Artykuły

Szkoda...

I tak - premierą Fredry w nowohuckim Teatrze Ludowym - do­biegł końca krakowski sezon teatral­ny 1970/71. Premiera to wprawdzie "tajna", nigdzie nie ogłaszana (ofi­cjalna ma się odbyć dopiero we wrześniu), ale przedstawienie "Dam i huzarów" szło przez dni kilka mi­mo kanikuły, ściągając co nieco wi­dzów do teatralnej sali. Czy magne­sem był sam Fredro, czy jego "nowe odczytanie", które z pewną przesadą określić by można jako - Fredro "porno" w operowym sosie?

Gwałtu, co się dzieje? - zawołać musi w tym miejscu zarówno każdy fredrolog, jak i przeciętny miłośnik komedii hrabiego Aleksandra. - Gdzie my jesteśmy? Po prostu w XX wieku - odpowie obserwator współ­czesnych zjawisk i przemian w tea­tralnym świecie. - W epoce wiel­kiej rewolucji teatralnej, przewartościowywania całej literatury, ca­łej estetyki, wszystkich kanonów sztuki scenicznej, w epoce wszechwładztwa myśli inscenizatora - nie zawsze, co prawda, klarownej i roz­sądnej, ale zawsze śmiałej, ryzy­kanckiej, nieugiętej...

Myśl taką w sposób arcyjaskrawy prezentuje nowo nabyty w ostatnim sezonie dla krakowskich teatrów Waldemar Krygier, który przed kil­kunastu laty szokował interesujący­mi (jakże świeżymi w tamtych czasach!) pomysłami teatralnymi na scenie awangardowego podówczas studenckiego "Teatru 38", a dziś szokuje podobną postawą artystyczną na scenie zawodowej i to w ro­botniczej dzielnicy. Krygier jest plastykiem, urzeka go więc przede wszystkim zewnętrzna strona wido­wiska teatralnego. Nie byłoby to na współczesnej scenie niebezpieczne, gdyby koncepcje inscenizatorskie miały konsekwentne założenia ideo­we. Krygiera - reżysera ponosi wyo­braźnia. Żałosne tego skutki mieliś­my możność poznać w jego nowohuc­kim debiucie: spektaklu "Dwu tea­trów" Szaniawskiego. Teraz "ofiarą" padł Fredro. Z tym, że mimo wszystko "ofiara" wydaje mi się tu mniejsza i mniejsze dająca powody do głosów protestu czy obu­rzenia. Nie tylko dlatego, że "Damy i huzary" nie zawierają głębszego ładunku filozoficznego i nie są, jak powojenna sztuka Szaniawskiego, specjalnie związane z emocjonalny­mi odczuciami, tradycjami, narodo­wym sentymentem widzów, ale dla­tego przede wszystkim, że zadaniem komedii jest - śmieszyć i dzisiejszy twórca teatralny ma prawo szukać takich form i pomysłów, które wy­wołują śmiech u widza współczesne­go - o jakże różnym niż u jego przodków guście i poczuciu humoru.

Toteż darować by można inscenizatorowi podeptanie "stylu fredrow­skiego" (konia z rzędem zresztą te­mu, kto precyzyjnie określić potrafi co to konkretnie takiego...). Darować też owe wstawki wokalne (dlaczego, chwytając się wzmianki Fredry o "Rossynim", nie pokpić sobie tak­że i ze sztuki operowej?). Z pobłaż­liwym stoicyzmem przyjąć nawet ową dominantę seksu w spektaklu, który zdemaskować pragnie w całej rozciągłości kobiecą psychikę, ko­biecość w ogóle czy nawet jej wy­naturzenie - zniewieściałość (mój Boże, cóż to za porno: gdy na Zacho­dzie "Hair" i "Oh Calcutta" prze­stały już szokować, my upajamy się gołymi nóżkami...). Nie można na­tomiast chyba darować twórcy spek­taklu - niekonsekwencji, pomiesza­nia konwencji, wrażenia artystycz­nego grochu z kapustą na scenie. A także - imputowania poczciwemu Fredrze... teatru absurdu, który acz w poczciwym, prowincjonalnym wy­daniu - przy wiernym zachowaniu tekstu (z niewielkimi, nieistotnymi skrótami) - może tylko przez chwi­lę szokować i śmieszyć. W istocie zaś przekreśla całą intrygę, całą fa­bularną treść sztuki, zabijając na­wet w końcu jej dowcip.

I cóż z tego, że Major jest mło­dzieńcem w wieku Porucznika, że mówiąc o siwiźnie pokazuje czarną czuprynę, a narzekając na kaszle i podagry, musi bawić się udawaniem starego? I cóż z tego, że jego trzy siostry u Fredry "jedna starsza i grubsza od drugiej", są uroczymi młodymi dziewczynami (oczywiście, tylko w tym wydaniu mogą kokieto­wać nóżkami...)? Cóż z tego wresz­cie, że zalecający się do jednej z nich stary Rotmistrz jest też, oczy­wiście, młodzieńcem? Bardzo to ze­wnętrzny "protest" przeciwko trącą­cej myszką problematyce sztuki; tro­chę dziecinny i naiwny. Po co w końcu grać Fredrę, gdy się go uwa­ża za starego nudziarza?

Ale pal sześć! Wiek i wygląd ak­torów nie mogą przecież decydować o istocie spektaklu, szczególnie w teatrze antyrealistycznym, umow­nym, nowatorskim. Ba, kiedy rów­nocześnie z wielkim wyczuciem sty­lu reżyser-scenograf w jednej oso­bie skomponował piękne w formie i gamie kolorów kostiumy z epoki. Zapewne fredrowscy bohaterzy za­chowujący się w tych stylowych kostiumach jak ludzie z naszej epoki (ów dialog zakochanych, jakże nic wspólnego nie mający z senty­mentalizmem XIX wieku!) - to może być też jedną jeszcze formą scenicznej zabawy. Chyba nawet najciekawszą w pomyśle.

Niestety, tych pomysłów - z róż­nej parafii - jest w przedstawieniu takie mnóstwo, tej pogoni za uba­wem taki nadmiar (obok scen świet­nych: np. "walenie się" dworku po wybuchu moździerza, obrazki wręcz nonsensowne: przebieranka Grzego­rza w długowłosą niewiastę); tych scenicznych gierek takie przełado­wanie, że w głowie, oczach i uszach widza powstaje absolutny mętlik i znużenie, prowadzące w efekcie nie­oczekiwanie do - momentów nudy.

Szkoda, że inscenizator nie zaufał własnym siłom. Ze swój pierwotny zamysł: pokazania w nowoczesnym rytmie fredrowskiej komedyjki cha­rakterów (zamysł tak świetnie rea­lizowany w pierwszej części spek­taklu) roztopił potem w scenicznym gadulstwie. W śmiesznych niekiedy, niekiedy szokujących, a niekiedy wręcz niesmacznych zabiegach. Szkoda tym większa, że wszystkie elementy przedstawienia: plastyka - obok kostiumów bardzo ciekawe dekoracje; muzyka - marszowo-operowa i wreszcie - gra aktorów (choć z dykcją wykonawców w kil­ku wypadkach jest bardzo nie­dobrze) predysponowały "Damy i huzarów" do stania się interesującym wydarzeniem teatralnym minionego sezonu,.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji