Artykuły

Włoch wybrał Warszawę

Carlo Montanaro - kończy pracę jako dyrektor muzyczny Opery Narodowej, ale zostaje w Polsce. Powody wyjaśnia w rozmowie z Jackiem Marczyńskim z Rzeczpospolitej.

Rz: Gdzie pan będzie teraz mieszkał? Carlo Montanaro: W Warszawie, bardzo polubiłem to miasto i ludzi. A co na to pańska rodzina? - Do tej pory byłem singlem, który nieustannie przenosił się z miejsca na miejsce. Muszę się jednak przyznać, że poznałem pewną piękną Polkę. Nie ukrywam, że była jednym z ważnych powodów, dla których zdecydowałem się tu zamieszkać. Ale Warszawa to naprawdę świetne miasto do życia, prawdziwie europejskie, zaś moje kontakty z Operą Narodową będą trwać. Mam przynajmniej taką nadzieję po rozmowach z dyrektorem Waldemarem Dąbrowskim. Wiem, że poszukuje on takiego szefa muzycznego, który będzie częściej przebywał na miejscu, moja zaś kariera przyspieszyła gwałtownie i nie mogłem mu tego zagwarantować. Natomiast będę dalej dyrygował gościnnie, wydaje mi się, że moje relacje z warszawską orkiestrą czy chórem cechuje obopólna sympatia.

Który teatr na świecie będzie dla pana najważniejszy?

- Nie ma takiego. Podpisałem kontrakt ze Staatsoper w Monachium, dyryguję we Frankfurcie, Hamburgu czy Dreźnie, także w Operze Paryskiej, w teatrach w Ameryce, w Japonii. Jak już powiedziałem, nieustannie podróżuję i nie skarżę się na to, ja to lubię i uważam, że na tym polega mój zawód.

Nie uważa pan jednak, że każda orkiestra potrzebuje kogoś, kto będzie szlifował jej formę w codziennej pracy?

- W orkiestrze operowej z całą pewnością powinien być ktoś taki. I dlatego moje relacje z Operą Narodową musiały przybrać inną formę. Zdawałem sobie sprawę, że w ciągu trzech lat pełnienia dyrektorskiej funkcji bywałem w Warszawie zbyt rzadko, bo nie pozwalały na to inne moje wcześniejsze zobowiązania. Natomiast każda premiera, koncert czy spektakl, którym tu dyrygowałem, był dla mnie przyjemnością, więc nie chcę całkowicie rezygnować z tych kontaktów. Na dobrą sprawę ich intensywność nie ulegnie zmianie, choć przestanę być szefem muzycznym.

Jak pana zdaniem Opera Narodowa wypada na tle światowych teatrów? Co jest naszą mocną stroną, a czego nam brakuje?

- Nie chodzi o to, by wskazywać czyjeś zalety czy braki. Każdy teatr jest w stanie się zmobilizować i przygotować premierę na najwyższym poziomie. Problem polega na tym, by potem utrzymać go na stałe we wszystkich kolejnych przedstawieniach. Najlepsze teatry to potrafią, Opera Narodowa ma wszelkie warunki, by też to osiągnąć, orkiestra czy chór pracują naprawdę na maksymalnych obrotach, szybko się uczą, dostosowują do różnych wymagań. Trzeba wykorzystać ten potencjał, by stworzyć muzyczną jedność. Przyznaję, miałem za mało czasu, by się tym konsekwentnie zająć. Może mój następca to osiągnie.

Kiedy zdecydował pan, że zostanie dyrygentem? Muzyczne życie zawodowe zaczynał pan jako skrzypek.

- Tak, w Orchestra del Maggio Musicale we Florencji. Pewnego dnia koledzy namówili mnie jednak, bym poprowadził ich kameralną orkiestrę. Na koncert przyszedł nasz szef, Zubin Mehta z żoną, nawet nie zauważyłem go na sali, tak byłem zaabsorbowany tym, że muszę dyrygować. Zapytałem Mehtę potem, czy powinienem to robić dalej, a on nie tylko powiedział, że tak, ale dał mi list polecający do wiedeńskiej Hochschule für Musik. Rzuciłem pracę, wsiadłem w samochód i pojechałem, choć nie znałem wówczas słowa po niemiecku. Na początku studiów w Wiedniu było ciężko, dziś jestem szczęśliwy, że tak postąpiłem. Kiedy zacząłem współpracę z Operą w Monachium, było to dla mnie szczególnie ważne, bo z tym teatrem przez lata związany był Zubin Mehta. Podpisując ten kontrakt, czułem się tak, jakby było to potwierdzenie, że miał rację, namawiając mnie do zmiany zawodu.

Ale we Włoszech nie dyryguje pan za często.

- To nie tak. Pracowałem w wielu miastach, w mediolańskiej La Scali, w Neapolu, w Rzymie, w Genui. Ale chyba wolę dyrygować za granicą, coś mnie nieustannie nosi po świecie, chcę poznawać nowych ludzi. Także prywatnie nie bywam zbyt często we Włoszech. Odwiedzam matkę, a potem jadę dalej. Nie liczyłem, ile razy w ciągu ostatniego roku latałem samolotem, ale z pewnością ponad 100. Bardzo na przykład lubię Seattle i tamtejszą operę, to jest mój drugi czy trzeci dom. Zresztą nieważne, czy jedne miejsca lubi się bardziej czy mniej i w jakim hotelu się mieszka. Liczy się tylko to, jaką muzykę można tam tworzyć.

I chyba ludzie, z którymi się to robi.

- Oczywiście. Mam długą listę śpiewaków, z którymi chętnie pracuję, wręcz przyjaciół. Muzyka wymaga iskrzenia, chemii między partnerami, takimi jak Aleksandra Kurzak, Artur Ruciński, Andrzej Dobber, Rafał Siwek. Im nie trzeba długo tłumaczyć, wszystko chwytają w lot. Także ze względu na takich waszych artystów Warszawa jest dla mnie bardzo dobrym wmiejscem. Lubię też obserwować, jak wiele tu się dzieje, przez te trzy lata zaszło dużo zmian. Staram się uczyć polskiego, nie osiągnąłem jednak na razie oszałamiających rezultatów, to trudny język.

Ma pan już konkretne plany, co chciałby dać Operze Narodowej?

- Chcę dyrygować dwa, trzy razy w sezonie, w tym najbliższym poprowadzę cztery przedstawienia "Rigoletta" i cztery "Traviaty". Jeśli chodzi o dalszą przyszłość, staram się zainteresować dyrektora Dąbrowskiego inscenizacją "Konsula" Menottiego z Opery w Seattle. Rozmawiamy o koncertach dla mnie, bo generalnie zamierzam rozwinąć działalność symfoniczną. Mam w planach występy z orkiestrami amerykańskimi w Bostonie, Cincinnati czy Milwaukee. Myślę, że przygotuję ponadto w Warszawie kilka koncertowych prezentacji mniej znanych oper Verdiego.

***

Wymiana na stanowisku dyrektorskim

Ukraiński dyrygent Andrij Jurkiewicz zastąpi Carlo Montanaro na stanowisku dyrektora muzycznego Opery Narodowej. Włoch pełnił tę funkcję przez trzy sezony, od 2011 r., przygotował m.in. premierę "Don Carlosa", dyrygował "Requiem" oraz "Attilą" Verdiego. Jednocześnie ten okres okazał się bardzo owocny w jego karierze poza Warszawą. W ostatnim sezonie prowadził przedstawienia m.in. w teatrach Monachium, Hamburga, Seattle, w Nagoi, a także na festiwalu w Weronie. Po zakończeniu warszawskiego kontraktu zamierza nadal współpracować z Operą Narodową. Nowy dyrektor muzyczny Andrij Jurkiewicz jest absolwentem konserwatorium we Lwowie, które ukończył w 1991 r. Poza rodzinną Ukrainą często występuje w wielu krajach Europy Zachodniej, jest m.in. stałym dyrygentem legendarnej primadonny Edity Gruberovej. W najbliższym sezonie przygotuje w Operze Narodowej premiery "Marii Stuart" Donizettiego i "Wilhelma Tella" Rossiniego, będzie dyrygował przedstawieniami "Eugeniusza Oniegina", "Nabucca" i "Madame Butterfly".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji