Artykuły

Golgota, państwo d... i obywateli kupa

Nie uwierzycie. Żałujcie, że was tam nie było. To, co zobaczyłem i czego doświadczyłem przez kilka ostatnich dni, daje mi silne poczucie, że na dłuższą metę spór o "Golgota Picnic" będzie ważniejszy niż afera podsłuchowa - pisze Jacek Żakowski w Polityce.

Nie jestem bezstronny. W wielu miejscach mówiłem, że odwołanie spektaklu "Golgota Picnic" nie powinno się zdarzyć. Wściekałem się na organizatorów, że dali się przestraszyć, na władze Poznania, że dopuściły do odwołania spektaklu (o sprawie obszernie pisała Aneta Kyzioł - POLITYKA 26), na policję, że zamiast zapewnić bezpieczeństwo straszyła kibolami, na ministra spraw wewnętrznych, że nie zareagował, gdy podległe mu służby zawiodły. Współtworzyłem podpisany już przez kilkanaście tysięcy osób, a pozostający wciąż bez odpowiedzi, list Obywateli Kultury do prezydenta Bronisława Komorowskiego.

Na prośbę Michała Merczyńskiego, szefa festiwalu Malta, prowadziłem picnicową debatę na poznańskim placu Wolności. Poznałem autora spektaklu Rodrigo Garcíę i mam zaufanie do jego intencji. Widziałem nagranie spektaklu, czytałem tekst i jestem pod ich silnym wrażeniem. Obserwowałem ze środka czwartkową antypicnicową demonstrację przed warszawskim Nowym Teatrem (zarzucającą autorom spektaklu bluźnierstwo, obrazę uczuć religijnych i kpiny z ukrzyżowania). Usłyszałem też sporo obraźliwych słów od modlących się uczestników demonstracji. Obserwowałem z bliska setki osób czytających "Golgota Picnic" w Poznaniu i kilkadziesiąt osób z trąbkami oraz głośnikami, które im próbowały przeszkodzić, robiąc kocią muzykę oraz śpiewając pieśni religijne. To, co zobaczyłem i czego doświadczyłem przez kilka ostatnich dni, daje mi silne poczucie, że na dłuższą metę spór o "Golgota Picnic" będzie ważniejszy niż afera podsłuchowa.

Jestem poruszony. Prowadząc w piątek 27 czerwca debatę na placu Wolności, co chwilę słyszałem odbierane przez jej uczestników doniesienia z "placów boju" w różnych miastach Polski. Każdemu z ponad dwudziestu czytań towarzyszyły wyposażone w różańce, modlące się głośno, śpiewające religijne pieśni i próbujące zagłuszyć czytających pikiety. W Wałbrzychu pikietujący wtargnęli do teatru i przerwali czytanie sztuki. W Łodzi protestujący wdarli się na scenę. W Lublinie, gdzie czytanie odwołało ogromne samorządowe Centrum Kultury (zbudowane za pieniądze Unii Europejskiej), zorganizował je niewielki prywatny dom kultury. W Białymstoku policja zamknęła ulice wokół organizującego czytanie teatru, bo miejscowi kibole i narodowcy zapowiedzieli najście.

W Warszawie czytanie przeniesiono z placu Defilad do Teatru Studio, bo kocia muzyka "obrońców Chrystusa" wszystko zagłuszała. Paruset hałaśliwych demonstrantów z różańcami w dłoniach oblegało Narodowy Stary Teatr w Krakowie. Na placu Defilad i w Nowym Teatrze rozpylono śmierdzący gaz. Wszędzie pomiędzy nabożnymi pieśniami oraz dziesiątkami różańca modlący się katolicy ubliżali twórcom oraz widzom, Tylko w Chorzowie, Jaworznie, Lublinie i Szczecinie ze strachu przed pikietami, towarzyszącymi im kibolami i żądaniami kurii odwołano czytania.

Jestem zaskoczony. Nie tylko liczbą ponad dwudziestu publicznych czytań "Golgota Pienie" i projekcji wideozapisu spektaklu, które przez kilka dni zorganizowali Obywatele Kultury w ramach "Picnicu Polska".

