Artykuły

Mocniej kochać nie będę...

Zazdroszczą jej, że podobno bierze od życia, co chce. Mają jej za złe, że kusi, uwodzi, zdobywa. ANNA DERESZOWSKA niedawno zakończyła swój kilkuletni związek i po raz kolejny zaczyna nowe życie. Czy uda się jej w końcu uporać z własnymi demonami?

Kobiety się ciebie boją...

Anna Dereszowska: - Ty też?

Ja nie, ale inne podobno tak. Wiesz dlaczego?

- Też się zastanawiam. Może nie mają do mnie zaufania? Może z powodu mojego zawodu, ról, jakie gram, czy urody widzą we mnie rywalkę i na wszelki wypadek są czujne? Nie mam pojęcia. Ja rzeczywiście rywalizuję, ale przede wszystkim z mężczyznami.

Masz opinię uwodzicielki...

- Lubię czasem flirtować. To rodzaj towarzyskiej rozgrywki, przyjemnej i bez konsekwencji. Niezależnie od płci, z którą się flirtuje. Kiedy spotkam fajną dziewczynę, z dystansem do siebie i świata, to zaczynam z nią grę. Uwielbiam to: trzeba wykazać się poczuciem humoru, wspiąć się, może nie na wyżyny intelektualne, ale jednak skoczyć o szczebel wyżej. Uprawiam taki flirt w pełni świadomie.

Potem dostajesz SMS-y.

- Nie dostaję, bo nie rozdaję swojego numeru telefonu na prawo i lewo. Aktorstwo to też uwodzenie.

Dlatego wybrałaś ten zawód?

- Zależy mi na akceptacji, sympatii. Kiedy jestem na scenie, wchodzę w fikcyjny świat i zapominam o swoich problemach, bardzo lubię ten stan. Czuję to szczególnie na koncertach, muzyka sprawia, że odzywa się we mnie jakaś nuta szaleństwa. Na scenie roznosi mnie energia i chociaż nie biegam, to schodzę z niej mokra od emocji, jakie wkładam w występ. To rodzaj oczyszczenia. W pewnym sensie mój zawód jest dla mnie rodzajem terapii, bardzo fajnej, bo przy okazji zarabiam pieniądze (śmiech).

Widziałam cię w spektaklu "Czechow żartuje!" w reż. Eugeniusza Korina w teatrze 6.piętro i przyznaję ze skruchą, że bardzo mnie zaskoczyłaś. Do tej pory uważałam cię za aktorkę serialową.

- To znaczy, że gorszą? Ale ja się nie obrażam. Kilka razy zdarzyło się, że jechałam windą do teatru i ktoś nie wiedząc, że stoję obok, bo miałam czapkę z daszkiem i okulary, głośno się zastanawiał: "Jestem ciekaw tej Dereszowskiej, jak ona się sprawdzi w teatrze". Nie widzę w tym nic złego, wręcz się cieszę, bo potem w tej samej windzie byłam chwalona: "Pani Aniu, świetna rola, będę chodziła na pani spektakle".

W telewizji jest ciebie ostatnio mniej, w filmach też nie grasz.

- Przez ostatni rok występowałam tylko w "Prawie Agaty" i, prawdę mówiąc, już się zaczęłam niepokoić, że mnie nie chcą. Z drugiej strony, myślę, że taka przerwa była mi potrzebna, bo przez pewien czas było mnie dużo i widzowie mogli być już zmęczeni Dereszowską, która zewsząd wyskakiwała. Nie jest jednak tak, że mało czy mniej pracuję. Bywały miesiące, że grałam 32 spektakle, często na wyjeździe. Poza tym koncertuję, a w listopadzie szykuje się premiera mojej nowej płyty z Machiną del Tango. Kilka dni temu zaczęłam zdjęcia do komedii Ryszarda Zatorskiego "Dzień dobry, kocham Cię!". To rola drugoplanowa, ale bardzo charakterystyczna i mam nadzieję, że zabawna. Wchodzę jako nowa postać do "Przyjaciółek". Wracam też do "Na dobre i na złe".

Kiedy nagle zniknęłaś z tego serialu, pojawiły się plotki. Podobno jeden z aktorów nie chciał z tobą pracować.

- A może po prostu komuś przeszkadzałam? To było przykre i niezrozumiałe dla mnie zdarzenie. Faktem jest, że moja postać zniknęła z serialu na ponad rok. Ale wracam i ogromnie się z tego cieszę. Oczywiście, wciąż marzę o ambitnych rolach. Chodzę na castingi, ale zazwyczaj są to komedie. Chyba po "Lejdis" wpadłam w taką szufladę. Jestem postrzegana jako ta ładna, co to się nie umorusa, nie zagra bez makijażu.

Niedawno spotkałam znajomego, który właśnie skończył kręcić serial w Bieszczadach, pytam, dlaczego o mnie nie pomyślał, a on: "No wiesz, gdzie ty w Bieszczadach, przecież jesteś dziewczyną z miasta. Kiedy ostatnio byłaś w lesie?". Zdenerwowałam się: "K... połowę swojego dzieciństwa spędziłam w Bieszczadach, jeżdżę konno, na rajdy samochodowe i ja jestem dziewczyną z miasta?!". Ale cóż mogę zrobić? Nie zmienię się przecież nagle w aktorkę charakterystyczną!

Ładni mają trudniej?

- Jeśli chodzi o kino ambitne, to moim zdaniem tak. Wyjątkiem jest Marcin Dorociński, któremu z nieprzeciętną urodą udało się wskoczyć na półkę aktorów grających w wymagającym repertuarze. Mimo pewnego niedosytu uważam, że nie mam powodów do narzekania. Mam 33 lata, w moim życiu dobrze się teraz układa. I zawodowo, i prywatnie. Oczywiście, nie wszystko mi się udało, na paru zakrętach wyleciałam, wiele rzeczy zrobiłam nie tak, jak trzeba, można było prościej, szybciej, bez szarpania się. Ale myślę, że uczę się na własnych błędach i wyciągam wnioski. Mówię teraz nie tylko o pracy. Z drugiej strony, należę do osób, które zawsze martwią się przyszłością. Boję się, że nie będę miała pracy, że coś mi się stanie, że moja córka zostanie sama, bez mamy, i powtórzy mój los. To lęk wyniesiony z dzieciństwa, próbuję go oswoić, aczkolwiek on ciągle we mnie jest i chyba będzie już zawsze.

Dlatego zdecydowałaś się na terapię?

- To był jeden z powodów. W którymś momencie zdałam sobie sprawę z tego, że mam duże problemy w komunikacji. Świetnie wychodziły mi rozmowy z osobami, które widziałam po raz pierwszy albo drugi. Potrafiłam opowiadać im o rzeczach bardzo dla mnie trudnych, natomiast z najbliższymi nie umiałam takich tematów poruszać. Bałam się, że ktoś się obrazi, odwróci ode mnie, zostawi. Chciałam zrozumieć, dlaczego w moim życiu dzieją się pewne rzeczy, dlaczego wciąż postępuję tak, a nie inaczej. Dlaczego uciekam w pracę, nie ma mnie w domu. Od półtora roku systematycznie spotykam się z terapeutką. I cieszę się ogromnie, bo widać, że nasze spotkania przynoszą efekty.

Nie boisz się publicznie mówić o terapii?

- Miałam taki okres w życiu, że opowiadałam, jaką to ja jestem wspaniałą, spełnioną matką, kochanką, gospodynią, aktorką, wokalistką. Biedne kobiety, które to czytały i, nie daj Bóg, próbowały się na mnie wzorować! Można się tylko sfrustrować, bo tak się nie da żyć. Wcześniej czy później płaci się cenę, i to wysoką. Kiedy Danka Stenka powiedziała, że od paru lat walczy z depresją, nie sypia po nocach, też nie mogłam w to uwierzyć. Przecież znam Danusię, pracowałam z nią i widziałam ideał - świetną aktorkę, żonę, matkę. Ostatnio Justyna Kowalczyk.

Nie można bez końca siebie oszukiwać, wmawiać sobie i innym, że w każdej dziedzinie jest się doskonałym. Wreszcie i ja zaczęłam się buntować przeciwko temu idealnemu wizerunkowi i wkurzać na siebie, że udzielałam takich głupich wywiadów. Nawet nie zakłamanych, bo chciałam wierzyć w to, co mówiłam. Tak się złożyło, że kiedy czytałam o depresji Danki, zaczęły się u mnie różne problemy zdrowotne. Zawsze uważałam, że jestem okazem zdrowia, a tu nagle coś się dzieje z organizmem. Moje problemy zdrowotne miały podłoże immunologiczne. Zdałam sobie sprawę z tego, że muszę zwolnić, odpocząć. A ja nie lubię czuć się słaba, niesprawna - to jedna z rzeczy, które mnie w sobie drażnią. Trudno mi przychodzi też tolerowanie niedoskonałości i słabości u innych. Jak to, masz katar i leżysz w łóżku?! Kiedy ja mam katar, to biorę tabletkę i do roboty!

Jesteś wymagająca.

- Oczekuję perfekcjonizmu od siebie i innych. Chcę, żeby bliscy mi ludzie spełniali moje wyobrażenie o nich, by aranżowali świat tak, jak bym chciała, żeby wyglądał. Gdy tak nie jest, zaczynam robić się nieprzyjemna, złośliwa. Staram się w tych wymaganiach hamować, ale kiedy milczę, to one zostają we mnie. Po terapii zrozumiałam, że można sobie z tym poradzić, tylko trzeba rozmawiać, bardzo dużo rozmawiać. To podstawa.

Mężczyźni nie lubią rozmawiać.

- To trzeba ich do tego przymusić! Też nie umiem rozmawiać. W moich relacjach to ja jestem "niepełnosprawna" pod tym względem. Ale wiem już, że nie należy nawet najmniejszych dupereli zamiatać pod dywan, tego, że naczyń nie pozmywał, kwiatków nie podlał. Kiedyś w takiej sytuacji sama zmywałam, sama brałam konewkę i podlewałam. Na urodziny kupowałam sobie wiertarkę i wieszałam szafki. Byłam bardzo z tego dumna, jednak teraz myślę: "Po co to robisz, skoro ktoś cię może wyręczyć?". Zawsze starałam się być samowystarczalna, ale widzę, że to nie jest dobre ani dla związku, ani dla partnerstwa, bo mężczyzna musi się czuć potrzebny. W gruncie rzeczy jestem tradycjonalistką, lubię podział na sprawy kobiece i męskie.

Potrafisz żyć bez mężczyzny?

- Nie wiem, nigdy nie byłam sama. Ja się chyba tego boję. Zawsze miałam potrzebę bliskości, chciałam, żeby obok był ktoś, do kogo mogę zadzwonić, zwierzyć się mu czy w niego wtulić. Gdy przyjechałam na studia do Warszawy, czułam się bardzo samotna, nie lubiłam tego miasta, mój ówczesny chłopak był daleko i dopiero kiedy przeprowadził się tutaj, odżyłam. Widocznie muszę mieć gniazdo, dom, ciepło. To daje mi poczucie bezpieczeństwa.

Żałujesz, że z kimś byłaś?

- Zawsze miałam fajnych partnerów. Nigdy nie byłam z nikim z desperacji czy za wszelką cenę. Nikogo też nie zmuszałam do tego, żeby był ze mną. Gdy byłam związana z Piotrem (Grabowskim, aktorem - red.), wciąż wypominano mi, że zabrałam męża innej kobiecie. To idiotyczne. Przecież nikogo nikomu nie zabierałam. On chciał być ze mną, a ja z nim!

Nie da się ukryć, że był żonaty i miał dzieci.

- Nie jestem kobietą, która kolekcjonuje żonatych mężczyzn. Wtedy totalnie się zakochałam. Byłam bardzo młoda, nie miałam swoich dzieci i nie do końca umiałam sobie wyobrazić konsekwencje. Dziś, gdy sama jestem mamą, myślę, że byłoby mi dużo trudniej zdecydować, czy być z kimś, kto ma zobowiązania. Ale gdybym powiedziała, że żałuję, to po prostu bym skłamała.

Rok temu się rozstaliście. Miałaś pewność, że postępujesz słusznie, że nowe życie będzie lepsze?

- Zazdroszczę ludziom, którzy mówią "nie", odwracają się na pięcie i idą w swoją stronę. Doskonale wiedzą, czego chcą albo raczej czego nie chcą. Natomiast ja rozważam w nieskończoność za i przeciw. Wątpliwości niemal mnie zabijają. Ale w pewnym momencie już dalej się nie da. Myślę, że podjęliśmy z Piotrem dobrą decyzję.

A inne koszty tego rozstania?

- Jeszcze ich nie znam. Jest taka przepiękna piosenka Ewy Bem "Gram o wszystko", którą śpiewam w recitalu "Kobieta. Instrukcja obsługi". Jej słowa mogę powiedzieć nie tylko ze sceny, ale też prywatnie: A gdy przegrywam to, nie jestem smutna. A kiedy myślą wracam do minionych chwil, z goryczą nie wymazuję ich z pamięci płótna. Przynajmniej mi jakoś szło, przynajmniej się chciało, przynajmniej się miało wstyd. Ja też niczego nie wymazuję z pamięci. Przeżyłam cudowne chwile.

Możesz liczyć na ojca Lenki?

- Wierzę, że gdybym znalazła się w sytuacji podbramkowej, to starałby się mi pomóc. Ja jemu z pewnością też. Rozstanie z klasą jest sztuką. Nie wszystkim wychodzi. Mam nadzieję, że nam wyszło.

Ile warto poświęcić dla miłości?

- Przypomniałam sobie, że kiedyś, gdy z przyjaciółką z liceum rozważałyśmy, czy być z kimś, czy się rozstać, to robiłyśmy tabelkę za i przeciw. Bilans musiał być na plusie. Prawda, jakie to proste? Dziś, gdybym zastanawiała się, jakie mam oczekiwania wobec mężczyzny, to na pierwszym miejscu byłyby dobre relacje z moją córką.

To dość oczywiste. Każda matka tak powie.

- Masz rację. I to mnie czasem złości. Dlaczego nie myślę równie intensywnie o własnych potrzebach? Czemu nie poświęcam sobie tyle czasu, ile bym chciała? Przecież zasługuję na chwilę tylko dla siebie. Ale ten etap mam jeszcze przed sobą. Wciąż przepracowuję wyrzuty sumienia. Nie uczę się języków obcych, choć czuję taką potrzebę. Nie czytam tyle, ile bym chciała. Mam ogromne zaległości teatralne. Cały swój wolny czas poświęcam córce. To był jeden z powodów, dla których rozpadł się związek z Piotrem. Zgubiliśmy się w codziennych obowiązkach.

Wierzysz, że spotkasz kogoś, z kim będziesz chciała się zestarzeć?

- Mam nadzieję, że tak będzie. Totalnie mnie rozkleja widok dwójki staruszków idących razem za rękę. Ale żyjemy niestety w czasach, które nie sprzyjają długoletnim związkom. Ludzie żyją szybko i nieuważnie. Kiedyś rzeczy się naprawiało. Teraz się je wyrzuca. Dotyczy to nie tylko rzeczy...

Jaki jest teraz twój status, gdybyś miała go dzisiaj obwieścić światu na Facebooku?

- Zajęta. Ale na Facebooku tego nie ogłoszę.

Chciałabyś wyjść za mąż?

- Kiedyś mówiłam, że mi na tym nie zależy, ale jest coś magicznego w tym dniu, w tej bieli, która już tak naprawdę od dawna mi się nie należy. Chociaż wiem, że obrączka niczego nie zmienia, mocniej kochać nie będę.

Ale to deklaracja, że już nikogo innego się nie szuka, ma się nadzieję, że to na zawsze.

- Znam osoby, które w dniu swojego ślubu rozglądały się, czy gdzieś w pobliżu nie ma ciekawszej oferty (śmiech). Ale znam też takie pary, które bez ślubu przeżyły szczęśliwie wiele lat.

A ty jesteś szczęśliwa?

- Pewnie, że raz jest lepiej, raz gorzej, ale jestem szczęśliwa sama ze sobą, co jest podstawą tego, żebym mogła być szczęśliwa w związku. Chce mi się rano wstać. Bałam się, jak Lenka zareaguje, i sporo czasu zajęło mi, żeby ją przygotować, ale okazało się, że jest coś takiego jak kobieca intuicja, która podpowiada mi, jak postępować. Później opowiadałam o tym swojej terapeutce i usłyszałam, że nie można było tego zrobić lepiej. Wydaje mi się, że Lenka przyjęła sytuację ze zrozumieniem. Wokół niej jest dużo kochających ludzi, mam nadzieję, że czuje się bezpiecznie.

Jest do ciebie podobna?

- Bardzo. Silna i uparta tak jak ja. Przyznam, że rozpieszczam ją straszliwie i bywam niekonsekwentna. Lena ma sześć lat, we wrześniu idzie do szkoły. Urodziła się dokładnie w 18. rocznicę śmierci mojej mamy. To nie przypadek. Uważam, że jest w tym coś mistycznego. Jestem trochę na bakier z Kościołem, ale wierzę w Boga, w siłę, która nad nami czuwa, i w jakiś rodzaj rozliczenia po śmierci. Tak naprawdę uświadomiłam sobie, jak bardzo mi brakuje mamy, kiedy urodziłam Lenkę. To był moment, gdy wręcz fizycznie odczułam jej brak.

Miałaś dziewięć lat, kiedy ją straciłaś.

- Byłam niewiele starsza od Lenki. Zdawałam sobie sprawę z tego, że jest ciężko chora, ale ile jest w stanie zrozumieć dziecko? Mama chorowała kilka miesięcy, to był rak jajnika. Była lekarzem internistą, tata ginekologiem - i co z tego? Nowotwór był w takim stadium, tak złośliwy, że medycyna okazała się bezradna... Pamiętam zamknięte drzwi do sypialni.

Pamiętam rozmowę, kiedy tata wrócił ze szpitala i powiedział nam, że mama zmarła. Poza tym nic. Mój o cztery lata starszy brat mógłby pewnie więcej opowiedzieć o tym okresie... Teraz sobie uświadomiłam, że nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Rzadko się widujemy, mieszka w Belgii i kiedy przyjeżdża, mamy mnóstwo bieżących spraw do omówienia. Musimy to nadrobić.

Zazdrościłaś innym dzieciom, że mają mamę?

- Świadomie nie. Na pewno przeżywałam jakiś rodzaj irracjonalnej złości na mamę, że mnie zostawiła. Jakim prawem? Teraz, w trakcie terapii, zaczyna do mnie docierać, że sporo moich emocjonalnych problemów wynika z tego, że nie wyrzuciłam z siebie tej złości, nie dałam jej ujścia, wszystko zostało w środku. Byłam grzeczną dziewczynką, zawsze przynosiłam świadectwo z paskiem, nie wagarowałam, nie próbowałam alkoholu, na studiach nie chodziłam na imprezy, co robił cały mój rok. Oni mają barwne wspomnienia ze studenckich lat, ja ich nie mam! Przez całe życie byłam taka beznadziejnie nudna, nie przechodziłam okresu buntu.

Dlaczego?

- Nie chciałam przysparzać dodatkowych kłopotów tacie, babci. Czasami miałam dość bycia grzeczną, ale teraz już za późno na bunt, zresztą nie umiem tego robić.

Lepiej spróbować i żałować niż nie spróbować i żałować.

- Był moment, gdy myślałam, że coś straciłam, i miałam ochotę szaleć, nawet próbowałam, ale wiem, że to nie jest moja droga. Nie chcę się szlajać po knajpach, sprawiają mi radość inne rzeczy. Nie potrafię pozwolić sobie na utratę kontroli czy nicnierobienie. To mój odwieczny problem. Dużo pracuję, żeby zapewnić przyszłość sobie i Lence, i przez to jestem mamą na pół etatu, bo spędzam z nią za mało czasu. Teraz, w wakacje, staram się nadrabiać te zaległości, ale prawda jest taka, że nie da się tego zrobić. Niedawno dostałam fantastyczną propozycję teatralną, ale zdaję sobie sprawę z tego, że gdybym ją przyjęła, toby mnie to wyłączyło z życia rodzinnego.

Potrafisz odmawiać?

- Na pewno nie jestem asertywna, to mam po tacie. Ale muszę się nauczyć mówić "nie", bo brak asertywności utrudnia życie mnie i innym. Bo potem się ze sobą boksuję, jestem wściekła i próbuję się wycofać, co oczywiście wiąże się z dużo gorszymi konsekwencjami, niż gdybym na dzień dobry odmówiła.

Czego jeszcze w sobie nie lubisz?

- Bezkompromisowości. Uporu też, choć bardzo go sobie cenię. Pomaga mi w życiu. Z jednej strony, lubię siebie za szacunek do ludzi, a z drugiej, nie lubię za brak szacunku wynikający z tego, jak szybko, nieuważnie biegnę przez życie. Zapominam, nie zadzwonię. Pamiętam, jak moi dziadkowie mówili, że z wiekiem czas płynie coraz szybciej. Zawsze mi się chciało z tego śmiać. A teraz widzę, że naprawdę tak jest.

Dzisiaj czytałam wywiad z Arturem Rojkiem - dla mnie to artysta totalny! - który powiedział: "Szkoda czasu na ciche dni". Bardzo mądrze. Szkoda czasu na niektóre rzeczy, na niektórych ludzi. Czasem wali się wszystko wokół, wydaje się, że jest beznadziejnie, ale potem wstajesz rano, patrzysz na zielone drzewa, spotykasz kogoś fajnego... i po prostu chce się żyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji