Artykuły

Nikołaj Kolada: Ludzie! Opamiętajcie się!

- Na pierwszej próbie w Gdańsku powiedziałem aktorom, że proszę nie zadawać mi żadnych pytań, związanych z polityką i nie winić mnie, Rosjanina (chociaż z pochodzenia jestem Ukraińcem), za to, co ma miejsce. Inaczej spakuję się i wyjadę. Nie mogę nic zrobić w tej sytuacji. Mogę tylko poprzez spektakl "Statek szaleńców" powiedzieć "Ludzie! Opamiętajcie się! Nasze życie jest krótkie, po co je tracić na wojny, na nienawiść, na zniszczenie!" - mówi dramaturg i reżyser NIKOŁAJ KOLADA przed swoją premierą w Teatrze Wybrzeże.

Rosyjski dramatopisarz i reżyser Nikołaj Kolada, przygotowuje właśnie w Gdańsku premierę swojej sztuki "Statek szaleńców". Zanim będzie można zobaczyć ten spektakl, opowiada czytelnikom "Gazety" o tym, jak powstaje i jak się dziś pracuje Rosjaninowi w Polsce.

Przemysław Gulda: Czy gdańskie przedstawienie oparte jest na Pana tekście jeszcze z lat 80-tych, "Statek głupców" czy to zupełnie nowy tekst?

Nikołaj Kolada: Tę sztukę napisałem dawno. Od tego czasu wystawiło ją i nadal wystawia wiele teatrów w Rosji. Niczego nie zmieniałem w tekście dla gdańskiego spektaklu. Chociaż, po ustaleniu z tłumaczką Agnieszką Lubomirą Piotrowską, zdecydowaliśmy się dać bohaterom polskie imiona. Przede wszystkim dlatego, że nie chcę aby spektakl był uznawany za czysto rosyjską historię. Moim zdaniem jest uniwersalna: dom zalała woda i jego mieszkańcy nie mogą wyjść do pracy, ani do szkoły i muszą spędzić cały dzień na kłótniach i godzeniu się. Coś takiego mogło mieć miejsce w dowolnym miejscu na świecie. Inna kwestia, najważniejsza, to że w końcu bohaterowie sztuki pojmują, jak miałkie są ich powody do nienawiści, wrogości i jak łatwo zrobić krok bliźniemu na spotkanie. Dzisiaj jest to wyjątkowo aktualne. Świat pogrążył się w niczym nieuzasadnionej nienawiści.

Jakie są najważniejsze i najgroźniejsze "szaleństwa", które dostrzega Pan w we współczesnym świecie?

- Od 20 lat mieszkam w Jekaterynburgu w domu w centrum miasta. Przez 20 lat nie dowiedziałem się jak nazywają się sąsiedzi. Nie utrzymujemy kontaktów, chociaż często spotykamy się na klatce schodowej i burczymy przywitania, z uprzejmości. I tak jest na całym świecie. Ludzie odgrodzili się od siebie i nie chcą burzyć murów. No dobra, jeśli tak jest na klatce, to Bóg z nimi, każdy ma swoje życie. Ale jeśli między krajami i narodami w pustej przestrzeni pojawia się nienawiść i wrogość, wtedy nie wiadomo co z tym zrobić. A przecież to takie proste - dać innemu człowiekowi szklankę wody i popatrzeć w oczy, powiedzieć dobre słowo i przestać się kłócić. Jak w spektaklu "Statek szaleńców". Dzięki temu prostemu ludzkiemu uczynkowi, okazuje się, że dowolną barierę można usunąć. Tak łatwo i jednocześnie trudno zrobić ten krok. Ale my, ludzie, musimy go zrobić.

W teatrze bywa Pan autorem tekstu, aktorem, reżyserem - która z tych ról najbardziej Panu odpowiada?

- Lubię pisać sztuki. Lubię reżyserować. Lubię grać. Lubię kierować teatrem. Mam w Jekaterynburgu swój teatr, gdzie pracuje 70 osób. W teatrze wszystko mi się podoba. Od 15 roku życia jestem związany z teatrem, mam go we krwi. Mogę w teatrze i podłogę umyć, i przybić gwóźdź. Korona mi z głowy nie spadnie. Jestem człowiekiem teatru. Zawsze było mi w nim lekko i wesoło.

Jak się reżyseruje spektakl nie w swoim ojczystym języku? Czy ta sytuacja rodzi więcej wyzwań i odkryć czy problemów?

- Moje sztuki były i są wystawiane po angielsku, niemiecku, francusku, włosku, serbsku, czesku, baszkirsku, czuwaszsku i jeszcze w trzech dziesiątkach innych języków. W Polsce również wystawiono wiele moich sztuk. Sam reżyserowałem spektakle w Łodzi i w Krakowie. Nie ma z tym żadnych problemów. Ludzie teatru są wszędzie tacy sami. I publika też jest wszędzie taka sama. Najważniejsze to żeby teatr były żywy, żeby aktorzy byli utalentowani i żeby lśniły im oczy, żeby nie ziewali na próbach - w takich przypadkach biję ich po głowie tekstem sztuki. Bardzo mnie to denerwuje. Lubię polski teatr i polskich aktorów. Tworzymy dla widzów coś wspaniałego, radosnego. Dajemy publice nadzieję. Ot i wszystko.

Pracuje Pan w Polsce w dość szczególnym momencie, jeśli chodzi o relacje polsko-rosyjskie. Z jakimi reakcjami Polaków miał Pan okazję się spotkać w ostatnim czasie?

- Na pierwszej próbie w Gdańsku powiedziałem aktorom, że proszę nie zadawać mi żadnych pytań, związanych z polityką i nie winić mnie, Rosjanina (chociaż z pochodzenia jestem Ukraińcem), za to, co ma miejsce. Inaczej spakuję się i wyjadę. Nie mogę nic zrobić w tej sytuacji, jestem małym człowiekiem, pracuję w teatrze i uczciwie zajmuję się swoimi obowiązkami. Wstyd mi za wszystko co ma teraz miejsce. Ale nic nie mogę zrobić. Mogę tylko poprzez spektakl "Statek szaleńców" powiedzieć "Ludzie! Opamiętajcie się! Nasze życie jest krótkie, po co je tracić na wojny, na nienawiść, na zniszczenie! Spróbujmy być dla siebie bardziej cierpliwi, przecież to takie proste!". Nie jest mi teraz wesoło w Polsce. Jeśli w sklepie zacznę mówić po rosyjsku, to wszyscy patrzą na mnie z przerażeniem, jakbym miał w kieszeni bombę. Trzeba powiedzieć że wasza telewizja i politycy zachowują się strasznie, dosłownie histeryzują, dostają zadyszki od nienawiści do wszystkiego co rosyjskie i, jak to mawiają w Rosji, jest niebezpieczeństwo że wyleją dziecko razem z kąpielą. Wszyscy jesteśmy Słowianami i musimy jakoś się pogodzić, nie można żyć w nienawiści, to nie doprowadzi do niczego dobrego ani Polaków, ani Rosjan.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji