Artykuły

Ferdydurke II (Pastisz kreślony z rozpaczy)

W środę z poobiedniej drzemki zbudziłem się o tej porze bezdusznej i nikłej, kiedy właściwie dzień się już skończył, a noc nie zdążyła jeszcze zacząć się na dobre. Zbudzony nagle, chciałem uciekać, zdawało mi się bowiem, że za godzinę mam w Starym Teatrze wylądować na odświeżającej inscenizacji dramatu romantycznego.

Leżałem w mętnym świetle, a ciało moje bało się nieznośnie, że ów omam rychłego musu lądowania w Starym mógł nie być omamem... Nagle w ustach zrobiło mi się gorzko, w gardle zaschło - spostrzegłem, że nie jestem sam. Stał ktoś w kącie, śmiał się cienko... Wytężyłem wzrok... Michał Zadara! Nieudany klon Pimki - tamtego wielkiego profesora z powieści Gombrowicza? Nie inaczej!

Zadara! Chłopię i reżyser z Krakowa, drobny, mały, chuderlawy, w binoklach, w sweteruniu, w bucikach giemzowych, czarnych. I najciekawsze - w krótkich majtkach! Rzekł: "No, Pawciu, chodź, pójdziemy do szkółki dyr. Grabowskiego. Pierwszorzędny zakład teatralnego zmieniania klasyków w podwórkowych brzdąców spod trzepaka! Nie lękaj się, my, nowocześni reżyserzy, kochamy drobiazg! Cip, cip, cip, nie brońcie maluczkim przyjść do mnie!"... Przerwał, bez pardonu (jak to podwórkowiec) po dyndasiach się podrapał, gatki wrzęte w rowek między tylnimi bułeczkami, palusiami bladziuchnymi wydłubał, po czym - o, boski! - do perory wrócił.

"Chodź, teatralna edukacja twa zaniedbana i trzeba uzupełnić braki. Trzeba, byś wyreżyserowaną przeze mnie lekcję nowoczesnego 'Księdza Marka' Juliusza Słowackiego przerobił! Chodź, są jeszcze wolne miejsca na widowni. Chodź. Szkolny teatrunio musi funkcjonować! Bez uczniów nie byłoby teatrunia, a bez teatrunia nie byłby nas - inscenizacyjnych pedagogów. Do szkółki! Do szkółki! Już tam z ciebie zrobią Romcia Pawłowskiego!".

No i poszliśmy. Za rąsię mnie prowadził, rechotliwie szeptał: "Człowieczek, maluś, cip, cip, kurka, cipuchna, Pawcio, Pawciunio, Pawełeczek, male, cip, cip, pupcia...". Poszliśmy i doszliśmy. Zaiste - mój Pimko w krótkich gatkach mentalnych dał w Starym lekcję nowoczesnego "Księdza Marka". Zasiadłem na widowni, między panią Anną, co już dawno nie gra w gumy, a smętnym Józefem, który urodził się stary. Siedziałem, patrzyłem - i wreszcie pojąłem wszystko!

Pojąłem nowoczesny teatr, pojąłem, co znaczy być zrobionym w Pawłowskiego, pojąłem, że z ogólnopolskiego procederu unowocześniania, ergo ubrzdącowiania klasyków nie ma ucieczki. Albo znów będziesz gówniarzem, albo nie będzie cię wcale. Pojąłem pestkę! Bycie zrobionym w Romcia - to zgoda, by cię na starość młody teatr w krótkie majtki wcisnął na powrót! Tak - na Słowackim w wydaniu mego Pimki w krótkich gatkach mentalnych poczułem się tamtym gnojem spod wieszaka, kiedy to pompka rowerowa maszynowym karabinem była! Bredziłem wtedy, jak oni dziś na scenie. Na Boga - czyżbym już wtedy był dzisiejszym, nowoczesnym aktorem Starego?

W środę siedziałem w Starym, patrzyłem na scenę, kontemplowałem nowoczesnego Słowackiego - i widziałem siebie z epoki swobodnego drapania się po dyndasiach. Wtedy, pod wieszakiem, drodzy aktorzy, byłem jak wy dziś! Dzielny, krótkomajty reżyserze Pimko - też się przebierałem za powstańców z "Szarych Szeregów" i do wroga z rowerowej pompki strzelałem. I jak wy, odbrązawiacze romantyzmu, co na scenie wypiskujecie niepojęte dla was frazy Słowackiego - tak ja, gnojem będąc, pod trzepakiem cienkim głosikiem wyrykiwałem skrajny bełkot: tratatata... bumbumbum... hendeho... kaput...

Nostalgia! Oto Stary Teatr, w imię młodości - w podwórkowego brzdąca przebrany i bełkoczący starą opowieść Słowackiego, opowieść o gorzkościach czasów konfederacji barskiej, o niejednoznacznościach win i kar, o odwiecznie przekupnej naturze ludzi pozornie czystych. Cudo!... Jeszcze inaczej sedno nostalgii ujmę, czyściej, celniej, uczciwiej. Otóż, my, trzepakowi gówniarze sprzed trzydziestu pięciu lat, treść naszego podwórkowego bełkotu mieliśmy ściśle tam i dokładnie tak samo głęboko jak brzdące Starego mają dziś nieomylny wiersz Słowackiego. Nieistotne bowiem, co się bredzi. Istotne, by się SKUTECZNIE zabawić! SKUTECZNIE, to znaczy tak, by nawrócony na krótkie gacie Romcio mógł po naszych igrcach ogłosić, że oto odważnie, przy pomocy Słowackiego, za bary z historią Polski żeśmy się wzięli!... No i jak tu się nie cieszyć? Nie sposób się smucić!

Cieszyłem się więc. Przede mną, na scenie, podwórkowe pistolety, podwórkowa bieganina, podwórkowe wrzaski, podwórkowa głębia, podwórkowa nędza. Zabawa w powstanie warszawskie. Słowacki na trzepaku - genialna rewizja romantyzmu! Nade mną - krótkomajty trybun Romcio, głoszący nastanie epoki słusznej reżyserii podwórkowej. A obok sceny Pimko-Zadara, co nie tylko teatr, Słowackiego i widownię, ale i samego siebie upupił. Słyszałem, jak myśli: "Ładnie, chłopcy, w teatralną piłeczkę się bawicie, oj, tak!".

Siedziałem zatem. Patrzyłem, w podwórkowym banale teatralnym się taplałem, chłopięctwo swe wspominałem. Pani Anna w sanitariuszkę zmieniwszy się - ku drzwiom czołgała się. Dziadek Józio dziurę w podłodze gołymi łapiętami wydrapywał dzielnie. Usłyszał zew kanału! A ja? Cóż, porcięta z rowka mego bladymi palusiami wydłubałem i bez pompki, samymi tylko wargami - finalne tratatata uczyniłem. Poskutkowało! Oto nasz teatr młody: wystarczy palnąć hendeho - a on się poddaje. Milknie kojąco. Sztuczne karabiny idą myć ząbki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji