Artykuły

Dziwny przypadek pewnego projektu

"Anioł dziwnych przypadków" w reż. Krzysztofa Ciecheńskiego w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Krzysztof Stefański w magazynie Ruch Muzyczny.

Opera jako symbol muzycznego konserwatyzmu często była obiektem ataków muzycznych awangardystów. Tym bardziej cieszy, gdy rodzime instytucje wychodzą poza repertuarowy kanon lub realizują niszowe projekty, które mogą zmienić oblicze opery. Za taki można uznać wystawienie w Teatrze Wielkim w Poznaniu - przy współudziale poznańskich uczelni artystycznych - opery "The Angel of the Odd", zamówionej u włoskiego kompozytora Bruna Coliego (w ramach programu IMiT).

Tekst opowiadania Poe - alkoholowy monolog głównego bohatera, któremu objawiło się deliryczne widziadło, tytułowy Anioł Dziwnych Przypadków - niezbyt nadaje się na libretto operowe. Próba przystosowania go polecała na podzieleniu głównej postaci na śpiewaną partię Bohatera i recytowaną Narratora, a także Dziennikarza. Wprowadzenie do akcji tego ostatniego jest próbą uwspółcześnienia podjętego przez Poe problemu brukowej prasy, która serwuje czytelnikom niewiarygodne historie. Literacki pierwowzór stanowi satyrę na ich autorów, sceniczna reinterpretacja chce natomiast zwrócić uwagę na dzisiejszą mediatyzację życia publicznego. Pomysł taki trudno jednak obronić kurczowo trzymając się tekstu, którego dowcip zwrócony jest w innym kierunku. Muzycznie opera Coliego plasuje się między jazzującą harmonią i estetyką musicalową a ostrą rytmiką neoklasycyzmu ze szczyptą romantycznej kantyleny. Pomimo eklektyzmu, poszczególne elementy dobrze współgrają ze sobą, przywołując muzyczny klimat początków XX stulecia.

Największym atutem spektaklu byli młodzi wykonawcy. Magdalena Wachowska (Anioł) imponowała rozpiętością barw głosu: od ostrych i karykaturalnych, po liryczne. Hubert Walawski (Bohater) ma jasny, miękki głos, ale także niemały talent komiczny. Dwójki głównych bohaterów nie tylko przyjemnie się słuchało, lecz także oglądało - dzięki naturalnej grze aktorskiej. Dobrze zaprezentował się również Julian Kuczyński (Dziennikarz), choć jego dykcja mogłaby być bardziej wyrazista. Całość psuł, niestety, przerysowanym aktorstwem Marcin Kulczykowski (Narrator). W grze zespołu, kierowanego przez Grzegorza Wierusa, słychać było nie tylko precyzję, lecz także jazzowy feeling.

Komizm tekstu w warstwie scenicznej wydobyty został środkami kabaretowymi. Bohater i Narrator ilustrowali wzajemnie swoje kwestie. Sporo było slapstickowych gestów oraz mimiki, ale także trochę niewybrednych żartów, jak choćby z wcielaniem się Dziennikarza w kobiecą postać. Do takiej kabaretowej konwencji odwołuje się jednak muzyka, zatem może trudno za owe pomysły winić debiutującego reżysera Krzysztofa Cicheńskiego. Z klimatem muzyki współgrała natomiast oszczędna, barowa scenografia Magdy Flisowskiej oraz kostiumy Laury Skowron.

Dobrze zobaczyć dzieło wystawione siłami młodych artystów. Warto się jednak zastanowić, czemu taki projekt powinien służyć? Jeśli miał wprowadzać w świat opery współczesnej, czemu zamówiono utwór niemal operetkowy? A jeżeli miało powstać dzieło popularne, dlaczego wystawione zostało zaledwie trzy razy w niewielkiej salce? Całość nosi znamiona działań pozorowanych - chciałbym jednak wierzyć, że to błędna diagnoza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji