okrzyńską, która to ogóle w adaptacji nie występuje) rysuje się mgliście.
Już dawno zauważono, że adaptacja sceniczna, a także adaptacja filmowa powieści, konkretyzując wizję autora, zarazem zuboża grę wyobraźni i refleksji, towarzyszącej lekturze. Mimo wszystkie zastrzeżenia, pomysł wystawienia "Przedwiośnia" godny jest uznania. Powieść poznałem jeszcze 44 lata temu. Utwór znakomitego pisarza, świeżo wówczas wyszły z druku, był wydarzeniem tu polskim życiu literackim. Wywołał namiętne polemiki, spowodował nagonkę na autora. Reakcyjne żywioły nie mogły darować Żeromskiemu bohatera, który bierze udział w manifestacji bezrobotnych, krocząc w pierwszym szeregu z komunistami. Dziś, gdy na "Przedwiośnie" spoglądamy z odległej perspektywy i odczytujemy je w nowej rzeczywistości społeczno-politycznej, lepiej rozumiemy gorycz i gniew autora, które mu dyktowały surową ocenę stosunków w zmartwychwstałej Rzeczypospolitej. Myśli, aby 50-lecie odzyskania niepodległości uczcić wystawieniem sztuki z problematyką pierwszych lat niepodległego bytu, należy przyklasnąć. Tym więcej, ze osiągnięcia Polski Ludowej zawierają uzupełnienia i komentarz do "Przedwiośnia", napisane przez życie, do - pod wielu względami - kontrowersyjnego utworu. Jeszcze kilka słów o inscenizacji i wykonaniu. Na tle scenografii J. A. KRASSOWSKIEGO (zachmurzony, wysoki horyzont, z wyłaniającym się mgliście krajobrazem) następują sceny, których potok jest płynny, bo zmiana niezbędnych rekwizytów i elementów dekoracyjnych następuje przy podniesionej kurtynie, a niektóre obrazy zlokalizowano na jednym (odmiennie niż w powieści) tle. Efekty są jednak raczej natury nastrojowej niż dramatycznej. Rzecz ciekawa, że opuszczono tak mocną ostatnią scenę powieści, z Cezarym Baryką na czele manifestacji robotniczej.
Trzeba by znowu długiego wywodu, aby wykazać, dlaczego kreowane na scenie postaci bohaterów powieści wypadły na ogół blado, nie z taką przynajmniej pełnią, jak je "oczyma duszy" widzi czytelnik. Wrażenia recenzenta muszą tu być jednak subiektywne.
Złożony charakter sprzecznymi uczuciami i poglądami miotanego Cezarego Baryki, uprawdopodobnił nieźle Janusz OSTROWSKI (mniej przekonywający co prawda jako amant). Andrzej SALAWA tchnął dużym autentyzmem jako młody, pełen wigoru ziemianin (Hipolit). Gajowiec postać idealistycznego rezonera, w interpretacji Jerzego ŚLIWY, kojarzył mi się doskonale z obrazem uzyskanym z lektury powieści. Jako plastyczniej występujące figury zanotowałbym jeszcze: Karolinę (Maria CHRUŚCIELÓWNA), Laurę (Tatiana PAWŁOWSKA), Lulek (Wojciech SZOSTAK), ksiądz Anastazy (Janusz MICHAŁOWSKI), ojciec Cezarego (Stanisław SPARAŻYNSKI).
Sztuka powinna na widowni skupić jak najliczniejsze szeregi młodzieży szkolnej. Oby jednak nie uważała ona adaptacji za "bryk", zwalniający od lektury powieści.