Don Juan
Przed premierą Leszek Wosiewicz z rozbrajającą szczerością wyznał, że jako reżyser jest głównie "opowiadaczem historyjek", nie zaś interpretatorem dzieł światowej klasyki. Sięgnął zatem artysta po siedemnastowieczny tekst - historyjka zdała mu się ładna, tylko cokolwiek archaiczna - więc ją uwspółcześnił. Na afiszu środowego Teatru Popularnego (II pr. TVP) wyglądało to tak: "Don Juan" na podstawie Moliera; scenariusz - Leszek Wosiewicz. Nie trzeba być szczególnie wnikliwym znawcą literatury, żeby dostrzec, że sztuki Moliera nie da się przełożyć na prostą historyjkę. Don Juan to nie supermen - macho, a człowiek, który zmaga się z dwoistością własnej natury, szuka granic wolności, prowokuje los. Poznanie jest dlań ważniejsze nawet niż śmierć. Andrzej Seweryn, aktor myślący, robił wszystko co mógł, aby dużo było Moliera, a niewiele Wosiewicza. Z konsekwencją i uporem godnym lepszego przedstawienia, finezją i talentem kreował człowieka świadomego gry własnej i rzeczywistości świata, gdzie "obłuda jest modnym nałogiem". Ale źle się czuł w scenerii żywcem przeniesionej z jakiegoś drugorzędnego amerykańskiego filmu sensacyjnego. Nie przekonał do wielkości swojego bohatera. Szkoda aktora i autora.
Tak "postmodernistycznie" uwspółcześnić można całą klasykę. Strach pomyśleć, jaką historię mógłby Wosiewicz wypreparować z "Makbeta" bądź "Króla Leara".