Widzieliście kiedyś, żeby w Polsce kilkuset zwykłych ludzi przez blisko pięć godzin debatowało na świeżym powietrzu? Widzieliście tłum rozgrzanych intelektualnie katolickich fundamentalistów w cywilizowany sposób spierających się z podobnie rozgrzanymi zaprzysięgłymi ateistami i antyklerykałami? Widzieliście narodowców przepraszających artystów i niedoszłych widzów za kiboli i wymuszoną przy ich pomocy cenzurę? Widzieliście katolików przepraszających za zachęcającego do zamieszek biskupa? Widzieliście agnostyków, pastafarian, profesorów, rolników, studentów, uczniów, przedsiębiorców, prawników, anarchistów, konserwatystów, kuratorów sztuki, reżyserów, emerytów, prezydenta miasta, radcę prawnego kurii i różnych aktywistów na placu w centrum metropolii spierających się o granice wolności i odpowiedzialności, miejsce religii i sztuki, rolę Kościoła i twórców, prawa obywateli, obowiązki państwa i ryzyko, które wciąż trzeba podejmować, by nie stracić wolności?

Niczego takiego w Polsce nie widziałem. Póki nie przeżyłem tego w ostatni piątek w Poznaniu (każdy może posłuchać zapisu tej debaty na stronie www.malta-festival.pl). Jeżeli jesteście miłośnikami wolności i demokracji, to, będąc na placu Wolności, mielibyście szansę zobaczyć je w najlepszym polskim wydaniu. Jeżeli się martwicie o ich przyszłość w Polsce, moglibyście doznać pociechy.

Jestem też zawstydzony. Wciąż mam w uszach słowa mówiącego przez zęby Rodrigo Garcii, który zarzucał nam deficyt cywilnej odwagi i brak determinacji w obronie wolności. Mówił, że protesty katolickiej prawicy były wkażdym kraju, w którym jego zespół wystawiał "Golgota Pienie". Ale tylko w Polsce nie dopuszczono do wystawienia sztuki. "Nie można tak ulegać groźbom. To tchórzostwo".

Kiedy organizatorzy próbowali tłumaczyć, że spektakl trzeba było odwołać, bo policja nie mogła zapewnić bezpieczeństwa aktorom i widzom, argentyński kolega Garcii Gerardo Naumann dziwił się, że Polacy tak chętnie oddają swoją wolność w ręce policji i państwa. "To społeczeństwo musi stać na straży wolności i demokracji. Nie urzędnicy i funkcjonariusze. Kiedy w Argentynie ktoś próbuje odebrać nam wolność, bronią nas koledzy, a nie policjanci". Sęk w tym, że w Polsce wielu takich kolegów chętnych do pomocy w obronie wolności dotychczas nie było. Przez całe ćwierć wieku wolności zdecydowanie więcej zdeterminowanych, spontanicznie aktywnych kolegówmieli ci, którzy chcieli komuś ograniczać wolność, niż ci, którzy chcieli jej bronić.

Poznań mnie zaskoczył. Jego konserwatywne władze przez ostatnie lata nie bardzo się przykładały, by chronić squaty przed napadami kibolskiej prawicy. Parady Równości były zakazywane lub słabo chronione przed atakami kiboli. Ewę Wójciak, legendę niezależnego teatru, zwolniono za obrażenie papieża. Ale nie tylko w Poznaniu przez ostatnie lata narasta problem z wolnością wyrażania poglądów, debaty, twórczości. Z obawy przed kibolami Dolnośląska Szkoła Wyższa we Wrocławiu odwołała uroczyste wręczenie doktoratu honoris causa Zygmuntowi Baumanowi. Pod presją radykalnej prawicy Uniwersytet Jagielloński odwołał doktorat honorowy dla przewodniczącego Jose Barroso. Ze strachu przed katolickimi fundamentalistami Uniwersytet Warszawski odwołał wykład Petera Singera. Uniwersytet Lubelski "ze względów bezpieczeństwa" odwołał wykład prof. Jana Hartmana. Takich przykładów jest bezlik. Ale rzadko się zdarza, by po takim incydencie mieszkańcy zebrali się na publicznej debacie i zwłaszcza by prezydent miasta spontanicznie włączył się do publicznej debaty.

Tendencja mnie niepokoi. W trzeciej dekadzie wolności

presja fizyczna zorganizowanej prawicy i szantażowanie użyciem przemocy przeniosły się ze stadionów do świata nauki i kultury. Względy bezpieczeństwa coraz częściej stawały się usprawiedliwieniem dla ulegania prawicowej presji. W obliczu zagrożenia ze strony radykałów państwo było bierne albo nieporadne. Bo za organizatorami przemocy zwykle mniej lub bardziej widocznie stała potężna instytucja Kościoła katolickiego. Czasem otwarcie, jak teraz w Poznaniu, gdzie arcybiskup Gądecki publicznie uznał groźbę ogólnopolskich zamieszek za najlepszą drogę do odwołania spektaklu Garcii. Czasem bardziej dyskretnie, jak choćby w Warszawie, gdzie pikietę przed Nowym Teatrem kontrolowali stojący na jej obrzeżu księża.

Protesty mnie nie martwią. Wszystko jedno, w jakiej są sprawie oraz kto je organizuje i wspiera. Spory i sprzeciwy są solą demokracji. Gdy obywatelom coś się nie podoba, powinni protestować. Demonstrować, pisać petycje, debatować. Im więcej realnie istniejących napięć i konfliktów zostaje ujawnionych, zademonstrowanych, wypowiedzianych, skonfrontowanych, wykrzyczanych albo wyśpiewanych - tym lepiej. O to nam chodziło, gdy domagaliśmy się wolności i demokracji. Nie tylko dlatego, że nikt nie ma monopolu na rację, ale też dlatego, że dzięki inności możemy się nawzajem inspirować, a spierając się czynnie, rozładowujemy emocje, które w nas narastają.

Nawet ci, którzy modlą się tak głośno, że utrudniają innym usłyszenie czytanego lub odgrywanego tekstu, w pewnych sytuacjach ("Golgota Picnic" wydaje mi się taką "sytuacją") mieszczą się w spektrum właściwych form obywatelskiego sprzeciwu. To nie jest przyjemne ani kulturalne, ale gotów też jestem uznać prawo widzów, którzy kupili bilety, do głośnego reagowania na toczący się spektakl. Jeżeli skutkiem jest wyrażenie sprzeciwu, a nie zerwanie przedstawienia. Skoro wolno klaskać, to wolno też gwizdać. Gdy sztuka chce poruszać, musi liczyć się z różnymi objawami poruszenia odbiorców.

Tylko przemoc mnie martwi. Jestem za używaniem obywatelskiej wolności w pełni i za gorącą demokracją angażującą obywateli mających różne poglądy. Ale tam, gdzie pojawia się przemoc lub groźba jej użycia, tam kończą się spory obywateli, a zaczyna bezwzględna odpowiedzialność państwa za zapewnienie wszystkim bezpieczeństwa. Zwłaszcza gdy lider dużej organizacji - w tym przypadku metropolita poznański - wzywa do zamieszek.

Ale mój żal do obywateli jest większy niż do państwa. Im więcej lat mija od odzyskania wolności, tym bardziej jestem przekonany, że wolność i demokracja nie są niestety dla wszystkich. Są dla tych, którzy ich chcą. Anna Walentynowicz powiedziała kiedyś, że każdy ma tyle wolności, ile sobie weźmie. Wolność jest dla odważnych i głodnych wolności. Demokracja także. Z wolnością i z demokracją jest jak z jabłkiem na drzewie. By je mieć, nie starczy, że są. Trzeba po nie sięgnąć. To czasem wymaga wysiłku, jakiegoś wyrzeczenia, zaangażowania, a nawet ryzyka.

Mam jednak nadzieję. "Picnic Polska" pokazał, że obywatele zainteresowani wolnością zaczęli się budzić. W Poznaniu nieoczekiwanie dla wszystkich obudziło się kilkuset zainteresowanych debatą o wolności. Kiedy kończyliśmy przed dziesiątą wieczorem, większość chciała dyskutować dalej. I dyskusja trwała, chociaż mikrofony zostały wyłączone. W 20 innych miastach parę tysięcy zwolenników i przeciwników spektaklu spotkało się w mniej refleksyjnym nastroju. Ale ważne jest, że się wypowiedzieli. Jedni czytając dramat, a drudzy modląc się i śpiewając. Gdyby nie chuligani, którzy częściowo słusznie uznali, że państwo jest tak słabe, by można w nim było rządzić przy pomocy paruset bejsboli, powiedziałbym, że dzięki "Golgocie" tej wiosny zazieleniła się usypiająca od lat polska demokracja.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji