Artykuły

Spotkanie z Wołodyjowskim

Kiedy myśli się o TV z ostatnich dni, to przede wszystkim o TV w niedzielę i poniedziałek. Ale dla porządku i dlatego, że warto, przypomnijmy kilka programów przedświątecznych.

Zacznijmy od Bacha: ubiegłej środy poświęcono mu krótki, ale pieczołowicie przygotowany program z cyklu "Wielcy twórcy muzyki", ilustrowany mistrzowskimi nagraniami Pabla Casalsa, Igora Bezrodnego i Filadelfijskiej Orkiestry pod dyrekcją Leopolda Stokowskiego. Komentarz R. Lindenbergha był przykładem dobrze pojętej popularyzacji i objaśniania zjawisk muzycznych.

Ekonomiczny odcinek z Wrocławia, przygotowany przez red. Ubermana pt "Handel zagraniczny", a prowadzony przez red. Z. Tempskiego, zapoczątkuje zapewne szeroką dyskusję o możliwościach eksportowych przemysłu dolnośląskiego, jak się okazuje bardzo rozległych i wielokierunkowych.

Aspekt ekonomiczny miał także program Ewy Cendrowskiej "Z myślą o jutrze", poświęcony organizacji obowiązków domowych w młodych, świeżo założonych rodzinach. Perspektywy dla sytuacji kobiet pracujących stają się jakby pocieszające, obowiązkowy drugi etat zaczynający się bezpośrednio po przyjściu z pracy do domu przestaje być "przywilejem (wątpliwym) żony - przynajmniej w odpowiedziach na ankiety.

O programie świątecznym można chyba powiedzieć, że nie składał się z samych specjałów, ale przygotowany został z przewagą pozycji lżejszego kalibru, z ograniczeniem publicystyki na rzecz rozrywki. W poniedziałek TV działała na zasadzie improwizacji. Program nie tylko nie zgadzał się zasadniczo z zapowiedziami w prasie, a częściowo z zapowiedzią telewizyjną z wieczoru poprzedniego, ale miał rekordową ilość dziur zapychanych byle jak i byle czym.

Najliczniejszą widownię miała chyba Irena Dziedzic, usytuowawszy specjalne wydanie Tele-echa w dworku pana Ketlinga i wyręczywszy się tekstem Sienkiewicza w zawiązywaniu rozmowy. Koncept był to przedni. Spotkanie z "Panem Wołodyjowskim" było pewnego rodzaju szokiem dla widzów mających bardzo sprecyzowany obraz małego rycerza. Ale gdyby się zdarzyło, że talent Tadeusza Łomnickiego wszystkie te indywidualne wyobrażenia zunifikuje, byłby to największy chyba sukces aktorski w dziejach filmu polskiego.

"Anatol" Artura Schnitzlera wygrzebany z historii komedii austriackiej dla Teatru Niedzielnego TV przez Bohdana Trukana, zrobiłby klapę, gdyby nie zabawna para: Czesław Wołłejko i Jan Kobuszewski, nie ujmując niczego rolom kobiecym.

W naszej TV często liczy się wyłącznie na aktorów, uważając za bezpiecznik ich znane nazwiska i popularność, którą się cieszą. Czasem z tego założenia rodzą się praktyki tak zdumiewające, jak inscenizacja "Nędzy uszczęśliwionej" Kamieńskiego-Bohomolca w świąteczne popołudnie. Ten szacowny, ani słowa, zabytek literacki i muzyczny, jakim jest pierwsza polska opera (premiera w 1778 r.) otrzymał dla każdej roli potrójną obsadę: aktorską, śpiewaczą i taneczną. Dwie ostatnie nie budzą wątpliwości, natomiast angażowanie Zofii Rysiówny czy Edmunda Fettinga do wypowiedzenia (bo nawet nie "wygrania") stu słów (w trzech ratach!), to chyba lekka przesada, a także nieuzasadnione votum nieufności wobec podstawowych umiejętności aktorskich śpiewaków operowych.

Nieśmiertelność Fredry potwierdził przedwczorajszy "Pan Geldhab" w Teatrze TV reżyserowany doskonale i nie tradycyjnie przez Jana Świderskiego, odtwórcę roli tytułowej, grany wybornie i takoż mówiony przez cały zespół: Martę Lipińską, Zdzisława Mrożewskiego (pyszny major!), Ignacego Gogolewskiego i Bohdana Baera.

Dwa kolejne dni świąteczne, czyli dwa pełne dni programu stanowiły dla TV niezwalczoną pokusę do upchnięcia kilku chociaż powtórzeń. Musieliśmy (teoretycznie, oczywiście) wysłuchać i obejrzeć drugi raz piosenki J. Brela (z fatalnej taśmy), przyrodniczy film o dziwnych zwierzętach (był niedawno w "Spotkaniach z przyrodą") oraz znakomity co prawda, ale bardzo dobrze jeszcze pamiętany film TV "Katarynka".

Były też nowe filmy telewizyjne. Stanisław Lenartowicz nakręcił "Poczmistrza" wg noweli Aleksandra Puszkina z Kazimierzem Fabisiakiem i Teresą Tuszyńską w rolach głównych. Autor scenariusza J. S. Stawiński postąpił sobie dość swobodnie z Puszkinowskim oryginałem, zmieniając zupełnie zakończenie, ale film raczej na tym nie stracił, bo ostatnie sceny z oszalałym po stracie córki poczmistrzem należały do najlepszych.

Andrzej Łapicki grający w "Poczmistrzu" drugoplanową rolę niecnego uwodziciela, wystąpił jako absolutnie czarny charakter w filmie telewizyjnym E. Cz. Petelskich "Cześć kapitanie". Historia tropionego szpiega zrobiona była zręcznie i trzymała nieźle w napięciu. Rodzime realia czyniły ten kryminał bardziej "do oglądania" od większości importowanych, choć, np. w scenie walenia w szczękę lub solidniejszego naparzania p. Łapickiemu brakowało tylko białego fraka i aureolki "Sajmona", czyli Świętego.

Dwa reportaże: L. Motylskiego "Chochołowski kronikarz" i C. Papiernika "Dziewczyna z fotografii" miały interesujące tematy, ale pospolitą formę. Era reportażu zdaje się minęła w TV na dobre - wielka szkoda.

Wszystkie programy rozrywkowe ostatnich dni pobił na głowę wieczór Wojciecha Młynarskiego który jak niegdyś Starsi Panowie Dwaj, znalazł idealnego interpretatora swoich tekstów (mówionych i śpiewanych) w Wiesławie Michnikowskim. Specjaliści planujący program TV strzelili w dziesiątkę, powierzając Młynarskiemu zakończenie świątecznego programu, aby załagodzić to i owo, aby udobruchać tego i owego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji