Artykuły

Dywersja przeszłości

WSZYSCY, z kim rozmawiałem na temat ostatniego przedsta­wienia Teatru Telewizji są jed­nogłośnie zdania, iż spektakl nie bar­dzo się udał. Jedni krytykują samą sztukę, inni reżyserię, jeszcze inni grę większości aktorów, w tym aktorów tytułowych. No cóż, wprawdzie zaw­sze byłem zdania, że racja jest po stronie większości argumentów, a nie większości głosów, tym jednak ra­zem skłonny jestem mniemać, że wię­kszość argumentów pokrywa, się z większością głosów.

Jednakże jest w tym przedstawieniu pewien wątek, świadomie, jak mi się zdaje, wyeksponowany przez reżyserkę (Marię Wiercińską), który wart jest podkreślenia i szkoda by była, aby miał utonąć w powódź ogólnego nie­zadowolenia.

ŻYCIE RAZ JESZCZE

Oto w jakiejś podrzędnej knajpce spotyka się dwoje młodych ludzi. Ona, Eurydyka (H. Stankówna) oraz on Orfeusz (W. Kowalski). Patrzą na sie­bie, miłość od pierwszego wejrzenia, i oto zapada postanowienie. Zerwać z tym błotkiem, w którym grzęzło się dotąd, zacząć nowe życie w pięknie, godności i prawdzie.

Mój Boże, czy istnieje na świecie człowiek, który przynajmniej raz w życiu nie chciał - mówiąc językiem Ewangelii - "przyoblec się w nowe­go człowieka", stać się kimś innym, niż dotąd, zacząć jeszcze raz, ale le­piej, szlachetniej, sensowniej.

I cóż się dzieje? Krótko trwają złu­dzenia. Przeszłość wdziera się w te­raźniejszość. Dawne powiązania, dawne przyzwyczajenia, wszystko to chwyta - zwłaszcza Eurydykę - prze­kreśla jej marzenia, cofa z powro­tem do punktu wyjściowego, a nawet gorzej, bo - wobec niemożności "ży­cia raz jeszcze" - skazuje na śmierć.

SKĄD TA NIEMOŻNOŚĆ?

Wiele rzeczy na ten temat moż­na by powiedzieć. Zatrzymajmy się na jednym punkcie, znakomicie uwydat­nionym przez przedstawienie. Jest to chyba jego najmocniejsza strona. Lu­dzie, którzy pragną żyć lepiej niż do­tąd - muszą spełnić jeden zasadniczy warunek.

Sami sobie i jedno drugiemu mu­simy, powiedzieć prawdę. Całą praw­dę. Im gorsza, im mroczniejsza jest ta prawda, tym bardziej kategorycz­ny jest imperatyw jej mówienia. Eu­rydyka się zawahała. Powiedziała Or­feuszowi ćwierć prawdy, no - może połowę. A ćwierćprawda czy pół­prawda jest - może to trochę cynicz­ne, co pisze - gorsza od całego kłam­stwa, które przynajmniej jest konsekwentne, logiczne i dzięki temu w jakiejś mierze sugestywne.

Ilekroć przechodzę przez Plac Zba­wiciela w Warszawie, odczytuje cytat z Ewangelii św. Jana umieszczony na ścianie Domu Metodystów: "I pozna­cie prawdę, a prawda was wyswobo­dzi - Jan 8, 32". Otóż to. Człowiek, który sam sobie i innym, którzy są z nim związani mówi prawdę, całą prawdę bez retuszu, w tym samym momencie, właśnie dzięki temu, wy­zwą z siebie ogromne pokłady energii psychicznej, nieodzownej, gdy idzie o urzeczywistnienie wielkich zamia­rów.

W tym przypadku Orfeusz i Eurydyka nie powiedzieli sobie tej prawdy, którą powinni byli powiedzieć. I stało się, że ona jednak wsiadła do tego fatalnego autobusu, jadącego w stronę Tulonu, a on - w decydującym momencie - nie był w stanie wykonać warunku przywrócenia uko­chanej do życia: odwrócił się, spojrzał w jej twarz i stało się nieszczęście.

METAFORA?

Jako człowiek polityczny (Muzo po­lityki, jeśli takowa istniejesz, daruj zuchwałość!) - znajduje w tym przedstawieniu coś z metafory. Mię­dzy poszczególnym człowiekiem a spo­łeczeństwem, narodem - jest milion odrębności, na które słusznie zwraca­ją uwagę socjologowie. Jeżeli jednak dość często zdarza się porównywać życie pojedynczego człowieka, jego aspiracje, jego działalność - z życiem wielkich zbiorowości ludzkich i nie zawsze jest to wulgaryzacja i nonsens, to dzieje się tak dlatego, że obok mi­liona odrębności istnieje także trochę mocnych analogii.

Otóż to. Z pewnego punktu widze­nia (podkreślam: pewnego stwierdza­jąc tym samym, że nie jest to punkt widzenia jedyny ani też ostateczny) - sens najnowszej historii naszego narodu jest w ogromnym uproszczeniu taki: po kilkuset latach historycznej depresji, w czasie których byliśmy wciąż i wciąż spychani coraz niżej w mię­dzynarodowej hierarchii społeczeństw, Polska Ludowa zaczęła "życie raz je­szcze", na nowo podjęty został wysiłek, aby znaleźć się w czołówce ludz­kiej cywilizacji. I milion rzeczy, na które słusznie narzekamy, nie jest w stanie przekreślić podstawowego fak­tu, że z trudem niemałym tam się znów znaleźliśmy.

Nasz wysiłek nie jest skierowany przeciw komukolwiek: role w świecie, znaczenie w świecie, chcemy oprzeć na służbie dla całej ludzkości, w żad­nym zaś wypadku na ujarzmianiu, wyzyskiwaniu czy pogardzaniu kogo­kolwiek i kimkolwiek.

Życie jednak nie jest takie proste i piękne, jak piosenka. Są w świecie siły, które by chciały zepchnąć nas z powrotem do tego marazmu, w któ­rym tkwiliśmy przez lat kilkaset, przeznaczając nam role "pawia i papu­gi". To nie kwestia gustu, to sprawa pewnych interesów; to nie kwestia przypadku, to prawidłowość rozwoju współczesnego świata, będącego dia­lektyczną konfrontacją imperializmu i socjalizmu (mówmy wreszcie po imie­niu...).

DYWERSJA PRZESZŁOŚCI

I oto próbują powołać do życia wszystkie złe moce naszej przeszłości. Te moce, które kiedyś sprawiały, jak kapitalnie pisał kiedyś o tym Roman Dmowski, że nieraz zdarzało się rea­lizowanie zamiarów wrogich Polsce rękami samych Polaków i to, co mo­że najpotworniejsze i najbardziej za­wstydzające, rękami Polaków subiek­tywnie przekonanych o swoim patrio­tyzmie.

Znów mamy nazywać rzeczy po imieniu? Niech będzie... A wiec ta żą­dza życia ponad stan, tak często w historii dewastująca nam organizm gospodarczy. A więc to folgowanie chwilowym nastrojom, bez oglądania się na skutki dalsze, nawet tylko nie­co dalej nosa... Ów sangwinizm, o któ­rym tak ciekawie pisał niefortunny rywal polityczny Wielopolskiego, hr. Zamoyski, który swoją niecierpliwo­ścią przekreśla cele, do których dąży... Owe sejmikowe warcholstwo, w któ­rym nie chodziło tylko o to, aby rzecz z korzyścią załatwić, ale wygadać się, wygadać się, wygadać się...

To wszystko chcą wykorzystać w rozgrywce. Jaki będzie tego wynik? Myślę o tym bez niepokoju. Przemia­ny, jakie od ćwierć wieku zaszły w Polsce, czynią posługiwanie się tymi złymi mocami przeszłości rzeczą bar­dzo trudną. Zbudowaliśmy nie tylko przemysł siedzący twardo w czołówce światowej. Wytworzyła się w trakcie tego wielkiego dzieła przebudowy spo­łecznej naszego kraju także nowa świadomość narodu polskiego.

PRAWDA, PRAWDA, PRAWDA...

Czy ten pryncypialny optymizm ma uzasadniać beztroskę? Zbyt często sta­wiamy znak równania między jednym - optymizmem - a drugim - bez­troską. Próbom dywersji przeszłości, próbom wywołania złych mocy trzeba przeciwstawić rozmaity oręż. W tym arsenale najważniejsza jest broń nie­zawodna, broń prawdy. Jeśli się nią posługujemy prawidłowo, ćwierćprawda czy oszczerstwo, podniesione na­wet do entej potęgi, są bezsilne. Jak to jest napisane na ścianie Domu Me­todystów? "Poznacie Prawdę, a praw­da was wyswobodzi". Także od dywer­sji przeszłości.

Tak rozmyślałem sobie, oglądając spektakl Marii Wiercińskiej. Tragicz­nie skończyła się historia "nowego ży­cia" Eurydyki i Orfeusza. Ale najbar­dziej nawet prymitywna obserwacja życia pozwala nam stwierdzić, że nie zawsze idea "życia raz jeszcze" ponosi klęskę. Wokół nas widzimy ludzi, któ­rzy z powodzeniem realizują rozmaite "odnowy". Czytając historię wiemy także, że wielu narodom powiódł się, nieraz z wielka korzyścią dla całej ludzkości, wysiłek wyrwania się z peryferii na główny szlak dziejów.

Powtarzam swoje ulubione powie­dzonko: nie wiadomo, czy chcieć to móc, ale wiadomo, że nie chcieć, to nie móc. Tak dobitnie, tak przekony­wająco pokazała Wiercińska i główni aktorzy sztuki, Stankówna i Kowal­ski, że tamtym się nie powiodło, bo niedostatecznie chcieli. W końcu w dążeniu do wielkich celów człowiek tak naprawdę ma jednego tylko wro­ga. Jest nim on sam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji