Pamiętnik z otchłani
ODNIOSŁA ta sztuka ogromny sukces w Ameryce, gdzie miała - co jest niebywałe - ponad czterysta przedstawień na Broadwayu, idąc przez blisko dwa lata przy pełnych kompletach. Znalazła się w bieżącym sezonie na kilkunastu scenach niemieckich na wschód i zachód od Laby. Cieszyła się niespodziewanym powodzeniem w Austrii, Szwajcarii...
Czy tylko osobliwemu, wręcz sensacyjnemu pochodzeniu zawdzięcza swój iście triumfalny pochód, jaki odbyła i odbywa nadal poprzez sceny wielu krajów świata?
Jest bowiem, jak wiadomo, adaptacją autentycznego pamiętnika, napisanego przez 16-letnią dziewczynę żydowską, ukrywającą się wraz z rodzicami przez 25 miesięcy na strychu opuszczonego domu w Amsterdamie. Wiadomo również, że pamiętnik uszedł uwadze hitlerowskich prześladowców w czasie krytycznego 4 sierpnia 1944 roku, że ojciec Anny jako jedyny z mieszkańców strychu przy ul. Prinsengrach, który uniknął śmierci w obozie zagłady, odnalazł go już po wyzwoleniu i po kilku latach ogłosił drukiem w Stanach Zjednoczonych.
Czy więc sensacyjnemu pochodzeniu należy tylko przypisać powodzenie sztuki? Wcale nie.
Autorzy jej - Frances Goodrich i Albert Hackett- nie uchodzą w Ameryce za wybitnych pisarzy. Przeciwnie - określa się ich jako "wyrobników teatralnych i filmowych". Słusznie jednak przy okazji omawianej sztuki zaznacza się, że i "wyrobnik" może stworzyć doskonały utwór, jeśli dysponuje cennym i szlachetnym kruszcem. Tak też i stało się z dokonaną przez obu autorów adaptacją autentycznego pamiętnika, zdradzającego duży talent literacki Anny.
Sztuka zubożona co prawda o niezwykle bogaty materiał refleksyjny, zawarty w dzienniku, zachowuje jednak to, co w nim najcenniejsze. Świetnie nakreśla sylwetki postaci, wiernie odtwarza atmosferę stopniowego narastania tragizmu życia ludzi skazanych na ukrywanie się. Nie ma tu nadmiaru słów. Autorzy sztuki pozwalają przemawiać przede wszystkim obrazom do których dodają swą bardzo oszczędną relację.
I te środki w zupełności wystarczają.
Sztuka oskarża nie tylko faszyzm hitlerowski. Oskarża tych wszystkich, co dzielą ludzi i oceniają ich wartość według rasy.
- Tak było zawsze w historii - mówi Anna na temat prześladowania Żydów - raz była ta rasa, raz tamta, zawsze tak było.
Pytanie, dlaczego tak jest, dlaczego tak się dzieje, nie jest tu nigdzie wypowiedziane wprost, a mimo to formułuje je cała sztuka ze wszystkimi swoimi scenami ukazującymi tragedie mieszkańców poddasza. Wkracza tym samym na nasz polski teren, gdzie, jak wiadomo, antysemityzm niestety jeszcze istnieje i zabiera głoS w sprawne, która niepokoi dziś u nas wszystkich uczciwych ludzi.
Dlaczego ludzie ci - brzmi więc pytanie - ludzie jak wszyscy na świecie, z zaletami i wadami charakteru, zmuszeni zostali do ukrywania się, dlaczego muszą żyć w ciągłej obawie i w ciągłym niepokoju, jak zwierzyna tropiona przez psów? Dlaczego Anna - dziecko takie jak wszystkie dzieci na świecić, tęskniąca za słońcem, zabawą, Anna, która chciałaby być i dobrą matką, i dobrą żoną, i jeszcze czymś więcej wobec świata, nie może realizować swych marzeń?
Ostre, przejmujące wołanie "dlaczego" wypełnia niejako całą sztukę. Wołanie tym bardziej przejmujące, że jest w nim jednocześnie wyrażona przez tych samych ludzi skrzywdzonych i poniżonych, wiara w ludzką dobroć i szlachetność. Anna ani razu nie przeklina swych prześladowców, ani też nie mówi wprost o krzywdzie. Jest w niej jakieś olbrzymie ludzkie dostojeństwo na miarę, jak się porównuje, bohaterów antycznej tragedii. Mimo wszystko - pisze w swym pamiętniku - wierzę w dobro w człowieku. Ten głęboko humanistyczny akcent zamyka również sztukę w momencie, gdy do drzwi kryjówki dobijają się oprawcy. Jest w tym coś do bólu rozdzierającego.
Trudno o ,,Pamiętniku Anny Frank" pisać chłodnym, recenzenckim językiem, wyważać plusy i minusy przedstawienia. Można wytknąć inteligentnej zresztą inscenizacji Jana Świderskiego niedostateczne chyba podkreślenie atmosfery grozy, która przecież ani przez moment nie powinna widza opuszczać. Rozumiem, że nie chodziło mu wyłącznie - i słusznie - o stworzenie obrazu martyrologii, ale zrezygnowanie z silniejszego i nieustannego akcentowania tragizmu sprawiło między innymi, że dramatyczne w swej wymowie sceny wykradania kartkowego chleba przyjmowane są na widowni niemal jako humorystyczne. Niedostatecznie też chyba dopomógł w tym reżyserowi scenograf, Andrzej Sadowski. Potrzebne są mocniejsze akcenty dekoracyjne zaznaczające grozę okupacyjnej rzeczywistości. Nie do przyjęcia są też według mnie głośniki, przez które w przerwach, w formie komentarza, nadaje się fragmenty pamiętnika. Przez głośniki można bowiem przekazywać ostre i krótkie komunikaty, nigdy zaś nie spełnią one dobrze swej roli wobec tekstu pełnego refleksji. Powiadam, można przedstawieniu wytknąć to i owo, domagając się od inscenizatora większego jego wzbogacenia, lecz w całości spektakl warszawski wywiera duże wrażenie i nie pozostawia widza obojętnym.
Niestety, nie widziałem ani Susan Strasberg z nowojorskiego przedstawienia, ani Johanny von Koczian z berlińskiego - podobno wspaniałych odtwórczyń roli Anny Frank. Wydaje mi się jednak, że Janina Traczykówna może zadowolić najsurowszego krytyka. Prowadzi swą rolę bezbłędnie, bez cienia fałszu, czy "zgrywania" się na 13-latkę - jest bardzo naturalna. Konsekwentnie rozwija swoją rolę przechodząc umiejętnie od szczebiotu gadatliwego dziecka do zadumy i refleksji dojrzewającej dziewczyny. Traczykówna jest moim zdaniem najlepsza w scenach pierwszej miłości, najpiękniejszych chyba w całym przestawieniu, jest to prawdziwy rewanż młodej, zdolnej aktorki za nieudaną rolę szekspirowskiej Julii. Zresztą nie ma w tym przedstawieniu ról źle zagranych. Wzruszającą sylwetkę dobrego ojca Anny i dobrego człowieka stwarza Bolesław Płotnicki, inna niż zazwyczaj jest Ryszarda Hanin. jako zatroskana i kochająca matka. Potwierdził swój talent Roman Kłosowski w niewielkiej tekstowo roli 16-letniego, zamkniętego w sobie Piotra. Dziecięcy duet miłosny Traczykówna - Kłosowski, to prawdziwa perła przedstawienia. Każda z tych ról inaczej zbudowana przez autorów jest trafnie zinterpretowana aktorsko. Zespół był zawsze mocną stroną tej sceny.
Należy życzyć teatrowi, aby sztuka ta, nie pod tanie gusta "publiczki" robiona i wystawiana, cieszyła się w pełni zasłużoną frekwencją.