Artykuły

Godzina 15.00 - robimy się na szaro!

Mówi się, że dla wrażliwego aktora każde przedstawienie jest jak premiera; może w miniaturze, ale zawsze. To były jednak cztery premiery, w pełnym wymiarze stresu, po dwie każdego dnia. Chorzowski Teatr Rozrywki wrócił z gościnnych występów w stolicy, gdzie prezentował "Krzyk" na podstawie tekstów Jacka Kaczmarskiego. Publiczność wiwatowała na stojąco - pisze Henryka Wach-Malicka w Dzienniku Zachodnim.

Gościnne występy to dla aktorów Teatru Rozrywki żadna nowość, co rusz gdzieś wyjeżdżają. "Krzyk" też już grali w Warszawie, w marcu tego roku, z dobrym przyjęciem. Ale tym razem coś wisiało w powietrzu "na wstępie". Gdybym wtedy nie stała z nimi w kulisach Teatru Polskiego, tobym pomyślała, że kokietują. Ale stałam i czułam napięcie na widowni. A taka cisza po drugiej stronie rampy mobilizuje wprawdzie, ale i niepokoi. Wreszcie finał; metalowy zgrzyt muzyki, rozpisanej na niecodzienne dźwięki, idealnie skoordynowanej z mechanicznymi ruchami aktorów. Ludzie jak cyborgi, ludzie w poszukiwaniu tożsamości, przerażająca, szara masa istnień. Koniec, kurtyna; miękną mięśnie i łapie się oddech. Potem kilka sekund oczekiwania i wielka ulga. Owacja na stojąco i długie nie milknące oklaski. Razy cztery, bo wszystkie warszawskie "premiery" publiczność przyjęła wyjątkowo gorąco.

Kaczmarski na nowe czasy

Zespół Teatru Rozrywki dał w stolicy naprawdę wspaniałe przedstawienia, okupione zresztą ogromnym wysiłkiem. Psychicznym, stresu nie dało się przecież uniknąć, i fizycznym, bo w teatrze wysiadła wentylacja i reflektory podnosiły temperaturę na scenie dużo ponad normę. W pospektaklowych dyskusjach doszliśmy jednak do wniosku, że na ten sukces składa się nie tylko udana inscenizacja i praca zespołu, ale także... Jacek Kaczmarski. Jego teksty znów okazały się nośnikiem uniwersalnych prawd o pokrętnych drogach, wybieranych przez Polaków na historycznych zakrętach.

Publiczność w Teatrze Polskim słuchała poezji barda uważnie, wychwytując (jak za czasów... cenzury!) odniesienia do rzeczywistości, zostawionej poza murami teatru. A Kaczmarski przemawiał tak, jakby wcale nie umarł, tylko był świadkiem tego wszystkiego, czego doświadczyliśmy przez ostatnie miesiące. - To jest o nas - mówi Mirosław Książek - i będę to powtarzał, nawet jeśli ktoś uzna moje słowa za banał.

Ekspresja do zdarcia skóry

- Z piosenki to nie ma honorowego wyjścia - zauważa refleksyjnie Artur Święś na godzinę przed spektaklem - jak się człowieku wywalisz z tekstem, nie ma co zbierać...

- I dlatego najlepiej myśleć o czymkolwiek, byle nie o kolejności słów w refrenie i o tym, że możesz czegoś zapomnieć - dodaje w przerwie przedstawienia Jacenty Jędrusik, który wcale nie słyszał wypowiedzi kolegi.

- Lubię grać w "Krzyku" - rzuca Maria Meyer, przysiadając w garderobie między jednym a drugim wyjściem na scenę - bardzo lubię, ale czuję się po nim bardziej zmęczona niż po "Evicie", choć w Kaczmarskim śpiewam tylko kilka piosenek, a w "Evicie" nie schodziłam ze sceny.

- W tym spektaklu trzeba wejść w postacie bez reszty, ale trudno i długo się z nich wychodzi - podsumowuje Andrzej Kowalczyk, czekający w kulisie na swoje wejście.

Na mocne wrażenie, jakie "Krzyk" wywiera na publiczności, składa się wiele elementów, a jednym z nich jest niesłychana spójność inscenizacyjna. To ona tak stresuje aktorów i sprawia, że przedstawienie, choć składa się wyłącznie z piosenek, nie przypomina koncertu.

Robert Talarczyk - autor scenariusza i reżyser widowiska - zmontował ponad dwadzieścia utworów w całość myślową i formalną, której nie wolno rozedrzeć nieplanową "ozdóbką". Dlatego wykonawcy tak spinają się w czasie występu; ich działania, zaprojektowane są z sekundową precyzją, łączącą ruchy śpiewaków i tancerzy z muzyką i nagraniami komputerowymi. Chwalą jednak gościnną scenę Teatru Polskiego, na której występowali już wielokrotnie - jest duża, nie krępuje ruchów, pozwala wybrzmieć ekspresji. Ta ostatnia to jądro spektaklu, nikt się nie oszczędza. Młodziutkie tancerki rozcierają łokcie, zaczerwienione od gwałtownych ruchów w figurach, wykonywanych na podłodze. Na scenie nawet nie czuły, że zdzierają skórę... Izabella Malik po swojej piosence przez parę minut nie mówi w garderobie ani słowa.

Song, ruch, muzyka

Balet gra w tym spektaklu ważną rolę; autorka choreografii Katarzyna Aleksander-Kmieć otrzymała przecież za swoje układy Złotą Maskę. Ale w szybkie, przypominające pracę mechanizmów, ruchy sceniczne wkomponowani są wszyscy wykonawcy. Warszawska publiczność wielokrotnie przerywała spektakle brawami, zachwycona nie tylko ideą "Krzyku", ale i jego kształtem formalnym. Zespół komplementuje Hadriana Filipa Tabęckiego. Nie tylko za nowe aranżacje muzyki Kaczmarskiego, Gintrowskiego, Łapińskiego i Grande'a, które zdjęły z ich utworów charakterystyczne, chrapliwe brzmienie. Także za to, że grający na żywo zespół pod dyrekcją kompozytora podąża za śpiewającymi aktorami, reagując na interpretację utworów i na każdy niuans tempa. Zespół Hadriana Filipa, schowany w kamiennej kieszeni sceny Teatru Polskiego, a obserwowany dłużej niż przez chwilę, wydaje się wtapiać w spektakl bez reszty.

Gościnne występy to nie jest łatwy kawałek chleba, ale w garderobach od czasu do czasu wybucha śmiech.

- Czy już szczekałaś? - pyta poważnie Elżbieta Okupska, siadającą przed lustrem Marię Meyer - bo jak szczekałaś, to powinnam wkładać perukę.

W tłumaczeniu na język nieaktorski oznacza to: "Czy już śpiewałaś song o psach, bo jeśli tak, to muszę zacząć charakteryzację do numeru o carycy Katarzynie".

Garderoba to ważne miejsce, choć w tym spektaklu mniej jest zmian kostiumów niż w innych. A właściwie nie ma ich prawie wcale, na scenie dominuje bowiem kolor szarości, łamany tylko barwą rekwizytów i światłem. Aktorzy zasiadają jednak przed lustrami prawie godzinę przed rozpoczęciem spektaklu. Szarość dominuje nie tylko w kostiumach, ale i w makijażu. Dlatego trzeba starannie "zrobić twarz na blado", zaznaczyć na niej zmęczenie, zrównać się z pozostałymi postaciami tłumu.

Gasną światła po ostatnim warszawskim przedstawieniu Teatru Rozrywki, które ciut się opóźniło, bo widzowie zjawili się w nadkomplecie i trzeba było ich gdzieś pousadzać. Zespół pakuje manatki i wie, że to był sukces.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji