Szaleństwo śmiechu
Peter Shaffer jest autorem nieprzewidywalnym - nie daje się zaszufladkować. Może napisać sztukę typu biograficzno-psychologicznego, jak "Amadeusz", który był hitem zarówno filmowym, jak i teatralnym na wielu scenach świata; może oczarować komedią z myszką (patrz: "Letycja i lubczyk") lub zaserwować publiczności farsę nad farsami. Do tytułu najlepszej farsy półwiecza śmiało może pretendować jego "Czarna komedia".
Jej polska prapremiera odbyła się 25 lat temu w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Gołas, Traczykówna, Hanin, Pokora, Szaflarska and co. sprawiali, że widownia skręcała się ze śmiechu, a sztuka utrzymywała się na afiszu przez kilka sezonów. Wielu, którzy oglądali tamto przedstawienie, do dziś twierdzi, że była to najśmieszniejsza rzecz, jaką widzieli w teatrze. Teraz powtórkę ze śmiechu zafundował Teatr Powszechny.
Sztuka opowiada historię jednego wieczoru. Dla Brindsleya Millera (Piotr Machalica) i jego narzeczonej Carol (Agnieszka Kotulanka) miał to być wieczór życia. Nie dość, że zapowiedział swą wizytę ekscentryczny milioner, który zapragnął obejrzeć (a może i kupić) rzeźbę Millera, to jeszcze pierwszą wizytę zdecydował się złożyć im ojciec narzeczonej (Kazimierz Kaczor). Młodzi, chcąc wypaść jak najlepiej, zdecydowali się "pożyczyć" antyki od sąsiada Harolda (Jerzy Zelnik), który szczęśliwie na ten wieczór wyjechał. W chwili, gdy przygotowania sięgają zenitu - gaśnie światło. Ani latarki, ani świeczki w całym domu nie uświadczysz. Na dodatek, zjawiają się goście bynajmniej nie oczekiwani, jak niezrównoważona zdziwaczała sąsiadka (Elżbieta Kępińska), dawna narzeczona Clea (Katarzyna Skrzynecka), a sąsiad Harold wraca wcześniej...
W pokoju z pracownią rozpętuje się piekło. Ludzie rozpaczliwie walczą z przedmiotami, które nabierają życia. Nikt nie wie, do kogo mówi, na czym za chwilę usiądzie, co weźmie w rękę... Pełne szaleństwo, z którego teatr i aktorzy wychodzą obronną ręką. Publiczność wyje, ryczy, pokłada się ze śmiechu, zrywa boki etc. I o to w końcu chodzi...