Artykuły

Fredro jest w dobrym humorze?

Na początku zanosiło się na "studium szlachetczyzny". Powoli roz­jaśniająca się scena ukazuje znieruchomia­ły obraz. Widać czte­rech huzarów: Rot­mistrz i Kapelan grają e szachy, Major i Porucznik zastygli w postawach kontemplacyjnych. Marazm, zaściankowość. A tu nie tak dawno - jak ustalają historycy literatury - zakończyła się zwycięska wojna z Austrią, powiększone Księstwo Warszawskie budzi nadzieje na przywrócenie do życia dawnej Rzeczypo­spolitej... Taką diagnozę zapowiada również zabudowa sceny według pro­jektu Grażyny Żubrowskiej: dworek "syntetyczny", równocześnie oglądany z zewnątrz i od środka, z żartobliwym wystrojem "kresowym", nawiązują­cym do epoki, kiedy byliśmy "Przedmurzem", chadzaliśmy na Tatara i Turka...

Ale w świecie pokazywanym przez teatr brakuje tego typu problemów, co najwyżej "intryga małżeńska" pozostaje w komicznej sprzeczności z "intrygą miłosną". Tylko do pierwszej sceny ogranicza się komentarz na te­mat "kontekstu rzeczywistości". Później przyjeżdżają damy i już do końca triumfuje Fredrowska fikcja. Przedstawienie "Dam i huzarów" w Teatrze im. Słowackiego, w reżyserii Mikoła­ja Grabowskiego, jest więc kompromi­sem wobec dwóch wykluczających się (przynajmniej w tradycji) sposobów interpretacji Fredry. Od rekonstruowa­nia formacji historycznej po udowad­nianie autonomiczności świata zawar­tego w komediach charakterów. Ten kompromis nie oznacza jeszcze poraż­ki reżysera; chwalić przecież należy potraktowanie jednej z naszych najlepszych komedii (sam profesor Pigoń uznał ją za "najweselszą" w dorobku Fredry) - jako organizmu rządzące­go się własnymi prawami.

Przedstawienie z Teatru im. Słowac­kiego nie jest jednak olśniewającym sukcesem, gdyż pokazuje komedię nie­co "wyblakłą". Komizm dramatyczny współtworzą zawsze: sytuacje, charak­tery i słowo. To ustalenie ze starodaw­nych poetyk nic nie straciło na war­tości. Grabowski w swej inscenizacji daje prymat sytuacjom i w tej dziedzi­nie osiąga znakomite niekiedy efekty (np. scena omdlewania trzech sióstr). I chociaż owe sytuacje zawsze wynikają z wnikliwej analizy dramatu, to często jednak ich rozgrywanie osłabia znaczenie tekstu Fredry. A niekiedy zupełnie go unieważnia. Oto na dru­gim planie stary huzar przetacza po­tężną armatę, która za kulisami "strze­la" ze straszliwym zresztą hukiem. Na planie pierwszym toczy się wprawdzie dialog, ale w tym momencie jest on nieistotny: widzowie śmieją się z ar­maty.

Indywidualizacja charakterów prze­biega w tym spektaklu nie w diachronii, lecz w synchronii - czyli cha­raktery nie ulegają żadnym przemia­nom, a dynamiczne napięcia stwarza ich jednoznaczne i konsekwentne skontrastowanie. Nieoczekiwanie zabieg ten również obniżył rangę słowa pada­jącego ze sceny. W natrętnej indywi­dualizacji sposobu mówienia bohate­rów bezlitośnie wykorzystano możli­wości, jakie stwarza tekst prozatorski. Likwidacji uległy przeważnie "gramatyczne sygnały zdaniowości", czyli mówiąc mniej uczenie: autorskie prze­cinki, kropki, pauzy. Funkcję zdaniotworczą przejęły tworzone na nowo "frazy", często niezależne od logiczne­go podziału tekstu. Akcentowane są kadencje i antykadencje, często mo­dulowane jest tempo wypowiedzi. Re­zultat jest taki, że momentami nie ro­zumie się tego, co mówią aktorzy. Nie dotyczy to oczywiście wszystkich wy­konawców.

Panna Aniela Marii Kościałkowskiej jest na tym tle wynikiem w mądrym akcentowaniu komizmu słownego i zwłaszcza w drugiej części zyskuje aplauz widowni. Wiernie sekunduje jej w niektórych scenach Rotmistrz Ju­liana Jabczyńskiego. Znakomite mo­menty ma najbardziej rasowy na sce­nie huzar - Major Mariana Cebulskiego, niekiedy też Kapelan Jerzego Kopczewskiego. Słabiej, niż można tego by­ło oczekiwać, wypadła Halina Grynglaszewska w roli Pani Organowej. Zresztą "Siostry Majora, jedna starsza od drugiej" najlepiej prezentują się w komplecie, osobno - jak na przykład Pani Dyndalska Katarzyny Meyer - prawie nie istnieją. Taka sama uwaga dotyczy Służących (Halina Wyrodek, Małgorzata Darecka, Urszula Popiel), które są chyba zbytnio przejaskrawio­ne. Więcej dyscypliny wykazują od­twórcy konkurencyjnych ról "drugie­go planu": Andrzej Kruczyński (Grze­gorz) i Józef Harasiewicz (Rembo). Wreszcie wypada odnotować role mło­dych: Porucznik Jana Frycza (PWST) jest nie tyle "honorowy" co "cielęcy". Ale może dlatego, że Aldonie Grochal w roli Zofii daleko jest do "pierwszej naiwnej". Sceny rozmów Porucznika i Zofii sprawiają niekiedy wrażenie, że aktorzy chcą jak najszybciej wypowie­dzieć swoje kwestie - co daje pewien efekt humorystyczny. Trudno też się temu dziwić, bo jak pisał Jan Kott - "w teatrze współczesnym najtrud­niej, jest zagrać młodość. Zresztą w życiu także".

W sumie: można pośmiać się nawet na niedobrze mówionym Fredrze, który poza tym wystawiony jest z pietyz­mem. Przy czym komizm wynika nie z "gry psychologicznej", ale z pomy­słowo budowanych sytuacji. Jest to jednak - jak uczy teoria - komizm aintelektualny i bezrefleksyjny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji