Artykuły

Kryzys w lesie

Na ostatniej premierze Teatru Dramatycznego w Gdyni widziano znanych le­karzy (bardzo dobrze), aktorów konkurencyjnego teatru (pochwalić) oraz jedno dziecko (nieporozumienie). Poza tym były tłumy. Teatr Bogdańskiego wyrabia so­bie renomę. Na premiery na Bema wypada chodzić.

Premiera (a właściwie pra­premiera) nieznanego utworu Aleksandra Fredry mogła zaintrygować. Bajęda dramatyczna - określenie autora - "Brytan-Bryś" nie jest bajką dla dzieci. Jest przypowiastką dla dorosłych i co do tego nikt chyba z widzów nie ma wąt­pliwości.

Reżyseria i scenografia jest dziełem Andrzeja Markowicza. To bardzo konsekwentna i spójna wizja Fredrowskiej baj­ki zwierzęcej. Wizja ta budzi uczucia mieszane, tym bar­dziej, że często zdradza zamiar jakby dopowiadania autorowi, czy wręcz poprawiania go. Trzeba zresztą przyznać, że sam zamiar przeniesienia na scenę tego właśnie tekstu był ryzykowny. Konieczna była przemyślana w szczegółach interpretacja własna; mówiąc popularnie, pomysł, jak pokazać te wszystkie zwierzęta.

Reżyser wprowadza nas w rzecz introdukcją. Jesteśmy w lesie, ale jawnie scenicznym. Las ten ma wiele z teatru Szajny; jest spopielony, naznaczony zużyciem, zniszczeniem. Kurtyna zetlałych drzew i liś­ci osłania właściwe miejsce akcji - schody na których po­tem zasiądą zwierzęta w cza­sie wyborów. Jeszcze wyżej znajduje się stół i siedzisko władcy zwierząt - ogromne krzesło tronowe. Te miejsca akcji związane zarówno ze sprawowaniem władzy, jak i - mówiąc oględnie - inten­sywnym używaniem życia - poznajemy stopniowo. W pier­wszej - przydługiej, oj przy­długiej - scenie widzimy leś­ną ścianę, na przedzie sceny pnie drzew. Las, jak las, tyl­ko, jak się już powiedziało, trochę teatralny.

Rozmowę toczą demoniczny Lis, jak Wampir z filmów grozy - grany przez Jerzego Stanka i uosabiający pospolitość Borsuk. Andrzej Rich­ter gra postać bardzo niesym­patyczną. Borsuk to bowiem zręczny demagog, umiejący ściągać wszystkich do swojego błota. Cóż z tego, kiedy ten podły Borsuk, człapiący niepo­radnie w tak zwanej pelisie, rzucający ostrożne spojrzenia spod czapy włażącej mu na nos - ma swój wdzięk. Zdaje się mówić: tak, mam wady, ale któż ich nie ma. Kiedy zdemaskowany drapieżca, usi­łuje, sam siebie właściwie przekonać, że jadł... tylko jabłusz­ka, publiczność krztusi się ze śmiechu. Takich momentów jest więcej - na scenie wy­stępuje cały zespół, ofiarnie grając zwierzaki nie zawsze najmądrzejsze lub najładniej­sze. Przy tym kostiumy, nieraz na granicy szarży, łączą cechy zwierząt i ludzi. Cechy poczciwych pluszowych misiaków zderzono z zawartą w kostiumie aluzją współczesną. Na uczcie u żwawej Małpy (gra­nej przez Hannę Bitner-Szymańską) rozczulające zwierza­ki z pokoju dziecięcego, gdzie ogląda się także Muppety hu­lają obok zwierzątek miłych i dla starszych - łyskających biustem, kręcących zgrabną nóżką (i nie tylko).

Okazji do śmiechu nie bra­kuje. Tym bardziej, jeśli ak­tor, wspomagany kostiumem, łączy w jednej postaci cechy zwierzęce i zupełnie ludzkie wady. Dyrektor teatru Zbig­niew Bogdański, ofiarnie gra Świnię. Do tego, zwierzę to jak wiadomo, większość czasu leży pijane. Nagle Bogdański, w tak niewdzięcznej roli, zry­wa się i niespodziewanie uka­zuje swojego bohatera (swoją bohaterkę?) w pełnej krasie. Utytłany przykrótki garniturek, uzupełniony różowymi pończoszkami i zawiązaną na supełki chusteczką na głowę, odziewa postać zdającą się z trudem stać w wyprostowanej postawie, a przecież nieocze­kiwanie zwinną. Zwierzę to bełkocąc i chrochając, znie­nacka wtrąca francuskie wyrażonka, prezentując z nie­oczekiwaną swadą stek fraze­sów. Oto głupota wiecznie ży­wa i jak zawsze pewna siebie! Z tym całym światkiem, śmiesznym i strasznym, nama­lowanym nieraz z czarnym humorem, kontrastuje postać głównego bohatera. Brytan-Bryś w interpretacji Romana Talarczyka wygląda przejmu­jąco - określenie niezbyt precyzyjne, ale tak właśnie jest na scenie. Brytan-Bryś nie ba­wi nas scenkami rodzajowymi, nie naśladuje zwierzęcia. Po prostu jest - a przy tym, z łańcuchem na szyi kojarzy się dość nieoczekiwanie z postaciami z Grittgera. To jakby zesłaniec, powstaniec przywołany nieoczekiwanie, na próżno usiłuje wykrzyczeć swoje go­rzkie przestrogi. Ta bajęda dramatyczna, to rzecz o Pols­ce. Reżyser wcale tego nie ukrywa. Czy z jego wizją spo­łeczeństwa możemy się zgo­dzić - to już inna sprawa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji