"WESELE" na scenie bydgoskiej
Czym jest "Wesele"? Satyrą na chłopomanię, i solidaryzm społeczny, na romantyczne iluzje wiary w cud wyzwolenia, dramatem narodowej niemocy, pamfletem politycznym, szopką krakowską, baśnią polityczną?
Od dziesiątek lat krytycy i historycy literatury wytężali umysły, by odpowiedzieć na te pytania. Był czas, że w "Weselu" widziano przede wszystkim atak na autentyczne postaci socjety krakowskiej (tzw. "plotka o "Weselu"), to znów doszukiwano się w utworze parodii idei romantycznych (zwłaszcza mesjanizmu), także "młodopolskich snów o potędze". Po wojnie modna stalą się interpretacja zawężająca sens dramatu do krytyki złudzeń solidarystycznych i pozbawionej realizmu polityki szlacheckiej. Ostatnio podkreśla się specyficzną, po dziś aktualną "polskość" "Wesela", podnosząc utwór do rangi narodowej tragedii.
Wśród tych często jednostronnych, subiektywnych z natury komentarzy, przewija się zdrowa - moim zdaniem - tendencja do kojarzenia wszystkich tych elementów, traktowania arcydzieła Wyspiańskiego jako swoistego stopu różnorodnych cech formalnych a także różnorakich, często wieloznacznych (z racji chociażby symboliki zjaw II aktu) treści ideowych. Coraz częściej też komentatorzy sięgają do istotnego argumentu, jakim jest tekst utworu, coraz uważniej konfrontują swoje teorie z jego treścią, pozostawiając kwestie pozaliterackie dociekaniom socjologów, historyków itp.
Bydgoska inscenizacja "Wesela" jest - jak sądzę - wyrazem tej zdrowej tendencji. Zespół reżyserski pod kierownictwem Adama Grzymały-Siedleckiego postawił sobie zadanie oddania możliwie najwierniej intencji autora "Wesela", świadomie stylizując inscenizację na wzór krakowskiej prapremiery z 1901 roku. W ten sposób obok zamierzonej zgodności inscenizacji z tekstem spektakl zyskał jeszcze dodatkowy walor: dokumentalnej reprodukcji przedstawienia, które reżyserował sam Wyspiański.
Inscenizacja bydgoska jest niewątpliwie ciekawa i pożyteczna.
Tylko, czy bydgoskie przedstawienie jest rzeczywiście tak bardzo zgodne z intencjami Wyspiańskiego? Czy np. jest w ogóle ktoś, kto mógłby nieomylnie stwierdzić, co chciał autor powiedzieć, pokazując w II akcie postać Wernyhory?.
W koncepcji inscenizacyjnej Grzymały-Siedleckiego Wernyhora potraktowany został satyrycznie, raczej jako subtelna, acz wyraźnie zaznaczona parodia tej postaci. (Bolesław Bombor uczynił zresztą wiele, aby wydobył parodystyczny aspekt Wernyhory). Piszący te słowa ośmieliłby się jednak zauważyć, że Wernyhora jest raczej postacią wzniosłą, majestatyczną, uosabiającą najbardziej podniosłe uczucia narodowe (świadczą o tym m. in. słowa samego Wyspiańskiego). Ale i piszący te słowa nie jest przecież nieomylny. Lepiej więc może nie silić się na jednoznaczne interpretacje tego, co jednoznacznie wytłumaczyć się nie da.
W bydgoskiej inscenizacji "Wesela" jest kilka szczegółów ciekawych i godnych uznania. Ot, choćby owe tajemnicze, zaskakujące technicznie wprowadzenie zjaw no scenę, piekielnie nastrojowa gra świateł w II akcie, czy wreszcie pomysł z gazą muślinową opadającą w zakończeniu spektaklu. Jest też niestety, niemało nieporozumień.
Wspomniałem już o Wernyhorze. Ale i Pan Młody wyłamuje się z zasady "wierności Wyspiańskiemu". Jest to przede wszystkim wina Złej obsady, jako że Jerzy Złotnicki aparycyjnie nie nadaje się do tej roli. Jest zbyt młodzieńczy. A poza tym Złotnicki nie robi wrażenia przebranego inteligenta, chłopomana, nie chwyta ironicznego podtekstu swej roli. Zachwyt dla ludu i wsi wypowiada najzupełniej serio, jest raczej jednym z owych drużb weselnych, podobnym do Jaśka, Kaspra i innych.
Rachel, to jak wiadomo, produkt modernistycznej poezji. U Wyspiańskiego jest bardzo rozegzaltowana, rozpoetyzowana ("ach, ta chata rozśpiewana..."), uczuciowo przewrażliwiona, pełna emfazy. Ewa Studencka w tej roli nie przypomina jednak autentycznej Rachel - jest zbyt zamyślona, zbyt spokojna i naturalna. I dlatego również ta rola jest chyba jakąś pomyłką. O interpretację księdza nie będę się wykłócał, aczkolwiek rola ta w farsowym chwilami ujęciu Władysława Cichorackiego - budziła we mnie wiele sprzeciwów.
"Osobom dramatu" można by zapewne przypiąć niejedną łatkę np. Pawłowi Baldemu, który jako chochoł swoje "tęgo gram"... mówi wprawdzie bardzo przejmująco, lecz bez odrobiny sarkazmu. Również Hieronimowi Żuczkowskiemu, który zarówno w sposobie mówienia, jak i zachowania się, przypomina raczej karykaturę groźnego rycerza. Zastanowiło mnie również dlaczego tak wytrawny aktor jak Jerzy Siekierzyński w roli Hetmana mówi: "Polszka".. "Szur-szum corda"... itp. Efekty takiej fonetyki tą wręcz humorystyczne.
Na szczęście większość ról w bydgoskim "Weselu" jest udana. Wyróżniają się zwłaszcza: świetny Sławomir Misiurewicz jako Gospodarz, Stefan Winter w roli Czepca - bardzo chłopski i bardzo polski - Lucyna Ćwiklikówna - Kaczmarek hoża, typowo wiejska dziewoja - Panna Moda, Janusz Marzec grający bardzo subtelnie, z dużym wyczuciem sensu roli Poety, a ponadto Hieronim Konieczka jako dziennikarz, Zbigniew Kłosowicz jako Nos i Józef Konieczny w roli drużby Kaspra. W II akcie najbardziej podobała mi się Krystyna Miller jako Marysia i Włodzimierz Wilkosz w roli Widma. Spotkanie się tych dwojga należało do najbardziej chwytających za serce scen dramatu.
I jeszcze jedno. Rozśpiewany, roztańczony, pełen żywiołowości i temperamentu akt I stanowi w zestawieniu z mistycznym i nastrojowym II aktem wyraźny, jaskrawy kontrast. Niezwykle ważnym elementem I aktu jest muzyka. Dlaczego jednak muzyka jest na scenie bydgoskiej tak cicha, przygłuszona, dlaczego do widza docierają jedynie porwane strzępy melodii? Chodziło zapewne o to, by nie zagłuszać dialogów. Zgoda. Ale tło muzyczne w teatrze Wyspiańskiego jest czymś integralnym, powinno być bardziej wyeksponowane, melodia przynajmniej chwilami powinna być bardziej dynamiczna. A tymczasem pod koniec I aktu muzyka zamiera prawie zupełnie.
To oczywiście uwaga na marginesie. Bo w ogóle bydgoskie "Wesele" jest niewątpliwym sukcesem zarówno reżysera jak i wykonawców. W życiu teatralnym Pomorza, na tle wielu dotychczasowych niepowodzeń, można je słusznie uważać za wydarzenie teatralne dużej miary.