Artykuły

"Kotka na gorącym, blaszanym dachu" w Teatrze Narodowym w Warszawie

"Kotka na gorącym, blaszanym dachu" w reż. Grzegorza Chrapkiewicza w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Dionizy Kurz na swoim blogu Kurzawka.

W przypadku tej realizacji publiczność ignoruje liczne, niepochlebne recenzje i wali tłumnie na spektakl, szczelnie wypełniając widownię Sceny przy Wierzbowej, jednej ze scen Teatru Narodowego. Sztuka od wielu miesięcy "idzie" przy nadkompletach. Ogromna popularność artystów biorących udział w przedstawieniu magnetycznie przyciąga widzów, a krytyka pobudza tylko do obejrzenia spektaklu i własnej oceny.

Dlaczego "Kotka na gorącym, blaszanym dachu" Tennessee Williamsa wystawiona w Teatrze Narodowym w reżyserii Grzegorza Chrapkiewicza zostawiła mnie z poczuciem niedosytu?

Dlatego, że wybitny Janusz Gajos (Duży Tata) w kluczowej scenie rozmowy z Brickiem (Grzegorz Małecki) skupił się bardziej na uwydatnieniu efektownych i rubasznych detali, niż na zbudowaniu autentycznej postaci ojca zmuszonego przez śmiertelną chorobę do refleksji nad własnym życiem i przyczynami braku porozumienia z synem.

Również z tego powodu, że efektowna Edyta Olszówka (Margaret) rozhuśtała swoją rolę potężnymi emocjami, co nie było nieodzowne aż w takim wymiarze. Grała wszak kobietę, która chłodno kalkulowała i wykorzystywała swoje atuty w walce z Mae (Beata Ścibakówna) w wyścigu synowych o rodzinną sukcesję.

Ponieważ nieudane: plastyczna i muzyczna oprawy spektaklu nie ułatwiły artystom tworzenia odpowiedniej relacji z widownią.

Uderzający brak szacunku dla swoich najbliższych, hipokryzja w relacjach ze społecznością lokalną i religijną, żądza bogactwa oraz gburowaty, prostacki język uwypuklony soczystym tłumaczeniem Jacka Poniedziałka to obraz self made mana - Dużego Taty, który dorobił się i urzeczywistnił american dream. Ówczesne Południe USA nie było jak ze snu. Obowiązywała wciąż segregacja rasowa i pruderyjne normy obyczajowe, których przekroczenie potrafiło zrujnować niejeden życiorys, co pokazał Tennessee Williams we wcześniejszym "Tramwaju zwanym pożądaniem". Niepokój Dużego Taty spowodowany domniemanym homoseksualizmem syna, nie zaskakiwał w tym kontekście.

Widzowie, którzy żywo reagowali podczas trwającego 105 minut spektaklu odebrali filozoficzno-artystyczny przekaz o tym, że czasami najtrudniej porozumieć się z ludźmi, z którymi jest się najbliżej. Pozostali z zapadającymi w pamięć scenami walczących Kocic: Margaret i Mae, które nie żałowały swych ostrych pazurów i drapały na lewo i prawo, walcząc o majątek i akceptację swoich mężczyzn. Potwierdzili swoje przeczucia, że nowobogackie rodziny o pokazanej w dramacie hierarchii wartości są wciąż takie same, również tu i teraz, w Polsce. Przypomniano im, że ludzie na szczęście różnią się między sobą i każdy, tak jak Brick, powinien mieć prawo do życia opartego na własnych wyborach.

Otrzymali zaskakująco dużo, jak na "nieudaną" inscenizację.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji