Majewski jak Herzog
Planowana na koniec marca bytomska prapremiera autorskiej opery Lecha Majewskiego "Pokój saren" zapowiada się na wydarzenie absolutnie bezprecedensowe. Ex-katowiczanin, wcześniej znany jako poeta, a później - reżyser kilku filmów fabularnych nakręconych w Stanach Zjednoczonych, od pewnego czasu realizuje niekonwencjonalne widowiska operowe.
Niektórzy krytycy widzą w nim odnowiciela tego gatunku sztuki. Widzowie również reagują entuzjastycznie, a w każdym razie nazwisko Majewskiego przyciąga niczym magnes. Na wystawianą w Teatrze Narodowym w Warszawie "Carmen" nie sposób zdobyć biletów. Wszystkie przedstawienia zostały wykupione do końca sezonu. Czy powtórzy się to w Bytomiu?
Lech Majewski jawi się jako artysta interdyscyplinarny. Niebawem w Krakowie ukaże się jego kolejna powieść zatytułowana "Pielgrzymka do grobu Brigitte Bardot cudownej". W Nowym Jorku trwają przygotowania do kolejnego filmu. Tym razem będzie to opowieść o sławnym malarzu Basquiacie. Tymczasem przecież jeszcze nie wybrzmiały echa po głośnej łódzkiej premierze "Ubu Rex" Krzysztofa Pendereckiego, do którego realizacji Lech Majewski zaprosił m.in. Franciszka Starowieyskiego. W roku 1995 zaś Majewski wystawił w Niemczech "Czarnego jeźdźca", bądącego przeróbką "Wolnego strzelca" Webera. Spektakl ten otrzymał prestiżową nagrodę "Kilianpreis" za najlepszą inscenizację operową ubiegłego sezonu w Niemczech.
Wspomniane produkcje - to już dzisiaj jest pewne - będą miały długi międzynarodowy żywot. "Carmen" wyruszy do Niemiec, Belgii, Luksemburga, Francji. Podobna droga zapewne spotka "Ubu Rex". Powtórzmy więc pytanie: czy premiera w Operze Śląskiej ma szansę na podobny sukces?
Tak naprawdę nikt nie może znać odpowiedzi na to pytanie, gdyż "Pokój saren" będzie czymś, czego jeszcze nie było! W bytomskim teatrze wre nerwowa praca. Cóż tu kryć, zespół nie miał jeszcze szansy uczestniczyć w takim eksperymencie, który jest ogromnym wyzwaniem nie tylko dla śpiewaków, ale również ekipy technicznej. Bo to na pewno będzie eksperyment sceniczny. Dość powiedzieć, że Majewski nie tylko jest reżyserem, inscenizatorem, scenografem i autorem libretta, ale również - co naprawdę może zaskakiwać - współkompozytorem (wraz z "multimedialnym" Józefem Skrzekiem).
Ktoś niezorientowany mogły powiedzieć, że może to jakaś fanaberia filmowca. Skąd bowiem w człowieku, który chce i potrafi robić filmy na najtrudniejszym, bo amerykańskim rynku, taki nagły zwrot w stronę opery, sztuki jakże często lekceważonej, "anachronicznej", sztucznej, uchodzącej za mało twórczą? Tymczasem Majewski nie jest pierwszym reżyserem filmowym, który odkrył w sobie miłość do opery. Przypomnijmy, że z wielkim powodzeniem "flirtują" z nią tacy wybitni artyści kina: jak Werner Herzog, Ken Russel czy Peter Greeneway. Lech Majewski i jego współpracownicy nie chcą się na razie spotykać z prasą i innymi mediami. To trzeba zrozumieć, bo rzeczywiście wszyscy, którzy są "zamieszani" w tę produkcję, czują ogromną odpowiedzialność i niepokój. Jak przyjmie to krytyka? Jak zareaguje bytomska publiczność, raczej przyzwyczajona do spektakli wystawianych "po bożemu"? Lech Majewski potwierdza, że zapowiada się spektakl nie tylko autobiograficzny, lecz wręcz intymny: - Zawsze uważałem, że najcenniejsza w sztuce jest rytualizacja codzienności, tworzenie czasu świętego, w którym sztuka może być również religią, obcowaniem z Bogiem. Tak rozumiem posłanie muzyki. Komponuję, napisałem libretto, tworzę scenografię. Niemal wszystko. Cały ten świat jest mój. Przygotowując kostium scenicznej Matki, która obok Syna i Ojca jest jedną z głównych postaci, szukałem w walizkach mojej matki starych sukien, które mogłyby posłużyć jako wzór. Takiej intymności, jak dotąd, w operze czy teatrze nie było.
Pożyjemy, zobaczymy... Przedpremierowa gorączka rośnie. Nasza ciekawość również!