Artykuły

Od mieszanki paszowej do mieszanki uczuciowej

Trzeba to odnotować na wstępie: w minionym tygodniu wznowił wykłady telewizyjny kurs rolniczy. Aczkolwiek za wcześnie na jakieś refleksje (pierwszy program podjął aktualny dziś temat mieszanek paszowych), trzeba przypomnieć, że audycja to pożyteczna i mimo ubiegłorocznych grzechów nadmiernego werbalizmu (nie zawsze zresztą) - godna zainteresowania całej wsi. Oby tylko więcej programów z ciekawymi wstawkami filmowymi, pokazującymi praktycznie przedmiot wykładu.

Jeśli już o oświacie telewizyjnej mowa, wymieńmy ostatnią "Eurekę". Dziwne to, ale prawdziwe: ta zwykle ciekawa audycja, odbierana tym razem przez Interwizję, wykazała nieoczekiwane słabości. Atrakcyjny temat związany z kongresem astronautycznym w Warszawie został absolutnie "puszczony"; zadawanie kilkunastu uczonym pod rząd oklepanego pytania: kiedy polecimy na Księżyc - i te same odpowiedzi z wyrozumiałym uśmieszkiem - za "dziesięć lat" - raczej nie dały zagranicznym telewidzom dobrego wyobrażenia o autorach naszego stałego programu popularnonaukowego. A szkoda, bo przecież pro domo sua, jest inaczej. Czyżby trema przed zagranicznym występem?

A rozrywka? Właściwie teatr, estrada i film spełniać powinny w telewizji znacznie szersze funkcje, niż zwykło się przypisywać rozrywce. Tym bardziej wypada zadać niepokojące nas od paru tygodni pytanie: dlaczego w TV ktoś uparł się wyłącznie na krwawe dramaty filmowe? I to takie, że i Frankenstein i jego syn przy nich wysiadają. Jesteśmy tym częstowani może w obawie, aby nam śmiech nie zaszkodził.

Temu samemu celowi wydaje się służyć sobotni "tasiemiec rozrywkowy" pod wdzięcznym wezwaniem "Warszawo, ty moja, Warszawo". Jest to właściwie dalszy ciąg nędznych comiesięcznych chał wznowiony po wakacjach z równym hukiem i równymi niewypałami. Warszawska "Estrada" robi tradycyjnie złe, słabe, nędzne programy rozrywkowe, na które każdego miesiąca daje się nabrać kilka tysięcy warszawiaków. To jednak nie powód, aby przy tej okazji nabierać parę milionów telewidzów. Czy telewizja musi te "występki" transmitować? Czy telewizja musi pokazywać nam doskonałych aktorów, śpiewaków, recytatorów i tancerzy od najgorszej strony? Stara to prawda, że są treści tak złe, których nie udźwignie nawet najlepszy aktor. Ta prawda potwierdza się w imprezach organizowanych przez "Estradę" w Pałacu Kultury i Nauki. Ani Kwiatkowska, ani Wojnicki, ani Dziewoński, ani Kłosowski nie zdołali z tej płycizny nic wykrzesać. Huczne oklaski zebrały tylko solistki "Czerwono-Czarnych". Ale to zrozumiałe - dopóki jeszcze słońce i pogoda, również Karin Stanek ze swoim auto-stopem ma szanse na młodzieżowe potwierdzenie.

Tygodniowy program filmowo-estradowy z powodzeniem ratują (któż by przypuszczał) krótkie reportażyki z zagranicy, filmowe relacje z podróży Tele-AR-u. Bezpretensjonalne, ciekawe, miłe, pouczające, awansowały do chętnie oglądanych przerywników przyciężkiego programu. Również Kino Krótkich Filmów szczęśliwie przekształca się ostatnio w pozycję lekką, nie pozbawioną przecież ważkiego problemu. W ub. tygodniu mieliśmy doskonale zestawione filmy pod kątem karier - prawdziwych i wyimaginowanych, solidnych i całkiem kruchych. To był bardzo dobry program, jak również zestawienie w bież. tygodniu naukowych filmów, służących badaniom, postępowi i uogólnieniom, - stanowiło ciekawą pozycję nie najlepszego telewizyjnego tygodnia.

I na zakończenie jeszcze raz o mieszance, a ściślej o mieszanych uczuciach, z jakimi w poniedziałek oglądaliśmy pierwszą po wakacjach premierę Teatru TV (nie festiwal, nie gościnne występy, ale nareszcie coś własnego). Obsada - Krafftówna, Gordon-Górecka, Łapicki, Mrożewski. Nie trzeba chyba lepszej wizytówki. Sztuka - "Mąż i żona" Fredry, błyskotliwa i błyszcząca ciętym dowcipem komedia, dająca doskonałe możliwości na popis gry czwórce aktorów. Ponadto wybór tej właśnie sztuki wydawał się jeszcze o tyle słuszny, że to już początek roku, że to już młodzież, no i te obowiązkowe i pozaobowiązkowe pozycje z literatury...

Nie potrafię powiedzieć, dlaczego obraz tej pozornie tak dopasowanej do kameralnych wymogów małego ekranu komedii, zatracił swoją ostrość. Co go zatarło, co przytłumiło ironiczną nutę większości dialogów? Było to przedstawienie bez polotu, a to czasem tylko frazes, ale częściej gruby minus. Ponieważ trudno dociec, dlaczego komedia Fredry mimo iż taka dobra (tekst, aktorzy, reżyseria) była taka zła (nudnawe i nieprzekonywające), z braku miejsca na dalsze rozważania dedykujemy tę kwestię telewidzom w charakterze szarady, którą nie koniecznie trzeba rozwiązać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji