Artykuły

Dlaczego umarł Joas?

"Sędziowie" w reż. Anny Augustynowicz w Teatrze im. Osterwy w Lublinie. Pisze Maria Prussak w Didaskaliach.

Na niedużej scenie lubelskiego teatru jest jeden kolor - czerń. Tylko instrumenty perkusyjne stojące z lewej strony na proscenium wprowadzają ledwie dostrzegalne odcienie brązu. Od widowni i proscenium oddziela scenę gruba czarna rama. Wewnątrz jest druga rama. mniejsza. W ten sposób powstały trzy plany akcji - sceny rodzajowe w zasadzie rozgrywają się w głębi. na pierwszym planie Anna Augustynowicz umieściła wszystko, co ma wymiar moralitetu, uogólnienia. Przedstawienie zaczynają muzycy, chłopak i dziewczyna, ubrani czarno, bez rękawów. Chłopak gra na bębnach, dziewczyna z głową ciasno obwiązaną czarną chustką - na skrzypcach. Od razu narzucają wyrazisty rytm. który będzie prowadził akcję dramatu (czasem trochę zbyt ilustracyjnie). puentował emocje bohaterów. Tak samo. jak muzycy, będą wyglądać pozostałe postaci spektaklu - wszystkie w czarnych kostiumach z urwanymi rękawami, kobiety w chustkach na głowach. Wszyscy aktorzy mają dłonie osłonięte, a raczej skrępowane czarnymi rękawicami, co hamuje gesty, narzuca jakiś rodzaj powściągliwości, nie do końca i nie przez wszystkich, niestety, utrzymanej. Sylwetki kobiet są dodatkowo wpisane w sprzęty, które zawsze noszą ze sobą - Fejga ma dwa wiadra. Chór Dziewczyn (których jest tutaj pięć i wcale nie są już bardzo młode) trzyma gliniane miski z drewnianymi tłuczkami. Jewdocha, grana bardzo ciekawie przez Barbarę Prokopowicz. nie rozstaje się z ogromną, szarą, metalową misą. Ta misa narzuca jej ruch starannie zakomponowany, wyrazisty, wskazuje na pozycję, jaką Jewdocha zajmuje w domu Samuela, równocześnie jest abstrakcyjnym znakiem bólu. od którego nie sposób się uwolnić, i całej zduszonej i gniotącej zarazem tajemnicy nieszczęśliwej dziewczyny.

Przedstawienie zaczyna obraz rozdwojony - w głębi, na ostatnim planie siedzi mały chłopiec ze skrzypkami w ręku. przed nim stoi stary Samuel. Tekst Joasa recytuje skrzypaczka. Mówi głośno, ostro wybijając rytm wiersza Wyspiańskiego, wbrew naturalnemu akcentowi rozciąga ostatnie sylaby. To podstawowy, świetny pomysł, która pozwala wydobyć ukrytą w słowach i konstrukcji zdań emocjonalność tekstu. Tu jednak tkwi również elementarna trudność kompozycji przedstawienia, z którą reżyserka nie całkiem zdołała się uporać. Za chwilę Natan będzie mówił i do chłopca, i do skrzypaczki, sam niepewny, kto jest właściwym partnerem dialogu. Natan mówi już zwyczajnie. bez rytmicznej stylizacji, co wydobywa ostry kontrast między różnymi sposobami widzenia świata każdego z braci. Własny, jeszcze inny rytm mówienia wnosi na scenę Jewdocha. Aktorka konsekwentnie i przejmująco buduje rozpacz skrzywdzonej dziewczyny, która nie chce żyć. Rytm, w jakim skanduje swoje kwestie - w zdaniach zatrzymanych, spowolnionych, wypowiadanych przytłumionym głosem - rozdziela dwie prawdy: zadziwienie ogromem krzywdy i brak jakiejkolwiek nadziei.

W chwilach narastającego napięcia pojawia się dodatkowy dźwięk, niepokojący, dziwny, docierający spoza sceny. Za chwilę okaże się, że to Chór Dziewczyn pociera drewnianymi tłuczkami o gliniane miski. Zachowują się tak, jakby chciały być komentującym chórem rodem z antycznej tragedii, ale słowa już się skończyły i zostały im tylko miski. Została tylko bezsilność? Jewdocha wyznacza ton i sens pierwszej części spektaklu. Do niej dostosować się muszą partnerzy dialogu. Obaj chłopcy - Natan (Jacek Król) i Urlopnik (Szymon Sędrowski) - choć nie tak precyzyjni w modulowaniu tekstu, nie łamią konwencji przedstawienia. Ale ani Dziad (Andrzej Golejewski). ani Samuel (Henryk Sobiechart) nie zdołali się w nią włączyć, bezradni wobec kwestii, które wypowiadają ze sceny. Intryga, która ma doprowadzić do katastrofy, stała się więc drugorzędna, niewyraźna, jakby zbędna. Śmierć od początku była w nieszczęsnej dziewczynie, śmiertelny strzał wydaje się więc czystą konwencją, niepotrzebnym ustępstwem na rzecz zewnętrznej logiki wydarzeń.

Gdyby Annie Augustynowicz udało się konsekwentnie przeprowadzić podstawowy pomysł formalny, polegający, jak myślę, na połączeniu elementarnego znaku z daleką od jakiejkolwiek rodzajowości. komponowaną grą aktorów, zarówno na poziomie mowy. jak i gestu, mogłoby powstać fascynujące przedstawienie, wydobywające niewykorzystane jeszcze możliwości rytmiki wiersza Wyspiańskiego i prawdy o ludziach, którą ona niesie. Ten pomysł sprawdził się tylko w roli Jewdochy i po części w oddzieleniu dziecięcego Joasa od jego tekstu, rytmicznie skandowanego przez skrzypaczkę. Maria Wieczorek robi to świetnie, ma już za sobą ten rodzaj grania Wyspiańskiego, sprawdzony w roli Chochoła w "Weselu" Grzegorzewskiego. Niestety, w połowie spektaklu forma się rozsypuje i w zasadzie przedstawienie się kończy. Reżyserka obroniła się przed rodzajowością, ale wpadła w pułapkę myślenia publicystycznego. Publicystyka nieuchronnie spłaszcza dramat, z natury rzeczy jest niedramatyczna. Kiedy umierająca Jewdocha schodzi ze sceny, na ostatnim planie w głębi zjawia się poprzedzany kościelnymi dzwonkami dziwaczny sąd, w którym najważniejszą postacią jest karykaturalnie przedstawiony ksiądz, z nienaturalną emfazą wykrzykujący na przemian: "Pokój temu domowi" i "Pochwalony Jezus Chrystus". Konsekwencje tego pomysłu są bezwzględne - wyświechtany antyklerykalny zabobon zabija metafizykę tekstu Wyspiańskiego. A bez metafizyki nie ma tragedii, nie zbuduje jej Chór Dziewczyn i matowy dźwięk ich misek.

Przesłuchanie brzmi tak. że nie sposób zrozumieć, dlaczego Joas nagle umiera, choć wiemy, że umrze, bo po obu stronach wewnętrznej ramy stoją już dwaj mężczyźni ze śmiertelnym całunem. W absurdalnym świecie, jaki zaczyna dominować w drugiej części przedstawienia, nie istnieje odpowiedź na to pytanie. Samuel nie jest w stanie udźwignąć wielkiego monologu, który przeznaczył dla niego autor. Bezradny wobec śmierci dziecka, jest tak samo bezbronny wobec tekstu, który wygłasza niemal machinalnie, jakby już tylko z aktorskiego obowiązku. W jego zagubienie wdziera się skrzypaczka. I czysty ton Joasa teraz zaczyna brzmieć irytująco. Niczego nie rozjaśnia, agresywnie dopowiada twarde prawdy. Na wołanie Samuela błagającego Boga. by potwierdził sens swoich wyroków, pada dziwaczna odpowiedź. Nieartykułowany pomruk udającego grozę teatralnego boga jest wyłącznie pustym chwytem i . tak naprawdę, przyznaniem się teatru do bezradności wobec precyzyjnej konstrukcji dramatu Wyspiańskiego, który nie uciekał się do mechanicznych sztuczek. Szkoda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji